
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą synthpop. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą synthpop. Pokaż wszystkie posty
piątek, 16 czerwca 2017
Sólstafir - Berdreyminn [2017]

środa, 26 kwietnia 2017
Ulver - The Assassination of Julius Caesar [2017]
SZOK! NIEDOWIERZANIE! DRAMAT
FANÓW DEPECHE MODE!
Myśleli, że ich ulubiony zespół
wydał świetną płytę, a to Ulver…
Tak mógłby brzmieć nagłówek w
Aszdzienniku. Muzyczny kameleon Kristoffer Rygg powraca z kolejnym obliczem
projektu Ulver. Nie znam jeszcze zbyt dobrze dyskografii tej grupy, bo
zainteresowałem się jej twórczością stosunkowo niedawno, ale mam wrażenie, że
poza reggae i italo disco grali już wszystko. Tym razem postanowili chyba
zademonstrować, że da się w 2017 roku nagrać dobrą płytę Depeche Mode, w
dodatku nie będąc tym zespołem. Plan się powiódł – album wyszedł zaskakująco
udanie, choć w zasadzie niespodzianką to żadną być nie powinno, wszak Ulver od
kilku już lat coraz śmielej zapuszcza się na terytorium muzyki elektronicznej,
dark ambient, synthpopu czy new wave. To właśnie mieszankę tych brzmieniowych
obszarów znajdziemy na trzynastym krążku formacji – The Assassination of Julius Caesar.
piątek, 17 czerwca 2016
Samaris - Black Lights [2016]
Samaris to jedna z najniezwyklejszych
grup w orbicie moich muzycznych zainteresowań. Pochodzą z Islandii, z rockiem
nie mają absolutnie nic wspólnego, zaś poznałem ich kompletnie przez przypadek,
gdy buszowałem wśród regałów z płytami w małym muzycznym sklepie w stolicy
Islandii. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej zrobili furorę podczas
największego muzycznego święta na wyspie wulkanów – festiwalu Iceland Airwaves.
I tak ta moja muzyczna znajomość z formacją trojga młodych ludzi trwa już
niemal cztery lata, co jest dość dziwne, bo grupa gra muzykę bardzo trudną do
sklasyfikowania, ale z pewnością jeszcze trudniejszą do skojarzenia ze mną i
moimi muzycznymi gustami. Bardzo ogólnie napisałbym, że to art pop, ale sporo
tam klimatów ambientowych, elektronicznych, folkowych, a to wszystko z
dodatkiem bardzo charakterystycznego, delikatnego wokalu Jófriður Ákadóttir
oraz klarnetu, na którym gra druga z pań w grupie – Áslaug Rún Magnúsdóttir.
Jedyny męski rodzynek w Samaris – Þórður Kári Steinþórsson – odpowiada za
elektronikę. Nie napiszę, że razem tworzą mieszankę wybuchową, bo wybuchów tu
nie ma. Jest za to fantastyczny, niecodzienny, bardzo islandzki klimat. Muzyka
elfów XXI wieku.
czwartek, 26 maja 2016
Brodka - Clashes [2016]
Ale jak to? Brodka tutaj? Obok
stoner rocka, progresji, metalu i psychodelii? No tak, ale kto powiedział, że
to blog poświęcony wyłącznie ciężkim dźwiękom. Z racji moich muzycznych
zainteresowań taka muzyka tu dominuje, ale jak tu nie zapuścić się na chwilę w
świat muzycznego mainstreamu, kiedy jedna z najciekawszych na naszym rynku
reprezentantek tego świata wydaje właśnie po kilku latach milczenia nowy album,
który jest wychwalany przez niemal wszystkich recenzentów i w dodatku… jak
najbardziej słusznie. Doczekaliśmy chwili, kiedy w naszym kraju promuje się z
taką zawziętością album naprawdę dobry. Należy to uczcić. Czasami trzeba się
dać ponieść temu prądowi i nie walczyć z nim zbyt mocno. „Come to the dark
side, we have cookies!”. W tym przypadku czynię to z dużą przyjemnością.
sobota, 30 kwietnia 2016
Hey - Błysk [2016]
Przez długi czas zespół Hey był
jednym z bardzo niewielu polskich wykonawców, których słuchałem. Poznałem ich
bardzo wcześnie, bo tuż po wydaniu przez nich debiutanckiego albumu Fire – jednej z najważniejszych płyt w
historii polskiego rocka. Oglądałem ich teledyski w „Muzycznej Jedynce”,
nagrywałem z telewizji koncert ze Spodka nagrywany dla MTV, zachwycałem się
EP-ką Heledore czy albumem ?, cieszyłem się z wydania płyt Hey i Karma. Przebolałem jakoś odejście Piotra Banacha i polubiłem wydany
już bez niego album [sic!]. A potem z
każdym kolejnym rokiem moje zainteresowanie nową twórczością tej grupy było
coraz słabsze. Płytę Music, Music kupiłem
trochę z rozpędu, bo nie zachwyciła mnie, ale miałem wszystkie poprzednie, a
przecież kolekcja musi być pełna. Humor poprawił mi się trochę przy Echosystemie, który od razu przypadł mi
do gustu. A potem… koniec. Kolejnych dwóch albumów grupy już nie kupiłem, bo po
prostu zupełnie nie ruszało mnie to, co Hey zaczął nagrywać. To płyty sprawnie
napisane, zaaranżowane i zagrane, zawodowo zarejestrowane i brzmiące bardzo
przyjemnie (w przeciwieństwie do koszmarnego produkcyjnie, ale kapitalnego
muzycznie debiutu), tyle że kompletnie nie w moim guście. Na album Błysk nie czekałem już wcale, ale może
powinienem, skoro muzycy zapowiadali, że będzie trochę dynamiczniej? No cóż,
płyta wyszła i raczej nie skłoni mnie do przeproszenia się z najnowszym
materiałem tej formacji. Nie kupię brakujących albumów, bo wciąż czuję, że
każde kolejne ich wydawnictwo nabywałbym tylko po to, żeby mieć wszystko, a tak
można zrobić z jedną czy dwiema płytami. W tym przypadku pewnie byłoby tak z
każdą kolejną. Z prostego powodu – to już nie jest „mój” Hey. Co nie znaczy, że
nie jest to ciekawy Hey.
Subskrybuj:
Posty (Atom)