Pokazywanie postów oznaczonych etykietą synthpop. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą synthpop. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 czerwca 2017

Sólstafir - Berdreyminn [2017]



Niedawno grupa Ulver wydała swój nowy album, na którym wykonała kolejną stylistyczną woltę, tym razem czerpiąc garściami z muzyki elektronicznej, nowofalowej, a nawet synthpopowej lat 80. Teoretycznie krok dość zaskakujący jak na formację, która zaczynała od naprawdę ciężkiego metalu, ale fani tego zespołu już od dawna wiedzą, że z grupą Ulver nie ma sensu do czegokolwiek się przyzwyczajać, bo panowie lubią mieszać mocno i często. Sólstafir to kolejna formacja z północy Europy, która z biegiem lat stopniowo zmieniała swoje brzmienie, tracąc niewątpliwie po drodze część fanów, ale zdobywając jednocześnie wielu nowych, którym wcześniejsze brzmienie niekoniecznie musiało odpowiadać. Przeszli długą drogę od black metalu i viking metalu przez progresję i post-rock/post-metal, aż dotarli do chwili obecnej – płyta Berdreyminn to mieszanka brzmień zawartych na poprzednich kilku albumach formacji, ale także – jak w przypadku zespołu Ulver – zahaczająca momentami o przebojową muzykę nowofalową czy nawet synthpopową. Czy to się przyjmie? Mam wrażenie, że wśród sporego procenta fanów już się przyjęło, choć nie do końca przekłada się to na moją opinię o tym albumie.

środa, 26 kwietnia 2017

Ulver - The Assassination of Julius Caesar [2017]



SZOK! NIEDOWIERZANIE! DRAMAT FANÓW DEPECHE MODE!
Myśleli, że ich ulubiony zespół wydał świetną płytę, a to Ulver…

Tak mógłby brzmieć nagłówek w Aszdzienniku. Muzyczny kameleon Kristoffer Rygg powraca z kolejnym obliczem projektu Ulver. Nie znam jeszcze zbyt dobrze dyskografii tej grupy, bo zainteresowałem się jej twórczością stosunkowo niedawno, ale mam wrażenie, że poza reggae i italo disco grali już wszystko. Tym razem postanowili chyba zademonstrować, że da się w 2017 roku nagrać dobrą płytę Depeche Mode, w dodatku nie będąc tym zespołem. Plan się powiódł – album wyszedł zaskakująco udanie, choć w zasadzie niespodzianką to żadną być nie powinno, wszak Ulver od kilku już lat coraz śmielej zapuszcza się na terytorium muzyki elektronicznej, dark ambient, synthpopu czy new wave. To właśnie mieszankę tych brzmieniowych obszarów znajdziemy na trzynastym krążku formacji – The Assassination of Julius Caesar.

piątek, 17 czerwca 2016

Samaris - Black Lights [2016]



Samaris to jedna z najniezwyklejszych grup w orbicie moich muzycznych zainteresowań. Pochodzą z Islandii, z rockiem nie mają absolutnie nic wspólnego, zaś poznałem ich kompletnie przez przypadek, gdy buszowałem wśród regałów z płytami w małym muzycznym sklepie w stolicy Islandii. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej zrobili furorę podczas największego muzycznego święta na wyspie wulkanów – festiwalu Iceland Airwaves. I tak ta moja muzyczna znajomość z formacją trojga młodych ludzi trwa już niemal cztery lata, co jest dość dziwne, bo grupa gra muzykę bardzo trudną do sklasyfikowania, ale z pewnością jeszcze trudniejszą do skojarzenia ze mną i moimi muzycznymi gustami. Bardzo ogólnie napisałbym, że to art pop, ale sporo tam klimatów ambientowych, elektronicznych, folkowych, a to wszystko z dodatkiem bardzo charakterystycznego, delikatnego wokalu Jófriður Ákadóttir oraz klarnetu, na którym gra druga z pań w grupie – Áslaug Rún Magnúsdóttir. Jedyny męski rodzynek w Samaris – Þórður Kári Steinþórsson – odpowiada za elektronikę. Nie napiszę, że razem tworzą mieszankę wybuchową, bo wybuchów tu nie ma. Jest za to fantastyczny, niecodzienny, bardzo islandzki klimat. Muzyka elfów XXI wieku.

czwartek, 26 maja 2016

Brodka - Clashes [2016]



Ale jak to? Brodka tutaj? Obok stoner rocka, progresji, metalu i psychodelii? No tak, ale kto powiedział, że to blog poświęcony wyłącznie ciężkim dźwiękom. Z racji moich muzycznych zainteresowań taka muzyka tu dominuje, ale jak tu nie zapuścić się na chwilę w świat muzycznego mainstreamu, kiedy jedna z najciekawszych na naszym rynku reprezentantek tego świata wydaje właśnie po kilku latach milczenia nowy album, który jest wychwalany przez niemal wszystkich recenzentów i w dodatku… jak najbardziej słusznie. Doczekaliśmy chwili, kiedy w naszym kraju promuje się z taką zawziętością album naprawdę dobry. Należy to uczcić. Czasami trzeba się dać ponieść temu prądowi i nie walczyć z nim zbyt mocno. „Come to the dark side, we have cookies!”. W tym przypadku czynię to z dużą przyjemnością.

sobota, 30 kwietnia 2016

Hey - Błysk [2016]



Przez długi czas zespół Hey był jednym z bardzo niewielu polskich wykonawców, których słuchałem. Poznałem ich bardzo wcześnie, bo tuż po wydaniu przez nich debiutanckiego albumu Fire – jednej z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka. Oglądałem ich teledyski w „Muzycznej Jedynce”, nagrywałem z telewizji koncert ze Spodka nagrywany dla MTV, zachwycałem się EP-ką Heledore czy albumem ?, cieszyłem się z wydania płyt Hey i Karma. Przebolałem jakoś odejście Piotra Banacha i polubiłem wydany już bez niego album [sic!]. A potem z każdym kolejnym rokiem moje zainteresowanie nową twórczością tej grupy było coraz słabsze. Płytę Music, Music kupiłem trochę z rozpędu, bo nie zachwyciła mnie, ale miałem wszystkie poprzednie, a przecież kolekcja musi być pełna. Humor poprawił mi się trochę przy Echosystemie, który od razu przypadł mi do gustu. A potem… koniec. Kolejnych dwóch albumów grupy już nie kupiłem, bo po prostu zupełnie nie ruszało mnie to, co Hey zaczął nagrywać. To płyty sprawnie napisane, zaaranżowane i zagrane, zawodowo zarejestrowane i brzmiące bardzo przyjemnie (w przeciwieństwie do koszmarnego produkcyjnie, ale kapitalnego muzycznie debiutu), tyle że kompletnie nie w moim guście. Na album Błysk nie czekałem już wcale, ale może powinienem, skoro muzycy zapowiadali, że będzie trochę dynamiczniej? No cóż, płyta wyszła i raczej nie skłoni mnie do przeproszenia się z najnowszym materiałem tej formacji. Nie kupię brakujących albumów, bo wciąż czuję, że każde kolejne ich wydawnictwo nabywałbym tylko po to, żeby mieć wszystko, a tak można zrobić z jedną czy dwiema płytami. W tym przypadku pewnie byłoby tak z każdą kolejną. Z prostego powodu – to już nie jest „mój” Hey. Co nie znaczy, że nie jest to ciekawy Hey.