niedziela, 12 października 2014

Behemoth - The Satanist [2014]


Ten tekst to chyba największe wyzwanie w mojej dotychczasowej „karierze” muzykoopisywacza. Jestem przede wszystkim fanem muzyki rockowej, lubię kombinację brzmienia Les Paula i Hammonda, ładne melodie, soczyste solówki, dobre mocne rockowe wokale. Nie znoszę growlu, ujadających gitar, ani przesadnej dźwiękowej agresji. Moja muzyczna tolerancja, jeśli chodzi o ciężar, właściwie kończy się na Slayerze i z zasady nie biorę się za opisywanie płyt z gatunków, które leżą poza obszarem moich muzycznych zainteresowań. To po co pcham się z własnej nieprzymuszonej woli do pisania o nowej płycie grupy Behemoth? Bo czasami w szeroko pojętej muzyce ciężkiej pojawiają się krążki, o których jest tak głośno, że nie sposób je zignorować. A może też dlatego, że jest to pierwszy album Behemoth, który byłem w stanie przesłuchać w całości i… nawet czerpać z tego jakąś przyjemność.

Nie, Behemoth nie podążył za popularnym w ostatnich latach wśród zespołów metalowych trendem i nie nagrał płyty rockowej. Może nawet szkoda, to mogłoby być ciekawe. Ale wtedy poświęcenie tej płycie niniejszego tekstu nie byłoby żadną niespodzianką. Bez ściemniania – do sięgnięcia po ten krążek skłonił mnie przede wszystkim gościnny występ w dwóch kompozycjach Michała Łapaja – klawiszowca Riverside. Pomyślałem – a może organy Hammonda doskonale sprawdzą się w połączeniu z brutalną mocą muzyki grupy Behemoth? Zaciekawiony przesłuchałem wspomniane dwa utwory – tytułowy oraz O Father O Satan O Sun! – i, zwłaszcza w przypadku The Satanist, zostałem zmieciony mocą materiału w połączeniu z olbrzymią jak na ten gatunek melodyjnością. Owszem, ostatnia minuta numeru tytułowego to perkusyjna młócka, ale wcześniej mamy ponad cztery minuty naprawdę wytrawnego metalowego grania opartego na dobrej melodii. Właściwie gdyby podmienić wokale na coś bardziej tradycyjnego w brzmieniu, to byłby z tego numeru dobry rockowy kawałek. To zachęciło mnie do odsłuchu reszty.

Przyznaję – są momenty, kiedy tego wszystkiego jest dla mnie za dużo. Brakuje mi nieco „powietrza” w brzmieniu, dźwięki rozwiercają mi czaszkę, a wrzaski i szybki perkusyjny oklep nie pozwalają skupić się na kompozycjach. Tak jest na przykład w Furor Divinus czy w Amen, które są tak daleko poza obszarem moich muzycznych zainteresowań, że na moją miłość liczyć nie mogą. Ale to tylko momenty i jest ich znacznie mniej, niż mógłbym się spodziewać. Nie sposób odmówić znakomitego klimatu drugiej części Ora Pro Nobis Lucifer, która sunie powoli niczym walec, ale jednocześnie brzmi soczyście i nawet taki przeciwnik metalowego hałasu jak ja przyzna, że to wszystko ma sens, jest logicznie poukładane i – tak po prostu – dobrze to brzmi. Znakomite wrażenie robi też kompozycja Ben Sahar. Jest ciężar, fantastyczne gęste brzmienie i podniosłe tło, ale muzycy wiedzą też, kiedy trzeba nieco zwolnić, odjąć gitarowego mięcha i dać słuchaczowi pooddychać. Na swój sposób ten numer jest nawet chwytliwy – oczywiście w kategoriach tego typu muzyki. W drugiej minucie In the Absence ov Light robi się na chwilę nawet całkiem spokojnie, gdy Nergal recytuje fragment Ślubu Gombrowicza, a za podkład służy mu tylko delikatny motyw gitarowy. I choć chwilę później metalowy łomot atakuje ze zdwojoną siłą, czuję, że wszystko to wciąż ma „ręce i nogi”, a może nawet rogi.

The Satanist to 44 minuty całkowicie profesjonalnej roboty. Nic dziwnego, że ten krążek zebrał entuzjastyczne recenzje w prasie muzycznej na całym świecie. To płyta, która może zainteresować nie tylko metalowych ortodoksów żądnych muzycznego zniszczenia. Oczywiście są tu utwory, które fanów czystych wokali i pięknie płynących solówek przyprawią o nagłe ataki duszności, ale The Satanist zawiera na tyle dużo interesujących muzycznie fragmentów, że warto podejść do tej płyty z otwartą głową. Jeśli kilka numerów spodobało się nawet mnie – gościowi, który ma alergię na metalową rzeźnię, a ponad wszystko kocha dobrego hard rocka lat 70. – to znaczy, że każdy fan nieco cięższych brzmień może tu znaleźć mniej lub więcej dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz