Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ambient. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ambient. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 czerwca 2025

The Sun Or The Moon - Into the Light [2025]

The Sun Or The Moon to formacja z  Niemiec, która – choć złożona z doświadczonych muzyków – zadebiutowała zaledwie kilka lat temu, ale błyskawicznie wskoczyła do czołówki moich ulubionych „kosmicznych” zespołów. Ich psychodeliczne odloty w połączeniu ze znakomitymi, klimatycznymi okładkami, zachwycały mnie już na płytach Cosmic i Andromeda. Zupełnie nie zaskoczyło mnie zatem to, że i nowa płyta błyskawicznie mnie do siebie przekonała i w zasadzie z miejsca wskoczyła do czołówki najczęściej słuchanych przeze mnie tegorocznych albumów.

środa, 25 grudnia 2024

Electric Eye - Dyp Tid [2024]

W obozie norweskiej formacji Electric Eye było w ostatnich kilku latach trochę ciszej, choć w zasadzie kilkuletnie przerwy między kolejnymi płytami to w ich przypadku nic nowego. Może to i dobra droga. Nie ukrywam, że mam problem z nadążaniem za zespołami, które serwują nam nowe płyty co rok. Czwarty album ekipy z Bergen – Horizons – ukazał się w 2021 roku, więc był czas trochę za nimi zatęsknić. Nie znaczy to jednak wcale, że zespół nic w tym czasie nie robił. Panowie pracowali nad płytą, która w opinii wielu słuchaczy jest ich najambitniejszym jak dotąd dziełem. W efekcie powstał album Dyp Tid, na którym nie tylko norweski tytuł jest pewną odmianą.

piątek, 17 listopada 2023

Mariusz Duda - AFR AI D [2023]

Kojarzycie pewnie takie gify na Facebooku: na pierwszym planie sportowe auto, a w jego tle i obok widzimy jakiś wielkomiejski pejzaż z wieżowcami, palmami, może jakimś oceanem gdzieś z boku. Wszystko to w nocnej scenerii. Coś jak przejażdżka wzdłuż brzegu Pacyfiku w okolicach Los Angeles. Motyw żywcem wyjęty z gry wideo z lat 80. To jest dokładnie ten obrazek, który mam w głowie, gdy słucham nowej płyty Mariusza Dudy, choć jej tematyka bardziej związana jest ze współczesnością niż z latami 80.

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Electric Orange - Psi-Hybrid [2021]

Choć
nazwa Electric Orange obiła mi się w ostatnich latach o oczy, przyznam, że chyba nigdy nie przesłuchałem świadomie żadnej kompozycji tego zespołu. A przecież za kilka miesięcy skończy 30 lat i zbliża się do trzydziestki także jeśli chodzi o liczbę studyjnych wydawnictw. Nie będę ściemniał, że zamierzam poznać dokładnie wcześniejsze dokonania, bo w przypadku grup z tak bogatym dorobkiem, nigdy się to nie udaje. Nie ma na to po prostu czasu. Najczęściej słucham płyt z najwyższymi ocenami na Rate Your Music i tyle, więc tym razem pewnie będzie podobnie. To oczywiście dotyczy tylko zespołów, których najnowsze płyty zwróciły moją uwagę. Tak jest na szczęście tym razem.

piątek, 10 grudnia 2021

Mariusz Duda - Interior Drawings [2021]

Kilka miesięcy temu żartowałem, że jak tak dalej pójdzie, to trylogia lockdownowa Mariusza Dudy będzie musiała rozrosnąć się do znacznie potężniejszych rozmiarów. Sytuacja na świecie jakoś się nie poprawia i w momencie ukazania się trzeciej płyty z cyklu dalej „końca nie widać”. Końca pandemii i lockdownów (choć akurat nie u nas, jeśli o te drugie chodzi). Bo cykl muzyczny chyba jednak zgodnie z zapowiedziami się właśnie kończy – wraz z wydaniem Interior Drawings. Były kwadraty (gry komputerowe), były koła (kasety), są trójkąty (komiksy). No, tak mniej więcej, bo przecież te płyty nie muszą się odnosić ściśle do tych właśnie form rozrywki/sztuki, choć taka jest sugestia samego autora.

czwartek, 15 lipca 2021

Michał Łapaj - Are You There [2021]

„O, nagrywasz płytę. Kiedy wyjdzie?”. „Jak tam idą nagrania?”. „Masz już coś na tę płytę”. „To kiedy w końcu ta płyta?”. Przez kilka ostatnich lat Michał Łapaj wielokrotnie słyszał i czytał tego typu pytania i zapewne z każdym kolejnym razem wkurzały go one coraz bardziej. Ale sam sobie jest winien, bo gdyby się nie wygadał jakiś czas temu, że coś nagrywa, tylko robił to w całkowitej tajemnicy, mielibyśmy teraz ogromną niespodziankę. Elementu niespodzianki nie ma, przynajmniej jeśli chodzi o sam fakt pojawienia się tego wydawnictwa, ale już to, co się na nim znalazło, pewnie niejedną osobę zaskoczy. Co jednak ważniejsze, wiele osób zachwyci.

piątek, 23 kwietnia 2021

Mariusz Duda - Claustrophobic Universe [2021]

O ile wydany w zeszłym roku album Lockdown Spaces mógł być pewnym zaskoczeniem dla fanów Mariusza Dudy (choć mam wrażenie, że głównie dla tych nowych albo niezbyt dokładnie śledzących wcześniejsze dokonania artysty czy jego wypowiedzi o muzycznych inspiracjach), o tyle przy Claustrophobic Universe tego zaskoczenia już nie będzie, choćby dlatego, że Mariusz od jakiegoś czasu otwarcie zapowiada, że powstaną trzy płyty w cyklu lockdownowym (i oby się nie okazało, że czasu wystarczy w lockdownie na nagranie kilku następnych…). Druga część trylogii z jednej strony naturalnie jest pewną kontynuacją, a może raczej rozwinięciem tego, co znalazło się w części pierwszej, ale nie są to płyty bliźniaczo do siebie podobne.

piątek, 12 lutego 2021

Wardruna - Kvitravn [2021]

Ostatnie lata obrodziły w przypadki muzycznych rewolucji w twórczości wielu artystów. Rockmani idą w „ejtisy”, gwiazdy pop zapuszczają się w alternatywę, a muzycy znani z formacji grających ekstremalne odmiany metalu, prezentują „ludzki głos” i udowadniają, że potrafią nie tylko masakrować natężeniem dźwięku, ale też tworzyć intrygujące, subtelne aranżacje. Znamy takich przypadków sporo. Jest to temat także nieobcy grupom norweskim i świetnym przykładem jest Wardruna, która zrzesza przecież muzyków z rodowodem choćby blackmetalowym, a wszystko to pod przewodnictwem multiinstrumentalisty i wokalisty Einara Selvika, który w odsłonie studyjnej odpowiada niemal w całości za brzmienie projektu. I jest to także kolejny dowód na to, że jak ktoś jest dobrym muzykiem i kompozytorem, to sprawdzi się pewnie w każdym gatunku, za który się weźmie. Nie sądzę, żebym miał kiedykolwiek słuchać z przyjemnością choćby grup Gorgoroth czy Dead to This World, bo to kompletnie nie moja muzyczna bajka, ale twórczości muzyka tych formacji, liderującego projektowi Wardruna, słucham bardzo chętnie.

piątek, 24 lipca 2020

Lonker See - Hamza [2020]


Mam w sumie pewien problem z dokładnym policzeniem płyt trójmiejskiej formacji Lonker See. No bo niby jest to piąta pozycja w ich dyskografii, ale jedna z poprzednich była splitem z innym bardzo dobrym polskim zespołem – ARRM – a kolejna to miks nagrań koncertowych i studyjnych. Do tego jeszcze poza tą piątką jest EP-ka i wydany w tym roku album koncertowy. Nie ma to jednak tak naprawdę większego znaczenia. Liczby nie muszą się zgadzać, nie muszą się też zgadzać etykietki, a tych muzyce grupy przypisywanych jest sporo – ambient, post-rock, psychedelic rock, space rock, jazz-rock, noise rock. Żadne z tych określeń nie oddaje w pełni charakteru muzyki kwartetu, ale już ich zbiór daje pewne pojęcie o tym, czego można się spodziewać po płytach zespołu, także po tej „nowej”.

piątek, 26 czerwca 2020

Mariusz Duda - Lockdown Spaces [2020]

Obecna sytuacja wirusowa dała światu ostro w kość. Niewiele branż odczuło to tak boleśnie jak branża rozrywkowa, która dokonała niezwykłej sztuki, bo stoi i leży jednocześnie. Istnieje spora szansa, że nawet za 30 lat wszyscy będziemy krzywili się na każde wspomnienie roku 2020. Ale to wszystko ma też swoje nieliczne dobre strony. Na przykład niektórzy artyści niespodziewanie nagrali nowe płyty. W kilku przypadkach niespodziewanie także dla samych siebie. Jeszcze niedawno Mariusz Duda ogłaszał, że zamierza w najbliższych latach nagrywać pojedyncze solowe piosenki, które kiedyś w końcu złożą się na cały album wypełniony melodyjnymi utworami, opartymi głównie na brzmieniach akustycznych i właśnie na nieco bardziej „piosenkowym” brzmieniu. A tymczasem dzisiaj otrzymujemy od artysty całą płytę. W dodatku z zupełnie innej bajki niż wspomniane melodyjne piosenki. Mariusz Duda nagrał album elektroniczno-ambientowy, w klimatach mocno inspirowanych muzyką do starych gier komputerowych. Zaskoczeni? No cóż, może samym faktem, że taka płyta powstała właśnie teraz i w tajemnicy, bo tym, że Mariusz zdecydował się właśnie na taki krok, zaskoczony zupełnie nie jestem. Od lat w wywiadach czy w wypowiedziach w social mediach zdradzał swoją miłość do gier oraz do muzyki z niektórych z nich, a także wyrażał zainteresowanie stworzeniem kiedyś czegoś w tym stylu. Może i gra do tej muzyki jeszcze nie powstała, ale to tym gorzej dla branży gier.

niedziela, 21 czerwca 2020

Dola - s/t [2020]


Stali czytelnicy tego bloga oraz słuchacze moich audycji wiedzą już chyba doskonale, że znacznie bardziej lubię klimaty rockowe od metalowych, a już growl czy generalnie cokolwiek podchodzącego bardziej pod wrzask niż śpiew najczęściej z miejsca pozbawia płytę szans na zaistnienie na dłużej w mojej świadomości. Doceniam, ale nie lubię. Są wyjątki, ale naprawdę nieliczne. Więc gdy wypatrzyłem u jednego ze znajomych na Spotify płytę grupy Dola, zobaczyłem okładkę i zestawiłem to jeszcze z opisami twórczości grupy na Bandcampie, wśród których znalazłem black metal, nie sądziłem, że moja przygoda z muzyką tego zespołu potrwa dłużej niż kilka minut. Ale mnie wciągnęła. Z każdym numerem podobało mi się coraz bardziej i nie zmieniał tego nawet wrzask pojawiający się w kilku kompozycjach. A po wszystkim odsłuchałem ponownie. I jeszcze raz. A potem kupiłem sobie tę płytę – jako pierwszą z wydanych w tym roku.

środa, 23 maja 2018

Lunatic Soul - Under the Fragmented Sky [2018]


Historia jest już znana wszystkim zainteresowanym, więc w olbrzymim skrócie: to miał być rok Riverside (chociaż Chińczycy twierdzą, że psa), a w strefie oznaczonej tabliczką z napisem „Lunatic Soul” miało się dziać raczej niewiele. Zostały jakieś pomysły niewykorzystane w trakcie sesji nagraniowej do płyty Fractured, więc Mariusz Duda postanowił nadać im ostateczny kształt i wydać na singlu. Z singla szybko zrobiła się EP-ka, a z EP-ki w zasadzie pełnowymiarowy album. Po drodze w internecie pojawił się ładny diagram przedstawiający pewne zależności pomiędzy dotychczasowymi płytami Lunatic Soul, z którego wynika, że jeszcze na dwa wydawnictwa pod tym szyldem możemy liczyć. Do tego jednak dojdziemy kiedy indziej. Teraz przewijamy życie do końcówki maja i oto mamy Under the Fragmented Sky – płytę Lunatic Soul, której miało nie być. Ale jest. I jak dobrze, że jest.

niedziela, 15 października 2017

Lunatic Soul - Fractured [2017]



Ostatnio pisałem, że czas… no, robi różne rzeczy w sporym tempie. To się odnosi także do projektu Lunatic Soul. Ledwo ekscytowaliśmy się tym, że Mariusz Duda robi coś „na boku”, a tu od wydania debiutanckiej płyty mija właśnie dziewięć lat. Tak się jakoś złożyło, że wszystkie albumy tego projektu ukazały się w październiku lub listopadzie. Pewnie nie jest to przypadek, wszak muzyka, którą Mariusz (oraz jego goście) nagrywa pod tym szyldem, często jest dość melancholijna, posępna, chłodna i deszczowa – zupełnie jak wspomniane dwa miesiące. Jednocześnie zawsze jest nieco inna. Dla wielu szokiem było pójście w klimaty lekkiej elektroniki i new wave na Walking on a Flashlight Beam, poprzednim wydawnictwie, które ukazało się trzy lata temu. Tu ten kierunek jest jeszcze bardziej słyszalny. Wydaje mi się, że był to dobry krok, choć nie powiem, żebym był o tym przekonany od pierwszego odsłuchu. W każdym razie na pewno był to krok intrygujący.

środa, 26 kwietnia 2017

Ulver - The Assassination of Julius Caesar [2017]



SZOK! NIEDOWIERZANIE! DRAMAT FANÓW DEPECHE MODE!
Myśleli, że ich ulubiony zespół wydał świetną płytę, a to Ulver…

Tak mógłby brzmieć nagłówek w Aszdzienniku. Muzyczny kameleon Kristoffer Rygg powraca z kolejnym obliczem projektu Ulver. Nie znam jeszcze zbyt dobrze dyskografii tej grupy, bo zainteresowałem się jej twórczością stosunkowo niedawno, ale mam wrażenie, że poza reggae i italo disco grali już wszystko. Tym razem postanowili chyba zademonstrować, że da się w 2017 roku nagrać dobrą płytę Depeche Mode, w dodatku nie będąc tym zespołem. Plan się powiódł – album wyszedł zaskakująco udanie, choć w zasadzie niespodzianką to żadną być nie powinno, wszak Ulver od kilku już lat coraz śmielej zapuszcza się na terytorium muzyki elektronicznej, dark ambient, synthpopu czy new wave. To właśnie mieszankę tych brzmieniowych obszarów znajdziemy na trzynastym krążku formacji – The Assassination of Julius Caesar.

środa, 19 października 2016

Riverside - Eye of the Soundscape [2016]



Takie płyty odbiera się i ocenia dużo trudniej niż „zwykłe” wydawnictwa. Z wielu powodów. Po pierwsze Eye of the Soundscape to w dużej mierze album składankowy, choć przecież nie jest to płyta z cyklu „greatest hits” ani „the best of”. Zebranie w jednym miejscu coraz liczniejszych eksperymentów Riverside z brzmieniami ambientowymi i elektronicznymi było nieuniknione, bo ta twarz grupy stawała się z biegiem lat coraz popularniejsza. W dodatku niezwykle ważnym elementem całości jest solidna porcja nowej muzyki w podobnym klimacie, wymieszanej z utworami dobrze znanymi większości fanów. Jest też oczywiście czynnik emocjonalny. Nie da się przecież podejść bez emocji do płyty, w nagraniu której uczestniczyła osoba, która nie doczekała jej premiery. Osoba, która jeszcze kilka dni przed swoją śmiercią nagrywała to, co słyszymy na albumie. To potężny ładunek emocji dla wszystkich osób jakkolwiek związanych z zespołem. Tyle, że płyta Eye of the Soundscape robi wielkie wrażenie nawet, gdy jakimś cudem zapomnimy o całej otoczce związanej z nagrywaniem i wydaniem tego albumu. W tym przypadku muzyka broni się w stu procentach sama.

czwartek, 26 maja 2016

Brodka - Clashes [2016]



Ale jak to? Brodka tutaj? Obok stoner rocka, progresji, metalu i psychodelii? No tak, ale kto powiedział, że to blog poświęcony wyłącznie ciężkim dźwiękom. Z racji moich muzycznych zainteresowań taka muzyka tu dominuje, ale jak tu nie zapuścić się na chwilę w świat muzycznego mainstreamu, kiedy jedna z najciekawszych na naszym rynku reprezentantek tego świata wydaje właśnie po kilku latach milczenia nowy album, który jest wychwalany przez niemal wszystkich recenzentów i w dodatku… jak najbardziej słusznie. Doczekaliśmy chwili, kiedy w naszym kraju promuje się z taką zawziętością album naprawdę dobry. Należy to uczcić. Czasami trzeba się dać ponieść temu prądowi i nie walczyć z nim zbyt mocno. „Come to the dark side, we have cookies!”. W tym przypadku czynię to z dużą przyjemnością.

środa, 16 marca 2016

Signal to Noise Ratio - Work in Progress [2016]

Polska chyba w końcu dogania zachód i północ Europy w pragnieniu powrotu do dźwięków, które królowały w muzyce dobrych 45 czy 50 lat temu. Do tego, że co chwila pojawiają się kolejne zagraniczne grupy, które śmiało wchodzą w klimaty rockowej psychodelii, już się przyzwyczailiśmy. Do niedawna podobny krok w wykonaniu muzyków z Polski był rzadkością, ale chyba w końcu mamy pewien trend w polskim muzycznym podziemiu (bo nie oszukujmy się – mainstream to wciąż w 95% niestrawne pseudomuzyczne gówno). W trend ten świetnie wpisuje się formacja Signal to Noise Ratio, która wydaje właśnie krążek Work in Progress. Jest to w zasadzie zbiór utworów, które powstawały przez kilka ostatnich lat z różnych okazji. Niektóre z myślą o konkursach, inne jako ścieżka dźwiękowa do filmu, jeszcze inne na płytę, która nigdy nie została ukończona. Można więc uznać, że Work in Progress to takie „the best of” tego młodego zespołu – zbiór najlepszych nagrań, nad którymi pracowała trójka muzyków tej formacji. Tym bardziej dziwi to, że to wszystko naprawdę „trzyma się kupy” i brzmi spójnie.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Gazpacho - Molok [2015]

Trzeba przyznać, że norweski zespół Gazpacho ma imponujące tempo pracy. Molok to już 9. krążek grupy i od debiutu zatytułowanego Bravo, wydanego w 2003 roku, muzycy niemal zawsze trzymają się cyklu jednej płyty rocznie. Pomysłów też nie brakuje, bo choć brzmienie Gazpacho jest bardzo charakterystyczne i łączy kolejne wydawnictwa, to te albumy wciąż przyciągają do nich nowych słuchaczy. Nie inaczej jest z płytą Molok. Fani powinni być zachwyceni, przeciwnicy dostali potwierdzenie swoich wcześniejszych zastrzeżeń do twórczości Gazpacho. Czyli w sumie nic się nie zmieniło… rzecz jasna poza tym, że dyskografia grupy jest bogatsza o 44 minuty muzyki, które pewnie niejednego zachwycą.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Hipgnosis - Life Plays No Encores [2015]


Krakowski zespół Hipgnosis na pewno nie należy do grup rozpieszczających swoich fanów nadmiarem materiału studyjnego. 11 lat istnienia i tylko dwie duże płyty – szału nie ma. Na szczęście dużo lepiej z jakością tego, co jednak wydane zostało. Zwłaszcza druga płyta – Relusion z 2011 roku – to jedno z ciekawszych wydawnictw na polskim rynku muzycznym w XXI wieku. Muzycy zręcznie łączą elementy rocka progresywnego i space rocka z muzyką elektroniczną i klimatami ambientowymi (w sumie to chyba połączenie pozycji numer 1, 3 i 4 na tej krótkiej liście daje pozycję numer 2, ale nie jestem tego do końca pewny…). Boks zatytułowany Life Plays No Encores – o uroczym podtytule concertos & non-symphonies for a Space Rock Band – to aż trzy płyty CD i krążek DVD. Czym wypełnić takie wydawnictwo, skoro nie ma się na koncie zbyt wielu płyt studyjnych? Tu z pomocą przychodzi drugi podtytuł – równie zresztą uroczy – BOOB (Box of Official Bootlegs). Czyli dostajemy po prostu zebrane „do kupy” nagrania koncertowe Hipgnosis z lat 2008–2014. W teorii brzmi fantastycznie. To teraz praktyka.

niedziela, 21 grudnia 2014

The Tea Party - The Ocean at the End [2014]


Muszę przyznać – nie jestem największym na świecie specjalistą od kanadyjskiej sceny rockowej. Kanada w obrębie tego gatunku to dla mnie przede wszystkim Rush oraz – w kategoriach guilty pleasure – Bryan Adams. Oczywiście gdzieś w zakamarkach pamięci odnajduję nazwy takie jak Helix czy Bachman-Turner Overdrive, a każdy nałogowy gracz GTA: Vice City zna grupę Loverboy. No i jest jeszcze Nickelback, ale o nich akurat wielu fanów rocka wolałaby zapomnieć… Ale wiele więcej kanadyjskich grup, których nazwy coś mi mówią, chyba bym nie znalazł. Poza jedną, którą poznałem niedawno, choć zespół gra od niemal ćwierć wieku i w tym roku wydał swoją ósmą płytę studyjną. The Tea Party – bo o nich właśnie jest ten tekst – niecałą dekadę temu postanowili rozstać się z powodu różnic artystycznych, jednak trzy lata temu trio zagrało kilka koncertów i tak im się to wspólne granie spodobało, że postanowili wznowić regularną działalność, a pierwszym studyjnym efektem tej decyzji jest krążek The Ocean at the End, który ukazuje się równe dziesięć lat po swoim poprzedniku – Seven Circles.

The Tea Party znani są z umiejętnego łączenia stylistyki hardrockowej z elementami progresywnymi oraz z brzmieniem instrumentów pochodzących z środkowej i zachodniej Azji oraz z północnej Afryki. Muszę jednak od razu zaznaczyć, że te folkowe elementy nie dominują w muzyce The Tea Party. Pojawiają się w niektórych kompozycjach, ale stanowią raczej tło dla rockowej stylistyki, ciekawe urozmaicenie, nie zaś motyw przewodni twórczości grupy. Na The Ocean at the End słychać je najbardziej we wstępie i nieco orientalnym tle dla głównego motywu utworu The 11th Hour oraz w perkusyjnym podkładzie do Brazil. Trafimy też na inną charakterystyczną cechę muzyki grupy – elementy industrial rocka obecne tu głównie w Submission – choć znowu jest to raczej dodatek dla bardziej tradycyjnych rockowych brzmień. Jednak tym, co najbardziej zwraca uwagę w muzyce The Tea Party, jest znakomita podbudowa rytmiczna kompozycji, bogaty aranż oraz, przede wszystkim, niesamowity głos wokalisty i gitarzysty grupy – Jeffa Martina. Gdyby Jim Morrison i Ian Astbury mogli mieć wspólnie dziecko (pozdrawiam posłów prawicy, którzy mają stan przedzawałowy na samą myśl…), to pewnie brzmiałoby właśnie jak Martin. Dodajmy do tego odrobinę maniery Mike’a Pattona i otrzymujemy niezwykle intrygujące i hipnotyzujące brzmienie instrumentu paszczowego. Ten gość naprawdę potrafi wciągnąć słuchacza w świat muzyki The Tea Party samym śpiewem. Ale oprócz głosu wokalisty, znajdziemy na tym krążku przede wszystkim udane kompozycje. Otwierające płytę The L.O.C. natychmiast przykuwa uwagę dynamiką, subtelnymi orientalizmami i potężnym brzmieniem, Cypher wprowadza nieco tajemniczy, egzotyczny klimat wschodniej Azji, zaś Black Roses zaskakuje potężnym, wpadającym natychmiast w ucho refrenem w stylu Faith No More. The Cass Corridor brzmi niczym punkowa wersja jakiegoś starego kawałka Uriah Heep, ale dla przeciwwagi The Maker – cover kompozycji Briana Eno i Daniela Lanois – to wycieczka w bardziej stonowane, popowe klimaty, które nieodparcie kojarzą mi się z solową twórczością Rogera Taylora z Queen. Najbardziej rozbudowaną kompozycją jest utwór tytułowy – niemal dziewięć minut fantastycznego, nieco podniosłego rockowego klimatu przyprawionego elementami, które z pewnością wydadzą się znajome fanom Pink Floyd. Naturalnym uzupełnieniem tej kompozycji i zakończeniem tej niezwykle różnorodnej płyty jest wieńczące album Into the Unknown – ambientowy pejzaż muzyczny śmiało zahaczający o psychodeliczne klimaty.

The Ocean at the End to bardzo dynamiczny krążek, pełen intrygujących melodii i rozwiązań aranżacyjnych, niejednowymiarowy muzycznie. To album, który wciąga od pierwszego odsłuchu, oczarowuje słuchacza, zaskakuje zmianami nastroju. The Tea Party to niezwykła mieszanka, śmiem twierdzić, że to obecnie jedna z ciekawszych rockowych grup na rynku i aż szkoda, że nie jest szerzej znana fanom tej muzyki. Ja poznałem ją przez przypadek, ale już wiem, że wkrótce nadrobię zaległości i postaram się zaznajomić bliżej z wcześniejszą twórczością zespołu. Płytę The Ocean at the End polecam przede wszystkim tym, którzy szukają mniej oczywistych rozwiązań w szeroko pojętej muzyce hardrockowej. Warto posłuchać tego albumu choćby po to, żeby przekonać się, że w tym gatunku wciąż można zaskakiwać i tworzyć coś świeżego.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji