W moich muzycznych poszukiwaniach
zdarzyło mi się zawędrować już w wiele różnych miejsc, ale przyznam, że do
Austrii w poszukiwaniu dźwięków docierałem wyjątkowo rzadko. Niby żadna
egzotyka, kraj w środku Europy, nawet niedaleko Polski, ale jakby tak się zastanowić,
to ile znamy rockowych zespołów z Austrii? Kojarzę całkiem dobre Mother’s Cake,
nieobce jest mi nazwisko Thomasa Langa, pamiętam oczywiście Falco, ale jego trudno
nazwać muzykiem rockowym. No właśnie, ja znam od tego tygodnia jeszcze jeden
zespół i jest to udane zacieśnienie moich kontaktów z austriacką sceną
muzyczną. Takie, które sprawia, że prawie zapomniałem o innym dziecku
tamtejszej branży muzycznej – grupie Opus, której przebój Live Is Life i tragiczny image muzyków do dzisiaj wywołują u mnie
koszmary. Trio The Heavy Minds powstało ledwie dwa lata temu i właśnie
zaprezentowało światu swój pierwszy album, trzydziestosześciominutowe Treasure Coast. Na swoim facebookowym
profilu panowie określają swoją muzykę jako heavy-psychedelic-blues-rock i
chwalą się dzieleniem sceny z takimi kapelami jak Red Fang, Stoned Jesus czy
The Vintage Caravan. To powinno mniej więcej dać wam pojęcie na temat tego, co
The Heavy Minds grają. A ja dodam, że robią to bardzo dobrze.
Na Treasure Coast znajdziemy zaledwie siedem kompozycji, z których
cztery nie są przesadnie rozbudowane. Grupie udało się jednak przedstawić
słuchaczom dość wszechstronną brzmieniowo ofertę. Otwierające płytę Rivers to bardzo przyjemne połączenie
chwytliwych, lecz ciężkich riffów, które spotkać można obecnie choćby na
płytach grupy Kamchatka, z wokalami w stylu Jima Morrisona, ale przepuszczonymi
przez studyjne efekty. Równie ciekawie prezentują się inne krótsze numery. You’ve Seen it Coming to niezaprzeczalny
hołd dla klasyków schematu power trio – grup Cream czy The Jimi Hendrix
Experience – z dodatkiem stonerowych naleciałości. Soczyste, ciężkie granie
panowie serwują nam także w Diamonds of
Love, ale już najkrótszy w zestawie utwór tytułowy to radykalna zmiana
kierunku – prosty, akustyczny numer instrumentalny, którego klimat świetnie
uzupełniają wokalizy w tle, egzotyczne bębny oraz fantastyczne efekty dźwiękowe
na drugim planie. Punktem granicznym na tej płycie jest znajdujący się przed
numerem tytułowym kawałek Drifting Away
– pierwsza dłuższa kompozycja, oparta na cierpliwym budowaniu klimatu. Tu
muzycy The Heavy Minds nigdzie się nie spieszą, pozwalają sobie na
ośmiominutową opowieść w spokojnym tempie, bez ostrego gitarowego ataku.
Gitary, owszem, wchodzą mocniej od czasu do czasu, ale główną robotę robi tu
przez większość czasu sekcja rytmiczna, która utrzymuje tę kompozycję w niemal
odprężającym klimacie. A gdy już odważniej wchodzi gitara z przyjemnym
pogłosem, robi się bardzo miło.
Te dłuższe muzyczne formy
obowiązują już do samego końca płyty. Dwie ostatnie kompozycje trwają w sumie
14 minut i odnoszę wrażenie, że w trakcie tych pierwszych kilku numerów grupa
tylko przygotowywała sobie grunt pod absolutne zachwycenie i powalenie
słuchaczy. Egzotyczny klimat obecny w utworze tytułowym przenika do początku
następującego po nim Seven Remains,
choć szybko zostaje wyparty przez soczystego hard rocka w starym, zeppelinowym
stylu. Naprawdę ciekawie robi się natomiast w ostatnich minutach utworu, gdy
muzycy odpływają nieco w psychodelicznych improwizacjach. Ale najlepsze
zostawili na koniec. Niemal ośmiominutowy Fire
in My Veins to numer, który tak samo świetnie pasowałby na którąś z płyt
The Doors, co na ścieżkę dźwiękową pierwszej serii „True Detective”. Pamiętacie
ten serialowy klimat bagien Luizjany i znakomicie oddającą tę atmosferę muzykę?
To właśnie te dźwięki. Tu nic nie dzieje się zbyt szybko, muzycy czarują każdym
dźwiękiem, a mocne uderzenia perkusji znakomicie współgrają z jazgoczącą w tle
gitarą i szorstkim, naznaczonym pogłosem wokalem. Mistrzowskie zwieńczenie
bardzo ciekawej debiutanckiej płyty, na której grupa The Heavy Minds
zdecydowanie nie brzmi jak debiutanci.
Teoretycznie nie ma na Treasure Coast nic przełomowego, bo nie
da się ukryć, że ten album to hołd dla ciężkiej muzyki przełomu lat 60. i 70.,
a to w ostatnich latach nikogo już nie dziwi. Ale grupa pokazuje w trakcie tych
trzydziestu sześciu minut, że dobrze czuje się w różnych muzycznych klimatach w
szeroko pojętym hard rocku. Trudno posądzić ich o jednowymiarowość czy
monotonię, starają się poruszać po wielu obszarach. Równie dobrze czują się w
ciężkich, szybkich numerach oraz w kawałkach bazujących przede wszystkim na
klimacie. Warto zwrócić na nich uwagę. Oczywiście takich kapel jest obecnie w
samej Europie bardzo dużo, ale nie wszystkim granie takiej muzyki wychodzi tak
naturalnie i dobrze. To jedna z tych grup, której nazwę możesz wymienić, gdy
jakiś pacan z klapkami na oczach i uszach zacznie twierdzić, że dzisiaj nikt
nie potrafi zagrać dobrego rocka w starym stylu. „A słyszałeś pan o The Heavy
Minds?”
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz