wtorek, 6 września 2016

Agusa - Katarsis [2016]



Szwedzka sensacja progresywnego folk rocka ostatnich lat – grupa Agusa – nie pozwala o sobie zapomnieć. Muzycy oczarowali fanów progresywnych dźwięków fantastycznym brzmieniem, długimi, wielowątkowymi kompozycjami i ujmującym, subtelnym klimatem w nich panującym. Po dwóch kapitalnych i świetnie przyjętych płytach studyjnych zespół postanowił – w ramach uatrakcyjnienia oczekiwania na krążek numer trzy, który podobno ma być nagrywany pod koniec roku – wydać album koncertowy nagrany kilka miesięcy temu w Atenach. Jak pomyśleli, tak zrobili, w efekcie czego możemy się delektować wydawnictwem zatytułowanym Katarsis. Jak do tej pory nie dzieje się nic niezwykłego, w końcu to jednak dość częsty przypadek, że zespoły po jednej czy dwóch płytach decydują się na album koncertowy. Ciekawiej robi się, gdy przyjrzymy się szczegółom.

Album Katarsis zawiera dwie kompozycje. Tak, dwie. Jedną na stronie A wydania winylowego i jedną na stronie B. Jakby nie liczył – w sumie dwie. To już też z Agusą przerabialiśmy, wszak drugi studyjny album grupy to także dwa numery. Tu jednak kolejna ciekawa sprawa – obie kompozycje zagrane na Katarsis pochodzą z debiutu, płyty Hӧgtid, mimo że koncert został zagrany sporo po wydaniu albumu Två. Ciekawostka numer trzy: utwór ze strony A – Uti vår hage – ma na płycie studyjnej 11 minut, tu zaś niemal 18, natomiast kompozycja ze strony B – Karlek från Agusa (dostępna tylko na kompaktowej wersji debiutu) – w oryginale liczyła sobie zaledwie trzy minuty (ponad dwukrotnie mniej niż którykolwiek inny kawałek grupy), tu zaś liczy sobie minut… 14. Co nam mówią te ciekawostki? Przede wszystkim to, że panowie i pani z formacji Agusa absolutnie nie zamierzają podczas występów na żywo kurczowo trzymać się wersji studyjnych swoich utworów. Wykorzystują je jako szkielet, pewnego rodzaju bazę, z której wykluwają się dopiero wersje słyszane podczas koncertów grupy. Mogliśmy doświadczyć tego niedawno podczas Ino-Rock Festival w Inowrocławiu, gdy na niemal siedemdziesięciominutowy występ Agusy złożyły się zaledwie trzy utwory. Trudno napisać cokolwiek sensownego o zawartości muzycznej w przypadku płyt takich jak Katarsis. Bo co tu pisać? Że muzycy tworzą kapitalny klimat? Tworzą! Że czarują dźwiękami wydobywanymi ze swoich instrumentów i bez problemu hipnotyzują słuchaczy? Zgadza się! Że prezentują wręcz wzorcowe podejście do improwizacji scenicznej i mimo częstych odejść od płytowych oryginałów cały czas ma się pewność, że doskonale wiedzą, co robią i że zawiedzie ich to w odpowiednie miejsce, choć jeszcze nie do końca jesteśmy świadomi jaką drogą? A jakże! Że przyjęcie do zespołu na stałe flecistki Jenny Puertas było strzałem w dziesiątkę, bo nie tylko zwiększyła ona pokłady scenicznego wdzięku grupy o jakieś 100%, ale w dodatku idealnie wpasowała się ze swoim instrumentem w brzmienie także tych starszych kompozycji? Nie da się ukryć. W zasadzie właśnie napisałem wszystko, co trzeba wiedzieć o tym albumie. Dodam jeszcze, że znowu mamy do czynienia ze świetną, klimatyczną okładką w przypadku nowej płyty Agusy. To już także tradycja.

fot. Jakub "Bizon" Michalski


Jeśli miałbym na cokolwiek kręcić nosem, to może na to, że grupa nie zdecydowała się na zagranie któregoś z utworów z mocnym bliskowschodnim posmakiem, na przykład mojego ulubionego Östam om sol, västan om måne. To by jednak przedłużyło całość do rozmiarów dwóch płyt winylowych, a tego pewnie muzycy chcieli na razie uniknąć choćby ze względów finansowych. Marzy mi się jednak taka „wypasiona” koncertówka Agusy trwająca przynajmniej ze dwie godziny. Jestem przekonany, że zespół bez najmniejszego problemu byłby w stanie czarować publiczność przez tak długi czas, a i fani grupy byliby wniebowzięci, bo tu nie ma mowy o zmęczeniu formułą czy brzmieniem. Tę muzykę chłonie się w każdej ilości i wraca się po więcej. Katarsis to kapitalne uzupełnienie dotychczasowej (skromnej na razie) dyskografii grupy i przerywnik, który ma chwilowo zaspokoić apetyt na nową muzykę zespołu do czasu, gdy Agusa ponownie wejdzie do studia nagraniowego (co ma nastąpić w ciągu najbliższych miesięcy). Takie przerywniki są mile widziane zawsze i wszędzie. W muzyce z obszaru szeroko pojętego rocka progresywnego wciąż dzieje się bardzo wiele i Agusa jest tego najlepszym przykładem. Jesteśmy szczęściarzami, że możemy śledzić na bieżąco kolejne kroki tak znakomitej grupy. Teraz pozostaje czekać na album studyjny numer trzy.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


3 komentarze:

  1. czy studyjnie, czy koncertowo Agusa cały czas mnie zaskakuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z dużą radością śledzę poczynania Agusy i gęba mi się śmieje z radości na takie fantastyczne dźwięki. Polecam również inne zespoły z katalogu wytwórni Transubstans Records. Tutaj http://www.transubstans.com/AUDIO.html można sobie posłuchać zespołów kompletnie nieznanych ale tworzących niesamowitą muzykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o tak, kilka lat temu wpadlem na transubstans records i od tamtej pory, obok kozmik artifaktz, small stone records czy ridingeasy records, to zdecydowanie mój ulubiony label :)

      Usuń