Są tacy wykonawcy, których albumy
można umieszczać na liście najlepszych krążków wydanych w danym roku w zasadzie
jeszcze przed premierą. Absolutni pewniacy, którzy poniżej pewnego poziomu po
prostu nie zejdą, bo nie są w stanie nagrać słabej płyty. Jednym z takich
pewniaków jest dla mnie Mariusz Duda. Nowy krążek jego projektu Lunatic Soul – Walking on a Flashlight Beam – trafia
właśnie do sprzedaży i z miejsca można założyć, że pod koniec roku całkowicie
zasłużenie znajdzie się na wielu listach najlepszych płyt sporządzanych przez te
media muzyczne, które nie czują perwersyjnej przyjemności kiszenia się ciągle w
tym samym pseudopopowym szambie.
Ci, którzy mieli już przyjemność
zaznajomienia się z tą częścią twórczości Mariusza Dudy, wiedzą, że płyty
Lunatic Soul łączy tematyka przenikania się światów ludzi żywych i martwych
oraz przejścia „na drugą stronę”. Po płytach „czarnej” i „białej” oraz Impressions – stanowiącej niejako
dodatkowy podkład muzyczny do historii zawartej na dwóch pierwszych krążkach –
przyszła pora na prequel tej opowieści w postaci Walking on a Flashlight Beam. To dość ironiczne, że album, który
traktuje o zamykaniu się we własnym świecie wyobraźni stymulowanej bodźcami
książkowo-muzyczno-filmowymi, ma wszelkie szanse stać się dla wielu słuchaczy
właśnie taką odskocznią od „normalnego” życia. Czyżby pułapka zastawiona na
słuchaczy? Czyżby twórca mówił: „dajcie się wciągnąć w wytwór mojej wyobraźni
opowiadający o tych, którzy zbyt mocno żyją właśnie takimi wytworami cudzej
wyobraźni”? A może to tylko moja nadinterpretacja? Dla bezpieczeństwa przejdźmy
do muzyki.
A ta porywa od pierwszych sekund.
Otwierający płytę utwór Shutting out the
Sun zachwyca zimnym, mrocznym (w tym dobrym znaczeniu) klimatem i znakomitym
rytmem – niby wpływy ethno, ale w wydaniu trance/ambient w połączeniu z pewnymi
naleciałościami rockowymi. Podobny chłód brzmieniowy towarzyszy, nomen omen,
utworowi Cold. Znakomity, pulsujący
motyw wciąga słuchacza, a numer z każdą minutą nabiera intensywności. To nowe
oblicze Lunatic Soul – zdecydowane odejście od folkowych wpływów na rzecz
brzmień zbliżonych do muzyki elektronicznej, choć w bardzo „ludzkim” wydaniu. W
takie rejony Mariusz jeszcze się chyba nie zapuszczał – ani w Lunatic Soul, ani
w Riverside. Dużo bliżej tej kompozycji do klimatów Depeche Mode niż do szeroko
pojętego rocka progresywnego, a tym właśnie mianem często – według mnie błędnie
– określa się muzykę Lunatic Soul.
photo: Jakub "Bizon" Michalski |
Siłą tej płyty jest jednak to, że
tego typu utwory znakomicie współbrzmią z dużo bardziej tradycyjnymi
wycieczkami w stronę folk/prog rocka, jak w dwunastominutowym Pygmalion’s Ladder. Orientalizmy,
bardziej rockowy klimat – ten utwór z powodzeniem mógłby znaleźć się na którejś
z płyt Riverside, choć przecież muzyka Lunatic Soul z zasady pozbawiona jest
dźwięków gitary elektrycznej. Dość Riverside’owo jest także w kompozycji Gutter, choć w tym przypadku należałoby
raczej doszukiwać się pewnych podobieństw do pozapłytowych kompozycji zespołu,
pokroju Rainbow Trip czy Rapid Eye Movement. Sporym zaskoczeniem
jest Treehouse. Utwór w początkowej
fazie przywodzi na myśl późnych Beatlesów, choć to wrażenie mija dość szybko. Treehouse to „piosenkowy” pierwiastek na
Walking on a Flashlight Beam, ale to
absolutnie nie znaczy, że jest miło, ładnie i przyjemnie (jak dla kogo…) jak w
przeciętnym hicie z RMFu. Chodzi raczej o nieco łagodniejszy, przystępniejszy
klimat i bardziej tradycyjną konstrukcję. Nie będę zaskoczony, jeśli ten numer
zostanie drugim – po Cold – singlem z
albumu. Spragnieni klimatów znanych z wcześniejszych płyt Lunatic Soul powinni
polubić numer The Fear Within i
poprzedzającą go półtoraminutową miniaturkę Stars
Sellotaped. Brzmieniowo to chyba najmocniejsze nawiązanie do czarno-białego
dyptyku, choć oczywiście mniejsze lub większe muzyczne odniesienia pojawiają
się także w innych utworach, w końcu mamy do czynienia nie tylko z tym samym
artystą, ale i w pewnym sensie innym etapem tej samej historii. Pamiętacie
płacz na „czarnej” płycie i śmiech na „białej”? W Sky Drawn in Crayon mamy w tle coś, co przypomina odgłosy
dziecięcej zabawy. Wieńczące album tytułowe Walking
on a Flashlight Beam brzmi niczym podkład dźwiękowy do powolnego odpływania
na zawsze w krainę wyobraźni. Fantastyczny numer – z jednej strony genialnie
„bujający” muzycznie, z drugiej mroczny i dość przygnębiający w wymowie. I taka
w gruncie rzeczy jest cała płyta. Mariusz Duda znakomicie połączył mrok i chłód
oraz tematykę odseparowania się od świata zewnętrznego z naprawdę świetnymi
melodiami, bo ta płyta wciąga – jak nie powtarzalnym rytmem czy motywem, to
właśnie melodyjnością, choć na pewno nie jest to melodyjność w mainstreamowym
znaczeniu tego słowa. To raczej coś, co sprawia, że tej „ciemnej” i „chłodnej”
płyty znakomicie słucha się także w ciepły dzień, przy pełnym słońcu.
Walking on a Flashlight Beam pokazuje, że Mariusz wciąż ma pomysł na Lunatic Soul. To mogła być kolejna świetna płyta zdominowana przez eksperymenty z dziwacznymi instrumentami znalezionymi gdzieś na końcu świata. Zapewne też brzmiałaby cudownie i także byłbym nią zachwycony. Ten krążek to jednak ciekawe odejście od dotychczasowej formuły. Otwiera przed Lunatic Soul nowe możliwości przyszłych kierunków muzycznych i jestem przekonany, że każdy z tych kierunków będzie właściwy. Osobne słowa uznania należą się Dudzie jako wokaliście. Choć największą zaletą krążka jest intrygujący klimat całości i wciągające aranże, nie sposób nie wspomnieć o tym, że Mariusz prezentuje tu nie tylko swój charakterystyczny, niski i nastrojowy wokal, ale śmiało, choć niezwykle subtelnie, wchodzi także w wyższe rejestry, jak choćby w Gutter. Jakiś czas temu wspominałem, że Great Western Valkyrie zespołu Rival Sons to według mnie najlepsza tegoroczna płyta. Od dzisiaj na miejscu pierwszym umieszczam jednocześnie dwa krążki – jakże różne od siebie, ale oba absolutnie porywające i zniewalające od pierwszego odsłuchu.
Przeczytałem jednym tchem tak jak przesłuchałem Lunatic Soul, i drugi raz i następny. Bardzo dobrze oddany nastrój i osobowość Mariusza. Czytałem z tak dużą przyjemnością jak słuchałem. Bardzo się cieszę że są jeszcze ludzie, którzy umieją słuchać. Zapraszam Cię (chyba możemy przez Ty?) na moje blogi muzyczne : osobistalista.blogspot.com oraz pinkfloydword.blogspot.com. Pozdrawiam Piotrek
OdpowiedzUsuńdzieki wielkie :) to ie pochwalę przy okazji: rzucilem okiem na bloga i widze, że wspomniałeś o książce "prędzej świnie zaczną latać" - tłumaczyłem ją na potrzeby polskiego wydania :)
UsuńBardzo ciekawa płyta. Jedynie The Fear "Within" nie bardzo mi podchodzi, gdyby nie było tego utworu przesłuchiwało by się album płynnie a melodia przewodnia trochę mnie denerwuje. Może właśnie miała wprowadzić jakiś niepokój ;)
OdpowiedzUsuń