sobota, 25 października 2014

Tom Petty and the Heartbreakers - Hypnotic Eye [2014]


Przyznaję, że Tom Petty to dla mnie w dużej mierze postać zagadkowa. Niby nazwisko doskonale znane, ale mimo tego, że naprawdę lubię kilka z jego największych hitów – Free Fallin’, Refugee, American Girl, Learning to Fly czy Into the Great Wide Open – nigdy nie pokusiłem się o bardziej dokładne zaznajomienie się z jego twórczością. I pewnie po najnowszą płytę muzyka też bym nie sięgnął, ba – nawet nie wiedziałbym, że się ukazała – gdyby nie rekomendacja kilku osób, które znają trochę moje muzyczne upodobania i których osądom do pewnego stopnia ufam. Polecili, mówią, że warto, to czemu nie? I tak trafiłem na album Hypnotic Eye.

Oczywiście tekst ten jest pisany z punktu widzenia i słyszenia kompletnego laika jeśli chodzi o dokonania Petty’ego, bo przecież znajomość największych hitów artysty z nikogo nie czyni eksperta w temacie jego twórczości. Ale może właśnie dlatego nie grozi nam na przykład to, że przez kolejne kilka minut będziecie czytać narzekania na to, że Petty powtarza motywy ze swoich wcześniejszych albumów (A powtarza? Jeśli tak, to nie mam o tym pojęcia i dobrze mi z tym…). Siadam więc do tej płyty z czystym umysłem i słucham. I słyszę od samego początku charakterystyczny amerykański klimat luzackiego rocka. To bardzo przyjemne brzmienie, nie nastawione na robienie hałasu, a raczej na melodię i momentami nieco „ogniskową” atmosferę. Klawisze obsługiwane przez Benmonta Tencha stanowią przyjemne tło dla gitar rytmicznych Petty’ego i Scotta Thurstona, a całość brzmi niezwykle lekko i zwiewnie. Gitarzysta Mike Campbell pojawia się na pierwszym planie w samą porę, by ubarwić pierwszy numer – American Dream Plan B – krótką solówką z przyjemnym, przesterowanym brzmieniem. To dobre wrażenie z pierwszej kompozycji podtrzymują kolejne numery. Fault Lines ma dobry rytm, świetnie nadawałoby się do filmu drogi. Petty i kompani nie przeciągają sztucznie swoich utworów – w zasadzie jedynie zamykający płytę numer Shadow People trwa nieco dłużej, bo niemal siedem minut. W pozostałych kompozycjach zespół stawia na dobry rytm, muzyczną zwięzłość i zwartość struktury.

Czasem jest bardziej melancholijnie, malowniczo i subtelnie, jak w Red River czy Sins of My Youth, innym razem muzycy dają się ponieść nieco bardziej rockandrollowej energii, jak w All You Can Carry i Forgotten Man. Zdarza im się także zapuścić w nieco jazzujące rejony. Robią to z gracją i wyczuciem, a Mike Campbell raz po raz udowadnia, że czasami zamiast mocnej, ognistej solówki, wystarczy kilka delikatnych, ledwo słyszalnych dźwięków, by zachwycić słuchacza (Full Grown Boy). Miłośnicy tradycyjnego knajpianego bluesa też nie zostali zaniedbani, choć pewnie niespełna trzyminutowy kawałek Burnt Out Town nie zaspokoi w pełni ich apetytów. Mnie najbardziej ujął chyba z jednej strony bardzo melodyjny, choć płynący nieco leniwie, a z drugiej brudny brzmieniowo, oszczędny aranżacyjnie i zabarwiony blues rockiem z południa Power Drunk. Wspomniane już wcześniej zamykające płytę Shadow People także zachwyca – tym razem nieco tajemniczą atmosferą, świetnie budowanym napięciem, oszczędnym, lecz bardzo nastrojowym tłem organowym i prostym, ale świetnie użytym motywem gitarowym. Jednak bez względu na to, w jakich klimatach poruszają się muzycy, cały czas najważniejsza jest melodia i przyjemny, niemal rodzinny klimat. Łatwo wyobrazić sobie Petty’ego i The Heartbreakers przygrywających w salonie, siedzących na starych sofach i popijających herbatę między utworami.

Mimo że Hypnotic Eye to pierwszy album w karierze Petty’ego i The Heartbreakers, który zadebiutował na pierwszym miejscu amerykańskiej listy Billboard Top 200, raczej trudno się spodziewać, by którykolwiek z utworów stał się hitem na miarę tych, które wymieniałem na początku tego tekstu. Ale to raczej świadczy kiepsko raczej o naszych czasach, niż o poziomie tej płyty, bo Hypnotic Eye to 44 minuty nieprzeciętnie przyjemnego grania. Być może bez jakichś wielkich ekscytacji, wzruszeń czy nagłych napadów uwielbienia dla artysty, ale na naprawdę wysokim poziomie. Petty nie jest wielkim wokalistą, a jego niezbyt silny głos może nie przypaść do gustu wielu słuchaczom, którzy na co dzień gustują raczej w mocniejszym rockowym graniu, ale potrafi znakomicie opowiadać historie i tworzyć tym głosem interesujący klimat, który wciąga słuchacza i trzyma w zaciekawieniu od początku do końca. Hypnotic Eye to na wskroś amerykańskie granie, które – co zrozumiałe – za oceanem ma znacznie szersze grono odbiorców niż w Europie. Sam przyjmuję tego typu muzykę tylko w określonych dawkach, ale od czasu do czasu warto, bo Tom Petty to artysta nietuzinkowy, a trzy kwadranse spędzone przy jego nowym krążku na pewno nie będą zmarnowanym czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz