Spośród milionów kapel na całym
świecie, które wzorują się na twórczości Black Sabbath oraz innych ojców
dźwięków ciężkich i gęstych jak smoła, Uncle Acid and the deadbeats, to
niewątpliwie ekstraklasa. 6 lat na rynku, czwarta płyta studyjna – zatem tempo zacne
– i panowie coś nie chcą zejść poniżej bardzo dobrego poziomu. Łoją aż miło,
gitary zagęszczają atmosferę jak chamski żart o wykorzystywaniu nieletnich, a wokal z
toną efektów niezmiennie wywołuje ciarki nawet na częściach ciała, o istnieniu
których większość ludzi nie ma pojęcia. Wujek Kwachu i Obszczymury wracają z
płytą The Night Creeper, która musi
się spodobać miłośnikom ciężkiego heavy/stonerowego walca (takiego pojazdu, nie
tańca…). Bo czy płyta z utworami o takich tytułach jak Waiting for Blood, Murder
Nights, The Night Creeper czy Slow Death może się nie podobać? No nie
może, zwłaszcza gdy zawartość muzyczna znakomicie do nich pasuje.
Najgorszą rzeczą, jaką mogą
zrobić tego typu zespoły, jest nagranie nudnej, jednostajnej płyty, gdzie niby
wszystkie kawałki kopią po dupie, ale po pierwsze czynią to tak powoli, że
idzie zasnąć w oczekiwaniu na kontakt z muzyczną „nogą”, a po drugie –
wszystkie numery brzmią tak samo. Wujaszek wie, że nieładnie zanudzać słuchaczy.
Owszem, początek jest ciężki, niezbyt szybki, za to bardzo „smolisty”, a niskie
gitary znakomicie uzupełniają się przetworzonymi wokalami zapewniającymi
genialnie chwytliwe melodie, ale to absolutnie nie oznacza, że tak jest przez
cały czas. Tak po prostu musiało być w pierwszych minutach albumu, bo z takich
numerów jak otwierający album dwupak Waiting
for Blood / Murder Nights Uncle
Acid są najbardziej znani. Złem wieje z każdej nuty, ale jednocześnie jest to
muzyka, która nie odrzuci od głośników fanów dobrego hard rocka. Tak pewnie
brzmiałby zespół Black Sabbath, gdyby panów zamknąć na początku ich kariery na
kilka miesięcy w pokojach bez klamek i poddać kilka razy kuracji
elektrowstrząsami. To trochę jak z grupą Bigelf – człowiek słucha i choć słyszy
mnóstwo melodyjnych zagrywek i dźwięków, które natychmiast wpadają w ucho, to i
tak wyobraża sobie, że śpiewający i grający to goście mają obłęd w oczach. W
sumie nie jest to dalekie od prawdy… Ale wróćmy do wrażeń czysto słuchowych – Downtown zaskakuje z miejsca rytmem. Tu
faktycznie jest coś z walca i to tego do tańczenia, nie równania wszystkiego z
ziemią. Kapitalny zabieg pokazujący, że nie wszystkie ciężkie numery muszą być
łupaniną na cztery czwarte.
Po czterech ciężkich numerach
fantastyczną zmianę klimatu przynosi instrumentalny Yellow Moon. Delikatny kawałek z pięknym tłem klawiszowym i
subtelną partią gitary. Jeśli ktoś sądził, że ci goście potrafią tylko łoić bez
opamiętania, ten kawałek powinien sprawić, że otworzą szeroko oczy i szczelnie
zamkną usta. Melancholijny, jesienny wręcz wujcio? Tak jest i to w pięknym
stylu. Przy utworze tytułowym człowiek po jakimś czasie tak bardzo wczuwa się w
tę bujającą melodię, że można poczuć się jak ogłupiała marionetka kiwająca się
z boku na bok. Niejako dla kontrastu po The
Night Creeper mamy najkrótszy kawałek na płycie – Inside – który cały czas opiera się mocno na zdecydowanie
zaznaczonym rytmie i skutecznie budzi ze wspomnianego odrętwienia spowodowanego
hipnotycznym bujaniem się chwile wcześniej. Jak to często bywa, prawdziwa
gratka czeka nas na samym końcu. Niemal dziewięciominutowy utwór Slow Death to kolejna zmiana klimatu. Klimat
niczym z numeru The Doors i tak snuje się ten cudowny kawałek, wyciszając
delikatnie emocje po kilkudziesięciu minutach przeważnie mocnego przyłożenia.
Niby nie dzieje się tu jakoś bardzo dużo, cały numer oparty jest na dość
monotonnym motywie, który z czasem tylko staje się bardziej intensywny i
głośniejszy, nie ma tu wielkich zwrotów akcji, rytmicznych połamańców,
wielowątkowości. Mimo to numer brzmi kapitalnie i jest idealnym zakończeniem
tej ciężkiej, ale bardzo melodyjnej płyty. Na dokładkę na limitowanej wersji krążka
jest jeszcze jeden spokojny numer – Black
Motorcade. Akustyczna gitara, delikatne tło, klimat, którego pewnie prędzej
spodziewalibyśmy się po nagraniach któregoś z Buckleyów niż po albumie Uncle
Acid. Ale sprawdza się świetnie, bo skoro już wyciszyliśmy się przy Slow Death, to głupio byłoby w wersji
limitowanej nagle psuć tę atmosferę czymś głośnym.
Nie jest to może najbardziej
nowatorska płyta w historii, bez problemu można usłyszeć, kim inspiruje się
kapela z Cambridge, ale to wcale nie przeszkadza w odbiorze tego albumu. The Night Creeper to kilkadziesiąt minut
świetnego ciężkiego grania przesiąkniętego kwaśnym klimatem, nasączonego
gęstymi partiami gitar i paranoidalnym wokalem. To kiepski wybór na podkład
muzyczny pod śledzika u cioci na imieninach, nawet jeśli ciocia na co dzień
paraduje w nabitej ćwiekami skórze, ale na wieczorne spożywanie w wąskim gronie
w oparach alkoholu i pośród gęstego dymu nada się znakomicie. Przy pokrywaniu
dachu smołą też jak znalazł.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Nie wiem czy to czasem nie jest Uncle Acid & the Deadbeats. Mniejsza o to. Płyta popierdolona, ale na ten dobry sposób. Świetny materiał. A video do "Melody Lane"? Moc!!!
OdpowiedzUsuńNa tej płycie po prostu uncle acid ;)
Usuń