poniedziałek, 6 marca 2017

Confess - Haunters [2017]



Zespół Confess pochodzi ze Szwecji, ale akurat z tymi panami nigdy wcześniej przyjemności nie miałem. Nie da się też ukryć, że obecna retrorockowa fala bardzo mi odpowiada głównie dlatego, że większość grup odwołuje się w swojej muzyce przede wszystkim do lat 60. i 70. A tymczasem tu pojawiają się tacy goście, co to są zakochani w latach 80. – najbardziej kiczowatej muzycznie dekadzie wszech czasów. Okładka zresztą nie sugerowała nic innego. To mogła być wspaniała katastrofa! Ale wiecie co? Wyszło kapitalnie! Tak, to może wydawać się wręcz niemożliwe, ale zachwyciłem się megakiczowatym albumem jawnie hołdującym rockowej sztampie lat 80. I jest mi z tym coraz lepiej.

Zaczynają niczym Maideni z Di’Anno wymieszani z… Maidenami z ery Somewhere in Time. Tak jest w Strange Kind of Affection (poprzedzonym intrem Irony w podobnym klimacie). No niezły to start. Prawdziwa rakieta od pierwszych sekund. Gitary tną aż miło, wokal niezwykle sprawny i znakomicie czujący klimat. Od samego początku wiadomo, że tu nie ma co szukać głębi i wymyślnych rozwiązań. Każdy numer jest przeładowany oczywistościami i kiczem – i niemal każdy brzmi na swój sposób świetnie. Po Maidenach dochodzi nam sporo ze starego dobrego Skid Row (Stand Our Ground, We Are the Rats), gdzieś po drodze pojawia się Alice Cooper z okresu Trash czy Hey Stoopid (Haunting You czy Talia), ale po paru numerach panowie nagle uderzają w klimaty bardziej zbliżone do Journey wymieszanego z Mӧtley Crüe czy współczesnym Def Leppard (How Could I Let You Go). Spodziewalibyście się tego? A potem już taka jazda bez trzymanki trwa do samego końca. Czasami bardziej hałaśliwie (Vittring zagrane trochę pod Sweet), czasami znowu efektownie (I Won’t Die ze świetnym spokojnym intro i kapitalnym, od razu zostającym w głowie, dynamicznym refrenem, który bardzo udanie kontrastuje ze spokojnymi zwrotkami). Jest i nagłe zwolnienie i zmiana klimatu w bardzo spokojnym, zdominowanym przez klawisze, słodkim Tonight. Gdzieś po drodze pojawią się nawet Scorpionsi z czasów swoich największych sukcesów (nie mylić z „najlepszych albumów”), jak choćby w Animal Attraction. Wydaje wam się, że taka mieszanka powinna być absolutnie niestrawna? Mnie też się tak wydawało. A jednak chwyciło. I to cholernie szybko. Ta płyta po prostu nie chce wyjść z głowy, bo każdy numer w innej epoce byłby potencjalnym przebojem.

Najpierw była reakcja typu: „no to udał im się żart”. Po dwóch czy trzech odsłuchach ewoluowała do poziomu: „co za kolesie!”. Po dalszych około dziesięciu spotkaniach z tym albumem nie potrafię przestać jej słuchać. I to mimo tego, że finezji w tym tyle, co w mielonym z ziemniakami. To co, że kicz wylewa się tu każdą nutą, a zrzynka goni zrzynkę, w dodatku w sposób mało zawoalowany. Tego albumu słucha się kapitalnie! Oczywiście jeśli macie uczulenie na rockowe brzmienia lat 80., to powinniście trzymać się od tej płyty jak najdalej, ale jeśli tylko potraficie znaleźć w sercu (lub innym organie) choćby najmniejszą nutkę nostalgii za klimatami tamtej dekady, to nowy, trzeci album formacji Confess jest dla was pozycją absolutnie obowiązkową i mówi (a raczej pisze) wam to ktoś, kto generalnie muzykę rockową lat 80. traktuje jako guilty pleasure w najlepszym razie. Ta płyta uzależnia wszystkimi oczywistościami, każdą sztampową zagrywką, niezawoalowanym hołdem czy kiczowatą plamą klawiszową. Jest absolutnie fantastyczna!



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Gorszy od takiej młócki był tylko New Romantic, Depeche itp.
    Ale i kicz potrafi być ujmujący i zachwycający nawet. W sztukach plastycznych posłużę się łatwo kojarzonym Nikiforem i Chagallem, który z kiczu stworzył sztukę. W architekturze to oczywiste Las Vegas czy Licheń, w muzyce kiczu chyba najwięcej, od Ich Troje przez całe doskopolo po Rubika. Ale w rocku oczywiście też. I to jest dobry przykład kiczowatości zamierzonej i perfekcyjnie wykonanej. Znakomicie zrealizowana płyta, nienaganne wykonanie, książkowe proporcje w aranżach - kicz z Sevres po prostu.
    Ale nie dziwi mnie, że słuchasz, sam omijam szerokim łukiem takie ale za Twoim poduszczeniem posłuchałem.
    I miałem niezłą zabawę. Tyle, że aż tyle razy to ja tego nie posłucham ;-)

    OdpowiedzUsuń