Podczas naszej rozmowy pod koniec 2012 roku wokalista Rival Sons – Jay Buchanan – powiedział: „zespół, który gra ze sobą od czterech lat i wciąż nie wydał płyty, powinien dać sobie spokój. Prawdopodobnie muzycy z takiego zespołu robią coś źle”. Od powstania grupy pięć lat temu Rival Sons wydali cztery świetnie przyjęte albumy oraz jedną ep-kę, otwierali koncerty największych gwiazd rocka, występowali w amerykańskiej i europejskiej telewizji, a także grali na największych europejskich festiwalach rockowych. Zwieńczeniem tej pięcioletniej drogi jest płyta Great Western Valkyrie, która zdobyła olbrzymie uznanie zarówno fanów, jak i prasy muzycznej.
Rival Sons stali się małą sensacją kilka lat temu i zwrócili na siebie uwagę fanów starego dobrego hard rocka utworami, które śmiało czerpały z dorobku największych tego gatunku. Trend ten jest ostatnio niezwykle popularny, ale - bądźmy szczerzy - nostalgia sprawdza się w przypadku jednej czy dwóch płyt. Trudno „jechać” na niej przez całą karierę. Ale ci muzycy wiedzą, czym jest
postęp. Są też świadomi, że stanie w miejscu przez dłuższy czas jest być może
bezpiecznym wyjściem w muzyce rockowej, ale nie pomoże zespołowi dotrzeć do
nowych fanów. Dlatego nic dziwnego, że Rival Sons nagrali najlepszą płytę 2014 roku.
Właśnie tak. 48 minut (całkiem blisko idealnej długości w przypadku albumu
muzycznego) rocka najwyższej próby z posmakiem dawnych czasów i jednocześnie
nowoczesnym brzmieniem. Dziesięć wyśmienitych kompozycji, w których grupa
zapędza się nie tylko we wszelkie rejony rock’n’rolla, lecz także porywa się na
materiał zabarwiony wpływami Motown oraz muzyki progresywnej i muzycznej
psychodelii. Świetnym posunięciem było dodanie partii organów. Gitara wciąż
jest instrumentem wiodącym, ale instrumenty klawiszowe dodają świetny klimat w
takich numerach, jak Secret
czy Where I’ve Been. Ten
drugi brzmi niczym muzyczna kontynuacja kompozycji Jordan z poprzedniego krążka (Head Down) – równie udana. Wspaniały numer nieco w stylu dokonań grupy Free, z silnym posmakiem bluesowym. Ciekawie wyszło też
nałożenie efektów na głos i gitarę w paru numerach.
W Good Things grupa na sześć minut zmienia się w
klasyków ze stajni Motown, a efekt jest powalający. Ale nie bójcie się –
dostajemy też odpowiednią dawkę klasycznego rock’n’rolla w stylu Rival Sons w postaci
dwóch pierwszych kompozycji na płycie – Electric Man i Good
Luck – oraz w Play the
Fool. Być może motyw perkusyjny wiodący Open My Eyes jest zbyt bezpośrednim odniesieniem do
Zeppelinowego When the Levee
Breaks, ale komu to przeszkadza, skoro ten kawałek po prostu nie chce
wyjść z głowy. Wspomniane już Where
I’ve Been to potężny bluesowy numer, który byłby idealnym zakończeniem
tej płyty. Ale nie jest, bo na samym końcu Great Western Valkyrie jest jeszcze jedno arcydzieło
– Destination on Course.
Siedmiominutowy kolos z niezwykle dramatyczną partią wokalu, powalającym solo
gitarowym Scotta Holidaya oraz częścią instrumentalną, która brzmi niczym
rockandrollowa odpowiedź na Floydowe Echoes. Warto też wspomnieć, że wraz z wydaniem tej płyty nastąpiła
pierwsza (i oby ostatnia) zmiana w składzie grupy – basista Dave Beste zastąpił
Robina Everharta, który nienajlepiej znosił długie trasy i ciągłą nieobecność w
domu. Gdy pomyśli się, jak wielki postęp poczynił ten zespół na przestrzeni
pięciu lat, można nieco przerazić się, że tak szybko przeobrazili się z
ciekawostki bazującej na nostalgicznej tęsknocie fanów za dawnym rockiem we
wspaniałych rockowych artystów z własnym brzmieniem. Następna płyta pokaże, czy
są w stanie wzbić się jeszcze wyżej, choć pewnie nikt nie będzie miał do nich
pretensji, jeśli nie zdołają. Ale coś wam powiem – prawdopodobnie dadzą radę.
Panowie – w 2034 roku powitamy was w Rock and Roll Hall of Fame.
---
Grupa wystąpi w Polsce 28 listopada w warszawskim klubie Hybrydy.
---
Grupa wystąpi w Polsce 28 listopada w warszawskim klubie Hybrydy.
„zespół, który gra ze sobą od czterech lat i wciąż nie wydał płyty, powinien dać sobie spokój. Prawdopodobnie muzycy z takiego zespołu robią coś źle” - to zdanie jest prawdziwe, ale chyba niestety tylko w przypadku zachodnich zespołów, czy ogólnie zespołów z krajów, gdzie kultura kupowania muzyki jest nieco wyższa :P. Inna sprawa, że Rival Sons w pełni zasługuje na swój rozgłos.
OdpowiedzUsuńu nas zespól, który gra ze sobą cztery lata, zazwyczaj jeszcze nie wyszedł z garażu. inna sprawa, ze gadałem też z gitarzystą Heaven's Basement i on mi mówił coś zupełnie przeciwnego. oni nie chcieli nagrać pierwszej płyty dopóki nie będą pewni, że skład, który mają, jest stabilny. nie chcieli sytuacji, w której nagrywają album a po roku odchodzi im wokalista na przykład. do tej pory nie do konca wiem, ktora filozofia jest mi blizsza, ale że wydanie plyty mi nie grozi, to nie zaprzątam sobie tym glowy :D
OdpowiedzUsuń