środa, 8 marca 2017

Exquirla - Para Quienes Aún Viven [2017]



Sądząc po zdjęciach muzyków, które można znaleźć w Internecie, hiszpańska formacja Exquirla nie składa się z nowicjuszy. Może daleko panom muzykom do statusu dinozaurów, ale nastolatkami niewątpliwie też już od dawna nie są, co każe mi podejrzewać, że grali już wcześniej w różnych innych zespołach, zanim narodził się pomysł na formację Exquirla, bo ten band dopiero debiutuje płytą Para Quienes Aún Viven. Mamy więc do czynienia niby z debiutem, ale zapewne tylko pozornym. To zresztą słychać, bo to wydawnictwo brzmi jak twór ludzi, którzy doskonale wiedzą czego chcą i jak to osiągnąć. Szybkie sprawdzenie informacji w kilku miejscach wszechinternetów potwierdza – czterech z pięciu panów (instrumentaliści), którzy tworzą formację Exquirla, gra także razem w zespole Toundra. Grupa ta wydała w sumie cztery albumy, a teraz postanowiła podjąć „na boku” współpracę z wokalistą o pseudonimie Niño de Elche i owoc tej współpracy wydać właśnie pod szyldem Exquirla.

Klimat to słowo klucz przy okazji odsłuchu tej płyty. Klimat dość ciężki, długimi momentami nawet przytłaczający, ale niezmiennie intrygujący. Na album składa się pięć rozbudowanych kompozycji (po dziewięć–dziesięć minut każdy), dwa krótkie numery oraz niespełna dwuminutowy „przerywnik”. Właśnie jeden z krótszych kawałków – trzyminutowe Cancion de E – rozpoczyna album, od razu wprowadzając trochę mocnych, dynamicznych brzmień i natychmiast przeciwstawiając im spokojniejszy, nieco senny motyw. I ta mieszanka klimatu i mocy będzie się przewijała dalej. Destruidnos Juntos – pierwszy z długich numerów – rozpoczyna się niezwykle intrygująco, tajemniczo, niemal mrocznie. „Zmęczony” wokal dodaje całości dodatkowej mocy. A potem mocy zaczynają dodawać także instrumenty, kiedy nagle wszystko wybucha post-rockowym ogniem. Nie na długo, bo potem znowu spokojniejszy, nieco złowieszczy nawet fragment, który znowu ustępuje pod sam koniec mocniejszemu uderzeniu. No pomieszali trochę, musze przyznać. I tak to już z nimi jest – zbyt długo nie wytrzymują w jednym klimacie, bo natężenie dźwięku zmienia się co kilka minut. I dobrze, bo nazbyt długie tłuczenie jednego motywu nie wpłynęłoby chyba korzystnie na odbiór tego albumu. Hijos de la Rabia zaczyna się na przykład dość dynamicznie, ale jednak oszczędnie aranżacyjnie, ale od samego początku możemy być pewni, że ten nieco niespokojny motyw gitarowy oraz solidny rytm perkusyjny w końcu doprowadzą całość do wrzenia i wybuchu. Zamiast tego mamy… wyciszenie. A to cwaniaki! Ale spokojnie – zaraz będzie intensywniej i znowu z nieco nawiedzonymi zaśpiewami, które pozornie zupełnie nie pasują do muzyki rockowej, ale w praktyce mają spory udział w tworzeniu wyjątkowego klimatu tej płyty.

Intrygująco rozpoczyna się El Grito del Padre – kolejny z długich numerów. Początek przypomina plemienne zaśpiewy, podkład instrumentalny znowu niezbyt dynamiczny, za to wokal Niña jest niezwykle intensywny, co tworzy interesujący kontrast. Wokal w tym projekcie zasługuje zresztą na osobną wzmiankę. To zdecydowanie nie jest typowy rockowy głos i sposób śpiewania. Momentami bardziej przypomina on nawoływania muezina do modlitwy niż wokal w rockowej formacji, stąd też domyślam się, że dla niektórych słuchaczy może być to spora przeszkoda w nawiązaniu bliższej znajomości z tą formacją. Trzeba bowiem przyznać, że jest to bardzo specyficzny rodzaj artykulacji i przekazywania emocji i nie każdemu przypadnie do gustu. Jednocześnie sprawia on, że grupa z pewnością wyróżnia się na scenie post-rockowej, a to wartość nie do przecenienia. Wróćmy jednak do kompozycji. El Grito del Padre oczywiście nie będzie snuło się subtelnie przez dziewięć minut, bo im bliżej końca, tym intensywność wzrasta i zaangażowanie instrumentalistów zaczyna dorównywać zaangażowaniu pana wokalisty. Uwagę zwraca także dziesięciominutowa kompozycja Un Hombre. Rozkręca się dość powoli, startując z poziomu delikatnego brzdąkania i niezbyt intensywnego post-rocka przesiąkniętego kosmiczną aurą. Nawet wokal przez pierwszą połowę utworu jest jakby bardziej stonowany i operuje w niższych rejestrach. Ale jak już w połowie następuje eksplozja, wchodzi mocniejsza gitara, a Niño przyciska mocniej i wyżej, to zaczyna się niezła jazda. Wrzask wokalisty w ostatnich sekundach kompozycji wręcz wywołuje gęsią skórkę.

Na pewno nie jest to płyta łatwa w odbiorze. I to wcale nie przez swoją długość, bo album trwa 55 minut. To może nie jest mało, ale także nie jakoś bardzo dużo. Ale klimat panujący na tym albumie jest momentami dość przytłaczający, co w połączeniu z osobliwymi zaśpiewami i muzyką, która nie wpada natychmiast w ucho i nie atakuje łatwymi do zapamiętania melodiami, daje efekt w postaci płyty, do której dobrze mieć trochę cierpliwości i poświęcić jej przynajmniej kilka odsłuchów, żeby zdecydować o kontynuacji lub zakończeniu tej znajomości. Z pewnością jest to wydawnictwo, o którym tak łatwo się nie zapomina, a to chyba spory plus. Nie wiem jeszcze czy zostanę fanem grupy Exquirla, ale na pewno mają moją uwagę (oraz mój miecz, łuk, topór i takie tam…) i gdy będzie się ukazywał kolejny album formacji, mój muzyczny radar będzie w gotowości.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Tak, wokalu tradycyjnie pojmowanego tam niet, melodii wokalnych na dobrą sprawę także. To, co prezentuje wokalista to bardziej melodeklamacja z elementami orientalnych zaśpiewów z wykorzystaniem cech charakterystycznych (m.in. melizmaty).
    Jeżeli chodzi o instrumentację to panowie znakomicie wiedzą co robić z gitarami, mniej co robić z perkusją, co mnie dziwi, gdyż rytm jest w tej muzyce ważny. Dla samego tła instrumentalnego warto tego posłuchać. Po kilkukrotnym przesłuchaniu mam wrażenie niewykorzystanych szans na tej płycie, co oczywiście świadczy o tym wyłącznie, że nieco inaczej pokierowałbym bębnami i może wokalem.
    Jak trafię na nic w przyszłości - nie odrzucę od razu.

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie leci Un Hombre w Rockserwis radio.... jakie trudne i ciężkie? Idealna sprawa dla kogoś kto lubi progrock i trochę cięższego, ale nie łopatologicznego tłuczenia .... od razu wpadło miw ucho i postanowiłem wyszukać co nie co o tej formacji. proszę nie straszyć potencjalnych słuchaczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęło się od Un Hombre. Usłyszałem kiedyś w Rockserwisie fragment tylko, Zaintygował mnie. Za drugim już razem namierzyłem wykonawce i nie zastanawiając się długo sprowadziłem płytę, nie wiedząc, co poza Un Hombre na niej się znajduje. I nie żałuję, choć niemało kosztowała. Muzyka jest niesamowita, choć zapewne każdy odbiera ja inaczej. Najbardziej mnie w niej pociąga, że jest inna, "niepokojąca". Ciekawe, czy będzie kolejna płyta formacji i czy będzie równie fascynująca brzmieniowo, bo musi być niepodobna do tej, by była równie innowacyjna.

    OdpowiedzUsuń