Kiedy SBB po raz ostatni wydali
płytę w swoim klasycznym składzie Skrzek-Anthimos-Piotrowski, mnie nie było
nawet na świecie. Co prawda grupa w XXI wieku wznowiła działalność zarówno
koncertową, jak i studyjną, występując z perkusistami tak uznanymi jak choćby
Paul Wertico, wiele osób narzekało, że zespołowi trudno nawiązać do czasów, gdy
za bębnami siedział Jerzy Piotrowski. Jego powrót z emigracji otworzył drzwi
dla reaktywacji SBB w oryginalnym składzie, co nastąpiło w 2014 roku. Nie tylko
powrót sławnego perkusisty sugerował śmielsze nawiązanie do przeszłości na
nowej płycie zatytułowanej Za linią
horyzontu. Także okładka zdobiąca wydawnictwo to jakby znajome klimaty, a i
tytuł to nawiązanie do debiutanckiego wydawnictwa grupy. Czy nawiązali też
muzycznie? I tak, i nie, bo choć Za linią
horyzontu zawiera kilka kapitalnych momentów i odwołań do lat największej
świetności grupy, jako całość nie jest pozbawione wpadek.
Dziwna jest to płyta. Początek
zdecydowanie nie napawa optymizmem. Odwieczni
wojownicy to nawiązujący do płyty New
Century numer o stanowczo zbyt dużym stężeniu patosu, poza tym jakoś nigdy
nie potrafiłem przekonać się do podniosłych wokali Józefa Skrzeka – genialnego kompozytora
i instrumentalisty. Mocno średnie wrażenie po pierwszym utworze leci jeszcze
bardziej w dół przy kompozycji Najwyższy
czas. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć chęć lekkiego unowocześnienia
brzmienia (które jednak średnio pasuje do płyty tak bardzo nawiązującej szatą
graficzną do klasycznych dzieł SBB), to „rapowanki” Skrzeka brzmią trak
karykaturalnie, że trudno przetrwać do końca utworu. Te dwa numery mogłoby
spokojnie zniechęcić mnie do dalszego odsłuchu i sprawić, że nigdy więcej nie
odważyłbym się włączyć tej płyty. Tymczasem po tym bardzo nieudanym
eksperymencie nagle wszystko – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki –
odmienia się i słyszymy SBB jak za najlepszych lat. Wykopane z archiwów 360 do tyłu zachwyca nieco orientalnym
klimatem i kapitalnymi partiami gitarowo-klawiszowymi, zaś Goris to nieco lżejszy kaliber i trochę kosmicznych dźwięków, które
jednak tworzą kapitalny klimat, bardziej chyba zbliżony do brzmień lat 80. niż wcześniejszej
dekady.
Po tych jakże sprzecznych
odczuciach przy okazji odsłuchu pierwszych czterech kompozycji, trudno było
zgadnąć, czego można oczekiwać po dalszym ciągu tej płyty. Tymczasem utwór
tytułowy przyniósł znowu zmianę klimatu. Niemal hardrockowy riff i taki też
klimat całości to ciekawa odmiana po łagodnych dźwiękach Goris. Do tego w tym przypadku wokal Józefa Skrzeka zupełnie mi nie
przeszkadza, zresztą nie pojawia się zbyt często, co też pewnie jest dość
istotną kwestią. Brak „rapowanek” też pewnie wpływa na tę opinię… Łagodny
klimat z Goris powraca w pewnym
sensie w niemal pozbawionym wokali utworze Pacific.
Znowu jest bardzo przyjemnie, może nieco ciężej niż w Goris, ale jednak zdecydowanie odprężająco. Klimat rządzi w
najkrótszym na płycie, trzyipółminutowym numerze Zielony, niebieski, żółty. Kompozycja ta to prawie kołysanka z bardzo
interesującym, niemal tajemniczym tłem (spory w tym udział perkusji) oraz
kapitalną partią gitary i sporadycznymi (znakomicie tu pasującymi!) wokalizami
Skrzeka. To w zasadzie tylko przerywnik, ale robi fantastyczne wrażenie i
świetnie wycisza. Tylko na moment, bo pierwsze dźwięki Suity nr 9 natychmiast wyrywają z tego błogostanu. W żadnym
momencie tego nowego albumu grupa tak bardzo nie nawiązuje do wcześniejszych
wydawnictw nagranych w tym składzie, jak właśnie w tym ponad piętnastominutowym
kolosie umieszczonym na końcu wydawnictwa. Zachwyca przede wszystkim pierwsza,
instrumentalna część kompozycji, porywająca progrockowym rozmachem i
improwizacyjnym szaleństwem. Świetnego wrażenia tym razem absolutnie nie psuje
wokal Skrzeka, który pojawia się w drugiej części utworu. W porządku – robi się
nieco staroświecko, tak wokalnie, jak i instrumentalnie, ale ten rodzaj patosu
jest znośny, zwłaszcza, że Skrzek śpiewa tu zdecydowanie mocniej niż w Odwiecznych wojownikach. Kapitalne solo
na syntezatorze w części trzeciej dopełnia obrazu całości – Suita nr 9 to kawał znakomitej
progresywnej muzyki. Może trochę już niemodnej, ale w odpowiednim wykonaniu
wciąż brzmiącej niezwykle przyjemnie. A to na pewno było odpowiednie wykonanie.
Na szczęście o albumie Za linią horyzontu mogę napisać, że dla
mnie były to złe miłego początki. Zawód po odsłuchu dwóch pierwszych kompozycji
był spory, zwłaszcza w zestawieniu z jednak dość sporymi oczekiwaniami. Okazało
się jednak, że im dalej w płytę, tym więcej dobrej muzyki. Gdyby tak zapomnieć
o tych dwóch pierwszych numerach, mielibyśmy krążek trwający 41 minut – to byłoby
idealne wyjście, a i odczucia po odsłuchu całości byłyby dużo bardziej pozytywne.
A tak to jednak trudno zapomnieć o tym mało zachęcającym początku, lecz
jednocześnie cała reszta sprawia, że nieco traci on na znaczeniu. To płyta
daleka od ideału, który powstał w mojej głowie na wieść o nowym krążku SBB
nagranym w oryginalnym składzie, ale to wciąż album, którym zdecydowanie warto
się zainteresować, bo fani starego SBB mimo wszystko znajdą tu dla siebie
całkiem sporo.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz