piątek, 1 września 2017

Cosmograf - The Hay-Man Dreams [2017]

Cosmograf to projekt angielskiego muzyka i wokalisty Robina Armstronga. Robin to „Zoś samoś”, w związku z czym w większości kompozycji, które pojawiają się na jego albumach, gra i śpiewa sam, ewentualnie z wyjątkiem partii perkusji, które zleca podwykonawcy. Nie we wszystkich jednak, bo lubi zapraszać gości, którzy tu i tam dodadzą jakieś wokalizy lub partie instrumentów, uzupełniając to, co robi głównodowodzący. I tak już trwa to od niemal dekady, a The Hay-Man Dreams to siódmy album studyjny wydany pod szyldem Cosmograf. Klimat? Szeroko pojęte pejzażowo-melancholijne granie, czyli jesienna progresja, ale bez szalonych zmian tempa i motywów – oparta raczej na klimacie i ciepłym brzmieniu.

Początek jest dość tajemniczy. Interesujące, klimatyczne tło, recytacja, odgłosy natury. Po dwóch minutach w końcu mamy właściwy początek – dość ciężki, choć raczej klimatem niż natężeniem dźwięku. Sugeruje mocno, że będziemy mieli do czynienia z dość mrocznym, przygnębiającym graniem, choć podanym w ciekawej formie. Podoba mi się zwłaszcza motyw wpleciony w spokojniejszy fragment pod koniec czwartej minuty, dzięki któremu całość zyskuje nowy wymiar i nie wydaje się taka jednostajna. Niezwykle przyjemnie kołysze Trouble in the Forest, oparte co prawda na nieco jednostajnym brzmieniu i tempie, ale bardzo skutecznie wciągające w tę subtelną opowieść. To w zasadzie kwintesencja subtelnego, melancholijnego prog rocka. Kapitalnie po tym jesiennym klimacie brzmi początek The Motorway – akustyczny, nawiązujący do muzyki folkowej, niemal skoczny. I nawet wolałbym, żeby całość utworu poszła w tym kierunku, zamiast zamieniać się w nieco wolniejszą wariację Garden Party, choć pewnie ta dawka pewnego ożywienia po dwóch pierwszych utworach była potrzebna – mogła jednak być podana całkowicie w formie akustycznego lub pół-akustycznego folk-rocka. Robin i jego współpracownicy poszli tu jednak w inną stronę i mimo tego, co napisałem przed chwilą, wyszło całkiem w porządku – zwłaszcza mocniejsze fragmenty.

Cut the Corn to z kolei spokojna, wiedziona fortepianem jesienna balladka, która spokojnie mogłaby się znaleźć na którejś z późniejszych płyt Marillion. Nieco intensywniejszym przedłużeniem tego klimatu jest Melancholy Death of a Gamekeeper, który z pewnością skorzystałby na lepszym wokalu, bo niestety Robin śpiewa tu dość monotonnie. Muzycznie jest może i przewidywalnie, ale niezwykle przyjemnie, a typowo „pejzażowa” gitara na pewno znajdzie wielu zwolenników. Album zamyka Hay-Man – zdecydowanie najdłuższa na płycie, bo aż niemal trzynastominutowa kompozycja. Część pierwsza kapitalnie buja, a prym wiedzie tu bardzo dobra, efektowna partia gitary. Część druga startuje od zera, jednak szybko zostaje rozruszana przyjemnym duetem gitary i dynamicznego, „tańczącego” basu. W tle skradają się organy, choć zbyt nieśmiało z początku. Odważniej grają dopiero, gdy ciężkim riffem niespodziewanie zaczyna wspomagać je gitara. Całość uzupełniają żeńskie wokalizy, a utwór staje się dość tajemniczy, może nawet w pewien sposób niespokojny. Potem jednak wracamy do bardziej stonowanych brzmień. Tu smyki, tam ćwierkanie ptaków, klimat dość sielsko-refleksyjny. Nie było to może przesadnie porywające, ale na pewno ładne i miłe dla ucha.

Najtrudniej mi na tej płycie polubić wokale. Nie jestem wielkim fanem tego typu głosów. Wybaczyłbym każdemu, kto upierałby się, że na tym albumie śpiewa Steve Hogarth, bo naprawdę momentami można się pomylić. Sam szukałem informacji, czy aby wokalista Marillion nie pojawia się tu gościnnie. Zwłaszcza w Tethered and Bound czy Cut the Corn podobieństwo głosów i sposobu operowania nimi jest uderzające. Pewnie dla sporej części słuchaczy będzie to zaleta, ale ja nigdy do fanów głosu Hogartha nie należałem i dla mnie jest to dość męczące. Myślę, że całość odebrałbym lepiej, gdyby był inny wokal – ten mnie nieco przytłacza w połączeniu z często mroczną, melancholijną i gęstą muzyką. To jest mój główny zarzut, bo choć płyta mnie nie porwała, to jednak odsłuch na pewno zaliczę do przyjemnych. The Hay-Man Dreams to bowiem album sprawnie napisany i nagrany, brzmiący niezwykle przyjemnie, ze sporą dawką melancholii, ale bez przesadnego zamulania i przygniatania słuchacza jesienną deprechą, choć być może wpływa na to długość płyty – przy trzech kwadransach nie odczuwam zmęczenia takim klimatem, ale nie wiem jak by było przy czterech czy pięciu. To wydawnictwo, które powinno spodobać się przede wszystkim fanom melancholijnej, pejzażowej progresji.


1. Tethered and Bound (6:36)
2. Trouble in the Forest (7:32)
3. The Motorway (8:21)
4. Cut the Corn (5:08)
5. Melancholy Death of a Gamekeeper (4:58)
6. Hay-Man (12:38)


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Kiedyś czekałem na nowości Cosmografu z wypiekami na twarzy, z każdą płytą mniejszymi. Z każdej płyty spokojnie 1/3 bym usunął, bo tylko niepotrzebnie zamula i odwleka sedno. Te długie wstępy przed co drugim a czasem każdym kawałkiem - to za to bym mu coś zrobił... Ogólnie zdolny gościu, tylko leciutko wzdęty, jak by mu spuścić powietrza nieco, byliby z niego ludzie ;)

    OdpowiedzUsuń