Przyznaję, że Tom Petty to dla
mnie w dużej mierze postać zagadkowa. Niby nazwisko doskonale znane, ale mimo
tego, że naprawdę lubię kilka z jego największych hitów – Free Fallin’, Refugee, American Girl, Learning to Fly czy Into the
Great Wide Open – nigdy nie pokusiłem się o bardziej dokładne zaznajomienie
się z jego twórczością. I pewnie po najnowszą płytę muzyka też bym nie sięgnął,
ba – nawet nie wiedziałbym, że się ukazała – gdyby nie rekomendacja kilku osób,
które znają trochę moje muzyczne upodobania i których osądom do pewnego stopnia
ufam. Polecili, mówią, że warto, to czemu nie? I tak trafiłem na album Hypnotic Eye.
Oczywiście tekst ten jest pisany
z punktu widzenia i słyszenia kompletnego laika jeśli chodzi o dokonania
Petty’ego, bo przecież znajomość największych hitów artysty z nikogo nie czyni
eksperta w temacie jego twórczości. Ale może właśnie dlatego nie grozi nam na
przykład to, że przez kolejne kilka minut będziecie czytać narzekania na to, że
Petty powtarza motywy ze swoich wcześniejszych albumów (A powtarza? Jeśli tak,
to nie mam o tym pojęcia i dobrze mi z tym…). Siadam więc do tej płyty z czystym
umysłem i słucham. I słyszę od samego początku charakterystyczny amerykański
klimat luzackiego rocka. To bardzo przyjemne brzmienie, nie nastawione na
robienie hałasu, a raczej na melodię i momentami nieco „ogniskową” atmosferę.
Klawisze obsługiwane przez Benmonta Tencha stanowią przyjemne tło dla gitar
rytmicznych Petty’ego i Scotta Thurstona, a całość brzmi niezwykle lekko i
zwiewnie. Gitarzysta Mike Campbell pojawia się na pierwszym planie w samą porę,
by ubarwić pierwszy numer – American
Dream Plan B – krótką solówką z przyjemnym, przesterowanym brzmieniem. To
dobre wrażenie z pierwszej kompozycji podtrzymują kolejne numery. Fault Lines ma dobry rytm, świetnie
nadawałoby się do filmu drogi. Petty i kompani nie przeciągają sztucznie swoich
utworów – w zasadzie jedynie zamykający płytę numer Shadow People trwa nieco dłużej, bo niemal siedem minut. W
pozostałych kompozycjach zespół stawia na dobry rytm, muzyczną zwięzłość i
zwartość struktury.
Czasem jest bardziej
melancholijnie, malowniczo i subtelnie, jak w Red River czy Sins of My
Youth, innym razem muzycy dają się ponieść nieco bardziej rockandrollowej
energii, jak w All You Can Carry i Forgotten Man. Zdarza im się także
zapuścić w nieco jazzujące rejony. Robią to z gracją i wyczuciem, a Mike
Campbell raz po raz udowadnia, że czasami zamiast mocnej, ognistej solówki,
wystarczy kilka delikatnych, ledwo słyszalnych dźwięków, by zachwycić słuchacza
(Full Grown Boy). Miłośnicy
tradycyjnego knajpianego bluesa też nie zostali zaniedbani, choć pewnie
niespełna trzyminutowy kawałek Burnt Out
Town nie zaspokoi w pełni ich apetytów. Mnie najbardziej ujął chyba z
jednej strony bardzo melodyjny, choć płynący nieco leniwie, a z drugiej brudny
brzmieniowo, oszczędny aranżacyjnie i zabarwiony blues rockiem z południa Power Drunk. Wspomniane już wcześniej
zamykające płytę Shadow People także
zachwyca – tym razem nieco tajemniczą atmosferą, świetnie budowanym napięciem,
oszczędnym, lecz bardzo nastrojowym tłem organowym i prostym, ale świetnie
użytym motywem gitarowym. Jednak bez względu na to, w jakich klimatach
poruszają się muzycy, cały czas najważniejsza jest melodia i przyjemny, niemal
rodzinny klimat. Łatwo wyobrazić sobie Petty’ego i The Heartbreakers
przygrywających w salonie, siedzących na starych sofach i popijających herbatę między
utworami.
Mimo że Hypnotic Eye to pierwszy album w karierze Petty’ego i The
Heartbreakers, który zadebiutował na pierwszym miejscu amerykańskiej listy
Billboard Top 200, raczej trudno się spodziewać, by którykolwiek z utworów stał
się hitem na miarę tych, które wymieniałem na początku tego tekstu. Ale to
raczej świadczy kiepsko raczej o naszych czasach, niż o poziomie tej płyty, bo Hypnotic Eye to 44 minuty nieprzeciętnie
przyjemnego grania. Być może bez jakichś wielkich ekscytacji, wzruszeń czy nagłych
napadów uwielbienia dla artysty, ale na naprawdę wysokim poziomie. Petty nie
jest wielkim wokalistą, a jego niezbyt silny głos może nie przypaść do gustu
wielu słuchaczom, którzy na co dzień gustują raczej w mocniejszym rockowym
graniu, ale potrafi znakomicie opowiadać historie i tworzyć tym głosem
interesujący klimat, który wciąga słuchacza i trzyma w zaciekawieniu od początku
do końca. Hypnotic Eye to na wskroś
amerykańskie granie, które – co zrozumiałe – za oceanem ma znacznie szersze
grono odbiorców niż w Europie. Sam przyjmuję tego typu muzykę tylko w
określonych dawkach, ale od czasu do czasu warto, bo Tom Petty to artysta
nietuzinkowy, a trzy kwadranse spędzone przy jego nowym krążku na pewno nie
będą zmarnowanym czasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz