Teksańską formację Warlung poznałem przy okazji premiery ich czwartej płyty, Vulture’s Paradise. W głowie zdecydowanie została mi okładka, ale także dobra kombinacja ciężaru, intensywności i melodii. Po ponad dwóch latach kwartet wydał swój kolejny album, The Poison Touch, i w zasadzie wszystko to, co prezentowali wcześniej, znajduje swoje potwierdzenie także i tym razem, choć mam wrażenie, że jest… jeszcze lepiej. Niby to już wszystko było, niby panowie bazują ewidentnie na dźwiękach wymyślonych już dawno temu, a jednocześnie ich muzyka brzmi świeżo i ekscytująco.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą doom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą doom. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 15 czerwca 2025
sobota, 1 czerwca 2024
Vitskär Süden - Vessel [2024]
Często jest tak, że poznaję jakiś zespół, który gdzieś tam
wcześniej zdążył już wydać trochę płyt, i zastanawiam się, jak mogłem to wtedy
przegapić. No cóż, prawda jest taka, że nie da się odkryć wszystkiego, nawet
jeśli człowiek bardzo się stara i przesłuchuje ponad ćwierć tysiąca nowych płyt
rocznie. Z Vitskär Süden jest inaczej. Na nich trafiłem tuż po wydaniu
debiutanckiego albumu – czyli cztery lata temu. Zachwyciła mnie okładka, a
potem okazało się, że muzyka jej dorównuje. Płyta druga, wydana dwa lata
później, muzycznie chyba jeszcze ją przebiła, w każdym razie obie należą do
mojej czołówki ulubionych płyt w swoich rocznikach. Po kolejnych dwóch latach
mamy album numer trzy. Zmienił się nieco klimat szaty graficznej (a także sam
jej autor), zaszły pewne zmiany w brzmieniu, wynikające z chęci
poeksperymentowania i odkrycia nowych rejonów, nie zmieniło się natomiast to,
że panowie z Kalifornii wydają kapitalną muzykę.
Etykiety:
2024,
atmospheric rock,
best of 2024,
dark rock,
doom,
melancholic rock,
progressive rock,
psychedelic,
recenzja,
space rock,
vessel,
vitskar suden
poniedziałek, 11 września 2023
De Forbandede - Menneske [2023]
Z racji prowadzenia od
dłuższego już czasu audycji z muzyką skandynawską zwracam uwagę na nowe płyty z
tego regionu jeszcze bardziej niż kiedyś. Zdarza mi się nawet wychodzić trochę
poza moją muzyczną strefę komfortu tylko po to, by przedstawić w audycji coś,
czego jeszcze nigdy u mnie nie było. W tym jednak przypadku o żadnym
wychodzeniu ze strefy komfortu mowy być nie może. Połączenie tak klimatycznej
okładki z opisem, że zespół gra hard rocka/psychodelię, musiało zaowocować moim
zainteresowaniem tematem. Przeraziła mnie długość tego albumu, ale postanowiłem
mimo wszystko spróbować. I choć początek tej muzycznej znajomości nie był
najłatwiejszy, bo ogrom materiału nieco mnie przytłoczył, z każdym kolejnym
odsłuchem płyta Menneske jest mi coraz bliższa.
czwartek, 26 stycznia 2023
Uzupełnianie zaległości 2022 - część 1
Zgodnie z moimi zapowiedziami w ostatnich latach blog
„zwolnił”. Nie mam już ani czasu, ani determinacji, by pisać o ponad stu nowych
płytach rocznie. Staram się jednak zawsze, by choć te albumy, które trafiły do
czołówki moich ulubionych 20 czy 30 albumów roku, zostały w komplecie opisane.
W tym roku się to nie udało. Wciąż jest kilkanaście płyt, o których wypadałoby
wspomnieć, a przecież już pojawiają się nowości z roku 2023 – jedna z nich
zresztą doczekała się już własnego tekstu. Pomyślałem zatem, że najlepszym i w
sumie jedynym realnym rozwiązaniem będzie stworzenie większego wpisu z krótkimi
wzmiankami o pozostałych, nieopisanych jeszcze płytach, które bardzo mi się w
zeszłym roku spodobały. Szybko okazało się także, że to byłby cholernie długi
wpis… Podzieliłem więc ten tekst na trzy (przynajmniej na tę chwilę) części.
Oto pierwsza z nich. Kolejność w obrębie danej części alfabetyczna.
czwartek, 1 grudnia 2022
Vitskär Süden - The Faceless King [2022]
Zastanawiam się czasem, jak to jest być muzykiem w takim miejscu jak Los Angeles. No bo z jednej strony trudno sobie wyobrazić bardziej „muzyczne” miejsce. Jeśli myślimy o najsławniejszych ośrodkach muzycznych, to właśnie Los Angeles, Nowy Jork, Nashville czy Londyn przychodzą do głowy w pierwszej kolejności. Zwłaszcza dawniej, jeśli chciałeś się wybić, prędzej czy później w większości przypadków musiałeś tam trafić. Z drugiej strony to wwożenie drzewa do zajebiście wielkiego i gęstego lasu. Albo po prostu bycie jednym z takich drzew, bo przecież nie wszyscy muzycy, którzy tworzą w takim Los Angeles, przyjechali tam po lepsze życie. Niektórzy po prostu się tam (lub w najbliższej okolicy) urodzili i od zawsze mieszkają. Jak się wyróżnić? Jak się wybić? Jak dotrzeć do właściwych ludzi? Nie ma na to chyba jednej prawidłowej odpowiedzi, zwłaszcza w sytuacji, w której wykonujesz muzykę tak daleką od mainstreamu jak grupa Vitskär Süden. Przy okazji premiery ich pierwszej płyty dziwiłem się, czemu mają na swoim Facebooku zaledwie około stu polubień. Minęły dwa lata, liczba ta wzrosła do około 300, ale przyznacie, że nie robi to specjalnego wrażenia, bo tyle „lajków” może mieć pierwszy lepszy lokalny zespół nastolatków, którzy namówią kolegów ze szkoły to polubienia profilu. A jednak gdy włączymy płytę tej formacji – a nawet wcześniej, gdy po prostu ją obejrzymy – czujemy od razu, że to coś na światowym poziomie, co zasługuje na nieporównywanie większą popularność i uznanie.
środa, 1 września 2021
Jakethehawk - Hinterlands [2021]
Pisałem o tym i mówiłem w
audycjach już kilka razy, ale z braku lepszego pomysłu na wstęp tego tekstu
wspomnę o tym ponownie. Czasami to, czy sięgnę po jakieś nowe wydawnictwo, czy
nie, zależy od okładki i jakiegoś przeczucia. Kiedy znajduję co piątek kilkadziesiąt
płyt opisanych jako psychedelic rock, hard rock czy stoner/doom, nie jestem
oczywiście w stanie przesłuchać nawet jednej czwartej z nich. Musiałbym nie
robić nic innego i nie słuchać żadnej innej muzyki, a jednak powstało trochę
zbyt wiele genialnych rzeczy, żebym z nich dobrowolnie rezygnował. Decyduje
więc pierwsze wrażenie i przeczucie. A one mają sporo wspólnego choćby z
okładką i z nazwą zespołu oraz tytułem płyty. Często z miejsca mnie odrzucają i
kieruję swoją uwagę w inną stronę. Potem następuje kolejny odsiew na podstawie
pierwszych dwóch czy trzech utworów. Jeśli nie chwyci, a ja mam za dużo płyt i
za mało czasu, żegnamy się. Ale jeśli coś mnie zainteresuje, taka płyta ma
szansę zostać ze mną na dłużej. Dokładnie tak było w przypadku zespołu
Jakethehawk i ich albumu Hinterlands.
poniedziałek, 5 października 2020
Vitskär Süden - s/t [2020]
Vitskär Süden wbrew nazwie nie pochodzą z kraju
niemieckojęzycznego czy z jednego z państw skandynawskich. To kwartet z Los
Angeles. Sekcja rytmiczna Martin Garner (bas, wokal) / Christopher Martin
(perkusja) grała ze sobą podobno od wielu lat. W towarzystwie gitarzystów
Juliana Goldbergera i TJ-a Webbera wydali w tym roku pierwszy album pod
wspomnianym na początku szyldem. Zapowiadał się naprawdę ciekawie już po samej
okładce, utrzymanej w stylistyce prac Zdzisława Beksińskiego, ale szybko
okazało się, że muzyka pasuje do projektu graficznego idealnie i stoi na równie
wysokim poziomie.
niedziela, 6 września 2020
V/A - Women of Doom [2020]
Ile razy czytaliście albo słyszeliście, że jakiś zespół
brzmi jak Black Sabbath, tyle że z żeńskim wokalem? Założę się, że mnóstwo, bo
muzyka doomrockowa ma się w ostatnich latach całkiem dobrze – oczywiście mowa
tu o muzycznym podziemiu – a coraz częściej zdarza się, że na czele takich
formacji stoją właśnie panie. Czasem są to niepozorne dziewczyny, w które przed
mikrofonem wstępuje jakiś diabeł, czasem już na pierwszy rzut oka ostre
rockmanki, a czasem panie, które ewidentnie łączą śpiew w zespole z etatem w lokalnym
kółku czarownic. Wszystkie tworzą razem bardzo barwną i ciekawą podziemną scenę
doom rocka i doom metalu. Teraz doczekały się własnego, bardzo ciekawego
wydawnictwa Women of Doom wypuszczonego przez label Blues Funeral.
czwartek, 20 sierpnia 2020
Buffalo Fuzz - Vol. II [2020]
Historia Buffalo Fuzz jest interesująca, choć krótka, i
niestety bez happy endu, choć z bardzo udanym post-scriptum. Duet z Minneapolis
wydał swoją pierwszą płytę w 2016 roku. Dwa lata później panowie Jared Zachary
(wokal, gitary, bas, klawisze) i Jake Allan (perkusja) mieli już nagrany drugi
album, gdy 24-letni Allan zmarł w tragicznych okolicznościach. Zachary długo
zbierał się do wydania nagranego już materiału, ale w końcu w tym roku ukazała
się płyta zatytułowana Vol. II, ozdobiona w dodatku okładką, która z oczywistych względów nie
mogła ujść mojej uwadze.
niedziela, 21 czerwca 2020
Dola - s/t [2020]
Stali czytelnicy tego bloga oraz
słuchacze moich audycji wiedzą już chyba doskonale, że znacznie bardziej lubię
klimaty rockowe od metalowych, a już growl czy generalnie cokolwiek
podchodzącego bardziej pod wrzask niż śpiew najczęściej z miejsca pozbawia płytę
szans na zaistnienie na dłużej w mojej świadomości. Doceniam, ale nie lubię. Są
wyjątki, ale naprawdę nieliczne. Więc gdy wypatrzyłem u jednego ze znajomych na
Spotify płytę grupy Dola, zobaczyłem okładkę i zestawiłem to jeszcze z opisami twórczości grupy na Bandcampie, wśród których znalazłem black metal, nie sądziłem,
że moja przygoda z muzyką tego zespołu potrwa dłużej niż kilka minut. Ale mnie wciągnęła. Z każdym numerem podobało mi się coraz bardziej i nie
zmieniał tego nawet wrzask pojawiający się w kilku kompozycjach. A po wszystkim
odsłuchałem ponownie. I jeszcze raz. A potem kupiłem sobie tę płytę – jako
pierwszą z wydanych w tym roku.
niedziela, 22 kwietnia 2018
Sunnata - Outlands [2018]
Polska scena psychodeliczna we
wszelkich tej psychodelii odcieniach ma się całkiem nie najgorzej. Oczywiście
to wciąż podziemie, ale popularność koncertów z tego typu muzyką w dużych
miastach czy prawdziwy sukces festiwalu Red Smoke wskazują na to, że jest głód
takich dźwięków. A że psychodelia to bardzo szerokie pojęcie, wiele osób
znajdzie na tym polu coś dla siebie. Warszawska Sunnata łoi aż miło, serwując
mocne riffy, opętańcze zaśpiewy, szczyptę bliskowschodnich motywów i trochę
transowych, hipnotycznych klimatów. Z jednej strony gitary atakują jak walec, z
drugiej ponury klimat w połączeniu z charakterystycznym wokalem prowadzą nas w
kierunku północno-zachodnich Stanów początku lat 90. Na ich trzecim krążku –
płycie Outlands – nie będzie ani
łatwo, ani ładnie, ani tym bardziej przyjemnie. Będzie za to klimatycznie,
trochę strasznie i brzydko, a czasem i przytłaczająco. Nie brzmi zachęcająco? A
powinno!
poniedziałek, 13 lutego 2017
Dopelord - Children of the Haze [2017]
Polska powoli staje się może
jeszcze nie potęgą, ale bardzo ważnym punktem na europejskiej scenie
stonerowo-doomowej. Zespołów w tych klimatach u nas ostatnio mnóstwo, ale co
ważniejsze, coraz więcej z tych grup zdobywa popularność poza własną piwnicą
czy garażem. Niektórym udaje się dotrzeć do fanów na całym kontynencie, co już
w ramach muzyki tak jednak wciąż niszowej należy uznać za olbrzymi sukces. Prym
wiedzie w tym formacja Dopelord, która w ostatnim czasie zasłużyła sobie na
miano jednej z największych nadziei stoner i doom metalu w Europie. Zespół
wydał właśnie trzecią dużą płytę zatytułowaną Children of the Haze, która w podboju doommetalowego światka może
tylko pomóc.
niedziela, 4 września 2016
Blood Ceremony - Lord of Misrule [2016]
Kanadyjska formacja Blood
Ceremony z horror-rockowej ciekawostki szybko wyrosła na czołową ekipę
współczesnego rocka psychodelicznego. Pod przewodnictwem charyzmatycznej Alii O’Brien
– śpiewającej, ale grającej także na flecie i klawiszach – muzycy tej grupy z
wdziękiem pożyczają sobie to i tamto od wielkich mistrzów, którzy swoją
przygodę z muzyką rozpoczynali niemal 50 lat temu, ale dokładają też własny
zmysł tworzenia świetnych melodii oraz kapitalny, tajemniczy klimat obecny nie
tylko w muzyce, lecz także w wizerunku grupy. Wszystko to sprawia, że Blood
Ceremony z czasem wypracowali własny styl i obecnie trudno ich pomylić z
jakąkolwiek współczesną grupą. Czwarte wydawnictwo zespołu – Lord of Misrule – umacnia ich w ścisłej
czołówce sceny heavy psych.
wtorek, 17 maja 2016
Bad Acid - Revelations of the Third Eye [2016]
Przyzwyczailiśmy się już, że
kolejne zespoły rockowe w Szwecji wyrastają jak psychodeliczne grzyby po kwaśnym
deszczu. Ten kraj oferuje pełen wybór wszelkich odcieni muzyki rockowej i
metalowej. Muzyczny szwedzki stół, można by powiedzieć – każdy może wybrać coś
dla siebie. W przypadku grupy Bad Acid wystarczy spojrzeć na okładkę debiutanckiej
płyty Revelations of the Third Eye,
by dość trafnie przewidzieć, że muzycy tej formacji lubują się właśnie w
psychodelii. Ale rock psychodeliczny ma wiele odcieni. W tym przypadku taka
etykietka może być nawet nieco myląca, bo z podobnie określaną holenderską
grupą Monomyth lub też z brytyjską formacją Purson, o których pisałem niedawno,
Bad Acid nie mają muzycznie wiele wspólnego.
niedziela, 15 maja 2016
White Miles - The Duel [2016]
Austriacki duet White Miles to
jeden z wielu zespołów polecanych mi w ostatnim czasie przez znajomych,
czytelników tego bloga lub słuchaczy mojej audycji. Chyba znacie mnie całkiem
nieźle, przynajmniej pod kątem moich muzycznych zainteresowań, bo większość
tych poleceń trafia dość blisko środka tarczy. Tak jest właśnie z White Miles.
W skład założonej w 2011 roku formacji z Tyrolu wchodzą: Medina (gitary, wokale)
i Lofi (perkusja, wokale). Jak widać spory minimalizm. Dyskografia grupy na razie
też niezbyt okazała, bo przed płytą The
Duel, na której skupię się za moment, ukazał się tylko jeden krążek – Job: Genius, Diagnose: Madness. Ale tego
niewielkiego dorobku zupełnie nie słychać. Być może dlatego, że Medina i Lofi mieli
okazję zebrać spore doświadczenie koncertowe. Grali przed lub z: Courtney Love,
Truckfighters, The Answer, Blues Pills czy Eagles of Death Metal (wystepowali
jako support tych ostatnich także podczas tragicznego koncertu w paryskiej sali
Bataclan w listopadzie zeszłego roku). Na swoim profilu facebookowym określają
swoją muzykę jako podkład pod wyuzdany taniec na rurze w klimatach stoner blues
rocka, bitwę między sercem i duszą, zespołem i słuchaczem – pojedynkiem,
którego żadna ze stron nie może wygrać ani przegrać.
piątek, 13 marca 2015
Child - Child [2015]
Skąd się biorą tacy goście? Wiem,
ci konkretnie z Australii, ale pytanie jest raczej ogólne. Trzech na oko
młodych muzyków zakłada zespół o niezbyt wyszukanej nazwie, ale na swojej
debiutanckiej płycie nagrywa takie dźwięki, że paszcza otwiera się coraz szerzej
z każdym odsłuchem. 37 minut muzyki, tylko pięć kompozycji, ale intensywność
brzmienia tak wielka, że to w zupełności wystarczy. No dobrze, to może pora
przybliżyć, co zrobiło na mnie tak wielkie wrażenie. Debiutancka płyta grupy
Child to mieszanka znakomitego, soczystego bluesa, psychodelicznych odlotów i
walcowatych, doomowych, gęstych jak smoła brzmień przepuszczonych przez tak
mocny przester, że przy głośniejszym odsłuchu wibrują mi wszystkie narządy
wewnętrzne, nawet te, których nie mam. Oj nasłuchali się ci goście kilku
„znanych i lubianych” z dawnych lat, nasłuchali. Ale żeby nie wyszło, że
podrabiają kogoś bezczelnie – to raczej inspiracje w brzmieniu, ale mieszanka
tych inspiracji przynosi bardzo intrygujący efekt, którego świetnie się słucha. Płyta ukazała się już na początku 2014 roku, ale tylko w formacie cyfrowym. Teraz jest wreszcie dostępna na nośnikach fizycznych, także na kolorowych winylach, co powinno ucieszy wszystkich maniaków czarnych płyt.
Już na samym początku grupa
prezentuje bardzo przyjemne bluesidło, takie bardzo rdzenne, bez efekciarstwa
czy wygładzania pod radio. Może się wydawać, że 8 minut bluesowego grania to
gwarantowana nuda, ale nic z tych rzeczy. Zespół tworzy fantastyczny klimat
dzięki niskiemu strojowi, świetnemu przesterowi i fantastycznemu wyciszeniu w
połowie. Okazuje się, że bluesa wcale nie trzeba grać zawsze na tych samych
patentach, zajeżdżając przy tym do bólu jeden motyw. Jest melodyjnie,
klimatycznie i ciężko jak cholera – doom blues w absolutnie mistrzowskim
wydaniu, a to przecież dopiero początek płyty. Stone by Stone mogłoby być równie dobrze jakąś zaginioną
improwizacją Hendrixa opartą na bluesowych zagrywkach i brzmieniowych
eksperymentach. Motyw basowy i stały rytm wybijany przez perkusistę mogą się
wydawać nieco monotonne, ale to pozory. To tylko próba okręcenia sobie
słuchacza wokół palca, struny, czy czego tam jeszcze można używać do okręcania
słuchaczy (nigdy żadnych nie okręcałem, to nie wiem). Próba skuteczna, bo z
każdą minutą daję się wciągać w ten klimat coraz bardziej, wkręca się także
gitarzysta, który wydobywa ze swojego instrumentu coraz głośniejszy i
intensywniejszy jazgot, znakomicie wypełniając przestrzeń pozostawianą przez
wyluzowaną sekcję rytmiczną. Bluesowy walec w najkrótszym na płycie,
pięciominutowym All Dried Up, jest
znakomicie podkreślany ciężkim, gęstym brzmieniem organów. Jeśli można o
którymkolwiek z utworów na Child
powiedzieć, że ma jakikolwiek potencjał radiowy, to jest to chyba właśnie ta
kompozycja. Nieco więcej tu miejsca na oddech, bo choć organy wraz z
przesterowanymi gitarami suną niczym armia Saurona albo jakiegoś innego
książkowo-filmowego urwisa, to w zwrotkach na chwilę jest nieco luźniej i
subtelniej. To bardzo potrzebny moment na złapanie oddechu, bo w ostatnich
dwóch utworach będzie jeszcze ciężej.
Wspomniane dwie ostatnie
kompozycje to 18 minut muzycznej smoły, psychodelicznych odjazdów i
doommetalowych improwizacji – wciąż na bazie bluesa, ale tu bluesowy luz i
polot zdecydowanie ustępują miejsca brudowi, ciężarowi i gitarowemu jazgotowi z
piekła rodem. Słuchanie tej muzyki na słuchawkach jest autentycznie
niebezpieczne. Te brudne dźwięki robią sieczkę z mózgu i sprawiają, że nie ma
się siły na jakąkolwiek reakcję. Ale klimat! Tak jest zarówno w znakomitym Mean Square, jak i w zamykającym krążek,
dziesięciominutowym Blue Overtone Storm /
Yellow Planetary Sun. Znowu walec, który rozjeżdża słuchacza i zostawia
mokrą plamę, a kiedy po kilku minutach wydaje się, że w drugiej części
kompozycji musi być szybciej i żywiej… zespół jeszcze bardziej zwalnia. Po
ostatnim warkocie gitary czuję się, jakbym zderzył się z tirem… kilka razy. 37
minut to idealna długość. Nie wiem, czy byłbym w stanie wytrzymać w dobrej
kondycji psychicznej kolejne minuty tej płyty.
To jest taka muzyka, którą należy
chłonąć całym sobą, skupić się na niej, wczuć się w klimat i dać się wciągnąć w
to, co się dzieje w każdym utworze. To rodzaj sztuki, którzy jest bardzo
męczący dla słuchacza – nie dlatego, że muzyka jest zła, ale dlatego, że
słuchanie staje się niezwykle intensywnym doznaniem. Takie płyty po prostu
muszą trwać najwyżej te 30-40 minut, bo większa dawka takich klimatów byłaby
zwyczajnie niezdrowa. Oczyma wyobraźni widzę tych gości w ciemnych londyńskich
klubach psychodelicznych końca lat 60., grających przed publiką naćpaną
wszystkimi możliwymi substancjami, leżącą na podłodze pod sceną lub bujającą
się w transie na boki przez kilkadziesiąt minut. To ich miejsce. To nigdy nie
będzie zespół, który mógłby dobrze brzmieć na dużej scenie festiwalu, przy
dziennym świetle i dwukilometrowej odległości między muzykami a widownią. Oni
są stworzeni do tego, żeby grać w zadymionych, ciemnych piwnicznych klubach, w
których pot zgromadzonej publiki skrapla się na ścianach i suficie, a co
bardziej wkręconych słuchających trzeba po koncercie potraktować plaskaczem,
żeby wyszli z transu i wrócili na Ziemię. Chcę ich widzieć w takim otoczeniu,
choć nie mam wielkiej nadziei, że mało znana grupa z Australii przyjedzie sobie
pewnego dnia ot tak na drugi koniec świata, żeby zagrać dla 15 osób, bo mniej
więcej takie tłumy mamy u nas w kraju na koncertach nieznanych zagranicznych
ekip. Ale myślę, że znajdą się miejsca na świecie, gdzie trio z Melbourne
zdobędzie wierne grono fanów i stanie się atrakcją undergroundowej sceny
muzycznej. Zasługują na to i mam nadzieję, że z każdym kolejnym albumem będzie
o nich słyszało coraz więcej osób.
---
Zapraszam na
współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Subskrybuj:
Posty (Atom)