Przyznam, że Mauricio Ibáñez to
postać zupełnie mi obca. Trudno znaleźć wiele informacji na temat tego
chilijskiego muzyka w Internecie. Jego profil w serwisie bandcamp dostarcza
tych podstawowych – jak choćby tej, że wśród jego inspiracji znajduje się
twórczość Stevena Wilsona w różnych jej odsłonach, a także muzyka Anathemy czy
Dream Theater. I nie da się ukryć, że właśnie te nazwy i nazwiska przychodzą na
myśl bardzo naturalnie, kiedy słucha się płyty Shades of Light & Darkness wydanej przez Mauricia we wrześniu
tego roku.
Album wita nas spokojnym początkiem
w Sunday. To niemal sielski numer –
akustyczna gitara, delikatny śpiew, przyjemne tło i dość nieskomplikowany
podkład rytmiczny. Takich przyjemnych, lekkich numerów, utrzymanych w klimatach
spokojniejszych kompozycji Stevena Wilsona, jest tu sporo, zwłaszcza w
pierwszej części płyty. Najskuteczniej w głowie zostają miło kołyszące Something Beautiful czy Sepia Leaves. Kapitalny, bardzo
delikatny, niemal kołysankowy klimat mamy też w Restless z drugiej części płyty. Czasami jest nieco dynamiczniej,
jak w Cloud Zero, choć większy ciężar
pojawia się raczej sporadycznie jako chwilowy kontrast dla spokojniejszych
fragmentów. Po kilkunastu minutach w większości jednak dość spokojnego,
lekkiego grania, powoli zaczynają dochodzić do głosu nieco cięższe brzmienia.
Po raz pierwszy słychać to w trochę tajemniczym i niezwykle klimatycznym,
instrumentalnym Ocean Drop, w którym
wejście gitary elektrycznej z kilkoma cięższymi motywami stanowi skuteczną
przeciwwagę dla akustycznych numerów otwierających album. Ten trend kontynuuje Nebula, pierwszy numer, który na tę skalę
łączy na tym albumie ciężar z dynamiką, bo choć na Ocean Drop ten ciężar momentami już był, to jednak jest to
kompozycja utrzymana w dość spokojnym tempie. Tu jest dużo żywiej, w klimatach
pełnego energii, efektownego prog metalu. Żywiej jest też w So Close Yet So Far Away, ale ten numer
z kolei jest oparty głównie na dość żywym elektronicznym podkładzie, choć
gdzieś daleko w tle pojawia się solo na gitarze elektrycznej. Endless Days, które kończy płytę, to
jedyny numer oprócz Nebula, utrzymany
w stylistyce dynamicznej muzyki progresywnej. Znowu jest żywiej i ciężej, znowu
mamy trochę efektownych partii instrumentalnych, połamańców rytmicznych, a
także zmian tempa i klimatu.
Shades of Light & Darkness to intrygujący album, choć mam
wrażenie, że nieco niespójny. Z jednej strony różnorodność brzmieniowa powinna
być atutem płyty, ale dwa ciężkie rockowe kawałki oraz eksperyment z
elektroniką na albumie, na którym dominują akustyczne brzmienia i przyjemne,
miło kołyszące numery, to dość kontrowersyjne rozwiązanie, do którego nie
jestem przekonany. Ten album znacznie lepiej sprawdziłby się bez tych trzech
niepasujących tu według mnie numerów, które same w sobie nie są złe, ale lepiej
brzmiałyby na innym wydawnictwie, w większym stopniu opartym na takich
dynamiczniejszych brzmieniach. Nie da się jednak ukryć, że wiele na Shades of Light & Darkness bardzo
przyjemnych momentów, które powinny się spodobać przede wszystkim fanom
ambitnego akustycznego grania.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz