Jedną z rockowych prawd
powtarzanych przez wiele kapel jest to, że trzecia płyta jest prawdziwym testem
dla zespołu, któremu udało się zaistnieć na początku przygody z muzyką. Po
udanym debiucie, który narobi sporo hałasu, często grupa jest na fali i na tej
fali nagrywa album numer dwa, który z automatu zaciekawi wszystkich, którzy
zainteresowali się płytą poprzednią. Często zresztą bywa tak, że zanim wyjdzie
debiut, zespół ma już materiał na dwa krążki. Trzecią płytę trzeba nagrywać od
podstaw, a do tego pojawia się presja nie tylko, by zrejestrować dobrą muzykę,
ale także by ta muzyka nie powielała schematów poprzednich płyt oraz by była po
prostu jeszcze lepsza niż wcześniej. Zespół z trzema albumami na koncie to już
nie nowicjusze, tu już pewnych błędów czy niedoskonałości wynikających z
mniejszego doświadczenia się nie wybacza. Grupa Kadavar stanęła przed takim
właśnie trudnym zadaniem przy okazji wydania płyty Berlin. Albumami Kadavar
i Abra Kadavar zrobili prawdziwą furorę
na europejskiej scenie retro-rockowej. Berlin
to zatem test – czy ten zespół stać na coś więcej niż bycie kolejną ciekawostką
nawiązującą do klimatów dawnych mistrzów gatunku? I mam wrażenie, że ten album
do końca nie daje jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Główny problem, jaki mam z tym krążkiem, to mała różnorodność stylistyczna kolejnych kompozycji. Można uznać, że to po prostu kilkudziesięciominutowa dawka rockowego mięcha, która ma dać kopa, poderwać na nogi, strzelić po pysku i zostawić na ziemi. Jeśli taki był zamysł, to płyta spełnia te zadania idealnie. W zasadzie każdy z jedenastu numerów z podstawowej wersji wydawnictwa charakteryzuje się gęstym, gitarowym graniem, dynamiką, przyjemnym fuzzem i sporym ciężarem połączonym z pewną przebojowością. Tak jest od pierwszego numeru na albumie – Lord of the Sky. Świetny początek, szybki, dynamiczny kawałek, mocne otwarcie z ciekawą, nieco hendrixowską gitarą w części instrumentalnej. Dla odmiany dość sabbathowo jest w ciężkim Last Living Dinosaur. Typowy Kadavar, jaki znamy z dwóch pierwszych albumów. Delikatnym intrem zaskakuje Thousand Miles Away from Home, ale potem wchodzi już świetny riff na przesterze i wraca typowy dla Kadavar klimat, a sam numer momentalnie wpada w ucho. Dynamiczna kompozycja ze znakomitym motywem gitarowym, który równie dobrze mógł nagrać 40 lat temu Tadeusz Nalepa, oraz z nieco psychodelicznym, choć stanowczo zbyt krótkim fragmentem instrumentalnym. Album promuje nagranie The Old Man i trudno się dziwić, bo numer szybko zostaje w głowie dzięki głównemu motywowi gitarowemu.
Pisałem, że zbyt mało tu
różnorodności, co nie znaczy, że wszystkie utwory są takie same. Stolen Dreams to chyba jeden z bardziej chwytliwych
utworów i gdyby nie przester, to równie dobrze mógłby to być numer na przykład
Foo Fighters, z kolei w Spanish Wild Rose
niby znowu jest mocno, brudno i dynamicznie, ale także rytmicznie i brzmieniowo
ta kompozycja jest nieco dalej od typowego hardrockowego i stonerowego brzmienia.
Więcej tu przestrzeni, jakiejś lekkości i oddechu. Dla odmiany Circles in My Mind to najbardziej
klasycznie hardrockowy utwór na albumie. Brudu jakby mniej, ciężar bardziej
okiełznany, sporo przestrzeni między zagrywkami. To nie znaczy, że nie jest
głośno, ale tu jakby bliżej Kadavarowi do Zeppelinów niż do Black Sabbath. Z
kolei Into the Night to momentami
niemal punkowa zadziorność, a do tego linia wokali, która natychmiast wpada w
ucho i już po pierwszym przesłuchaniu człowiek ma ochotę drzeć się „Into the
Night!” razem z Lupusem. No i ta podniosła końcówka, niemal manowarowa w swojej
majestatyczności, choć bez nadmiaru kiczu charakteryzującego twórczość
Amerykanów. Tu nie może być wątpliwości nawet bez patrzenia na spis utworów –
to jest zakończenie płyty… chyba, że kupiło się wersję rozszerzoną, na której dołączono
jeszcze jedną kompozycje – Reich der Träume.
Cover Nico (tak, tej od The Velvet Underground i „płyty z bananem”), który
zaskakuje kompletnie innym klimatem niż reszta płyty. To niemal kołysanka, w
dodatku śpiewana po niemiecku. Niby spokojna, ale ile tam się dzieje dźwiękowo na
drugim czy trzecim planie! Absolutnie obłędny jazgot gitarowy na przełomie
trzeciej i czwartej minuty. Znakomity pomysł!
Dwie pierwsze płyty Kadavar były
do siebie muzycznie tak podobne, że w zasadzie gdyby wymieszać wszystkie utwory
z nich i porozdzielać na chybił-trafił ponownie na dwa wydawnictwa, to nie
sprawiłoby to nikomu żadnej różnicy. Było jasne, że trzeci album będzie musiał
przynieść jakieś zmiany, jeśli zainteresowanie zespołem ma być wciąż tak spore,
jak w ostatnich latach. I te zmiany są, choć chyba nie aż takie, jakich się
spodziewałem. Bo nie da się ukryć, że brzmienie i utwory na nowej płycie to
trochę inna bajka niż w przypadku poprzednich wydawnictw. Jest jakby bardziej
melodyjnie i chyba nieco lżej, choć może lepiej byłoby napisać „mniej ciężko”.
Jednocześnie jest też mniej surowo, ale i mniej różnorodnie, bo poszczególne
utwory na Berlin niewiele się różnią.
Brakuje mi tu niespodzianek takich jak utwór tytułowy z Abra Kadavar. Większość to czterominutowe kawałki, które co prawda
kończą się, zanim mają szansę zacząć nudzić słuchacza, ale brakuje mi tu chociaż
2-3 dłuższych numerów, w których panowie odpłynęliby trochę bardziej w
psychodeliczne rejony. Owszem, zdarza to im się, ale zazwyczaj po kilkunastu,
góra kilkudziesięciu sekundach następuje gwałtowna pobudka i powrót do motywu
przewodniego, a tu chciałoby się, żeby dali się nieco bardziej ponieść improwizacjom
od czasu do czasu. Bo choć nie ma tu słabych numerów, a całości słucha się
bardzo przyjemnie, to w głowie najbardziej zostaje fantastyczna przeróbka
starego utworu Nico – Reich der Träume
– i to nie tylko dlatego, że jest to jedyna kompozycja w ojczystym języku
muzyków z Kadavar, ale także dlatego, że jako jedyna zrywa z klimatem
dynamicznych numerów z brudnym brzmieniem i oferuje zupełnie inny klimat,
spokojniejszy, niepokojący, lekko senny. Oby na kolejnych krążkach panowie
zapuszczali się w te rejony częściej i już we własnych utworach.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz