Love Like Machines to czwarty album pochodzącej z Memphis formacji The Heavy
Eyes. Zwrócili moją uwagę płytą poprzednią – wydaną w 2015 roku He Dreams of Lions. Trochę kazali czekać na następcę, ale to nawet dobrze. Ciekawych
zespołów na podziemnej scenie rockowej jest obecnie tyle, że gdyby wszyscy
chcieli wydawać płyty co rok albo dwa, nikt by tego nie ogarnął nawet w
minimalnym stopniu. Więc podziękowania dla takich formacji jak The Heavy Eyes,
że wypuszczają nową muzykę na tyle rzadko, bym mógł za nimi nadążyć. Love
Like Machines zawiera zaledwie 34 minuty muzyki podzielonej na dziesięć
numerów. Nie trzeba być matematycznym orłem, żeby szybko dostrzec, że będą to
raczej krótkie rzeczy. Zaledwie jedna kompozycja przekracza cztery minuty,
kilka nie dobija nawet do trzech. Ale nic nie szkodzi. Panowie z The Heavy Eyes
łoją przyjemnego, dynamicznego, melodyjnego fuzz n’ rolla, który jest oparty
właśnie na dynamice i „wpadalności” w ucho, a nie na wielkich popisach
instrumentalnych i natchnionych improwizacjach. To zostawiają innym.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fuzz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fuzz. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 9 czerwca 2020
niedziela, 22 kwietnia 2018
Sunnata - Outlands [2018]
Polska scena psychodeliczna we
wszelkich tej psychodelii odcieniach ma się całkiem nie najgorzej. Oczywiście
to wciąż podziemie, ale popularność koncertów z tego typu muzyką w dużych
miastach czy prawdziwy sukces festiwalu Red Smoke wskazują na to, że jest głód
takich dźwięków. A że psychodelia to bardzo szerokie pojęcie, wiele osób
znajdzie na tym polu coś dla siebie. Warszawska Sunnata łoi aż miło, serwując
mocne riffy, opętańcze zaśpiewy, szczyptę bliskowschodnich motywów i trochę
transowych, hipnotycznych klimatów. Z jednej strony gitary atakują jak walec, z
drugiej ponury klimat w połączeniu z charakterystycznym wokalem prowadzą nas w
kierunku północno-zachodnich Stanów początku lat 90. Na ich trzecim krążku –
płycie Outlands – nie będzie ani
łatwo, ani ładnie, ani tym bardziej przyjemnie. Będzie za to klimatycznie,
trochę strasznie i brzydko, a czasem i przytłaczająco. Nie brzmi zachęcająco? A
powinno!
czwartek, 12 października 2017
Kadavar - Rough Times [2017]
Czas zap… w sensie, że leci
niezwykle szybko. Ciągle wydaje mi się czasem, że Kadavar to jeden z tych „nowych,
ciekawych” zespołów. Tymczasem brodacze z Niemiec prezentujący dość specyficzny
gust odzieżowy właśnie wydali swój czwarty studyjny album. No to już nie tacy
początkujący. O ile dwa pierwsze krążki były do siebie muzycznie mocno podobne,
to Berlin przynosił już pewną zmianę,
choć był według mnie nieco monotonny w sensie charakterystyki utworów. Jeśli ktoś
miał podstawową wersję, bez kapitalnego Reich
der Träume, mógł się czuć jak podczas odsłuchu jednego, długiego, kopiącego
cztery litery mocnego numeru. Domagałem się wtedy większej różnorodności na
kolejnym albumie zespołu. Jest takie przysłowie – uważaj, o co prosisz, bo
możesz to dostać.
sobota, 19 sierpnia 2017
Fungus Hill - Creatures [2017]
Fungus Hill to młody zespół ze
szwedzkiego miasta Umeå. Słowa-klucze: Szwecja, rock, psychodelia, retro. Mam
już waszą uwagę? Dobrze. W styczniu tego roku kwintet zadebiutował EP-ką Creatures, rozprowadzaną w formie
cyfrowej w serwisie Bandcamp. Takie to czasy, że często jedynym sposobem dla
początkującej formacji, by dotrzeć do ludzi, jest Internet. Ale kto wie – może za
czas jakiś wydawnictwo to doczeka się wydania fizycznego, bo muzyka zawarta na Creatures na pewno godna jest fizycznego
wydania.
czwartek, 25 maja 2017
Humulus - Reverently Heading into Nowhere [2017]
Humulus to trio z Brescii, które
istnieje już od ośmiu lat, choć jego dorobek jak do tej pory zamykał się w
jednej dużej i jednej małej płycie. Revenrently
Heading into Nowhere to zatem drugie pełnowymiarowe wydawnictwo Włochów. Panowie
reklamują swoją muzykę hasłem: tłuste riffy, mocny fuzz i mnóstwo piwa. Ja
dodałbym do tego jeszcze całkiem mocne skłonności do psychodelicznych odlotów
oraz sporą umiejętność tworzenia dobrych melodii.
Z okładki płyty nadciąga w naszym
kierunku groźny nosorożec (dla zdolnych językowo zabawa w skojarzenia
okładkowo-tytułowe) i trzeba przyznać, że muzyka Humulus jest momentami równie
ciężka jak on. Faktycznie riffy dostajemy mocno sabbathowe, gitara i bas
przyjemnie buczą w dołach, a perkusja nadaje całości dodatkowej mocy. Ale jeśli
spodziewaliście się mocnego, jednostajnego łojenia przez cały album, to muszę
was rozczarować/uspokoić. Już pierwszy z sześciu zawartych na tym krążku
numerów – Distant Deeps or Skies –
pokazuje, że formacji nieobce jest też spokojniejsze, bardziej klimatyczne
granie. Owszem, początek i koniec to mocne przyłożenie, ale część środkowa
stanowi bardzo przyjemną odmianę. Szybko też zwraca na siebie uwagę wokalista
(i gitarzysta) grupy, Andrea Van Cleef. W Catskull
demonstruje z jednej strony bardzo przyjemną barwę w spokojnych „dołach”, jak i
solidne, mocniejsze ryknięcie, które jednak absolutnie nie kaleczy uszu. To
miła odmiana, bo często zespoły grające w takim stylu świetnie radzą sobie w
sferze instrumentalnej, ale im mniej wokalu, tym lepiej dla wszystkich
słuchających. Tu jest zupełnie inaczej. Wokal absolutnie nie psuje ogólnego
wrażenia ani nie niknie przykryty ścianą dźwięku.
czwartek, 9 czerwca 2016
Rival Sons - Hollow Bones [2016]
To z jednej strony najbardziej
wyczekiwany przeze mnie album planowany na 2016 rok, a z drugiej strony – jak to
często bywa – płyta, której premiery najbardziej się obawiałem. Nie żebym nie
wierzył w możliwości tej grupy. W końcu dwa lata temu nagrali najlepszy moim zdaniem album XXI wieku, który zresztą poszedł na pierwszy ogień na tym blogu.
Tyle, że… no właśnie – (że powtórzę) dwa lata temu nagrali najlepszy moim
zdaniem album XXI wieku. I jak to, panie, przebić? Niby historia pokazywała, że
da się nagrać Sheer Heart Attack i A Night at the Opera po II czy Wish You Were Here i Animals
po Dark Side of the Moon. Ale czy
można od nawet najbardziej uwielbianego zespołu oczekiwać takich heroicznych
czynów? Nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiada, że nie można, to i tak
podświadomie chyba tego oczekiwałem i gdyby wydźwięk tego tekstu miał zależeć
tylko od tego, czy doczekałem się przebicia lub chociaż dorównania wielkiej
poprzedniczce – płycie Great Western
Valkyrie z 2014 roku – to byłby on negatywny. Ale chwila – czy to znaczy,
że nie podoba mi się nowa płyta Rival Sons? Panie, a gdzie ja coś takiego
napisałem? Jest kapitalna!
Subskrybuj:
Posty (Atom)