niedziela, 18 lutego 2018

Steven Wilson - Zabrze [Dom Muzyki i Tańca], 17 II 2018 [relacja / galeria zdjęć]

Nie jestem maniakiem twórczości Stevena Wilsona. Cenię go, ma gość głowę do muzyki, ma też swoje dziwactwa, ale to akurat domena wielu wybitnych artystów, a za takiego go uważam. Nagrał kilka płyt, które absolutnie uwielbiam i dość sporo takich, które są mi absolutnie obojętne. Nie rzucam się na każdy jego dźwięk jak piłkarze na boisko w polu karnym przy mocniejszym podmuchu wiatru, ale jak coś jest po prostu cholernie dobre, to trzeba to napisać, bez względu na to, czy akurat panuje moda na bałwochwalstwo w stosunku do Wilsona, czy na mieszanie go z błotem. Koncert w Zabrzu był CHOLERNIE dobry.

W zasadzie to żadna niespodzianka. Koncerty Wilsona przeważnie takie są, bez względu na to, jaki album akurat promują. I bez względu na to, czy sam ten album jest dobry. Nie należę do tych, którzy uważają To the Bone za największe solowe dzieło bosonogiego Stefana, ale i nie jest to według mnie zła płyta. Ot, taki Wilsonowy średniak z przebłyskami. Ale ten średniak z przebłyskami w wersji koncertowej ma pazury, a dodatkowo wymieszany z kompozycjami z innych, często w mojej opinii genialnych płyt, daje piorunujący efekt. Bo i był ten zabrzański koncert właśnie piorunujący. Trochę prog rocka, trochę niemal metalowego grania (Metallica w cenie biletu na Wilsona - dobry układ), trochę popu. A, no i 3,5 minuty disco. Jedni Permanating z ostatniej solowej płyty Wilsona kochają, inni nie znoszą, wszyscy jednak wstali na prośbę artysty i większość znakomicie bawiła się przy tym numerze, który mógłby spokojnie być zaginionym kawałkiem ABBY.

Jeśli chodzi o moich faworytów w trakcie koncertu, to na pewno muszę wymienić Porcupine'owe Arriving Somewhere but Not Here oraz cudownie klimatyczne (i kapitalnie rozpisane na kilka głosów) Heartattack in a Layby, dynamiczne People Who Eat Darkness (jeden z moich faworytów z ostatniej płyty) i ciężkie jak diabli Ancestral z płyty Hand.Cannot.Erase, niemal grunge'owe w zaprezentowanej wersji Even Less oraz oczywiście jedyny tego wieczora numer z mojej ulubionej Wilsonowej płyty, tytułowy kawałek z The Raven That Refused to Sing, który zawsze robi wrażenie, i nie zdziwię się, jeśli Steven będzie nim kończył każdy koncert do końca swojej kariery.

Oczywiście, jak to zawsze bywa w przypadku jego koncertów, oprócz samych - świetnie zagranych - dźwięków, wrażenie robiły też wizualizacje i filmiki wyświetlane przeze wszystkim na płachcie, za którą trochę chowali się w niektórych momentach muzycy, a także na ekranie z tyłu sceny. Do tego widać, że panowie świetnie się ze sobą bawią. Tym razem do starych wyjadaczy w grupie wilsona, czyli klawiszowca Adama Holzmana i basisty/wokalisty Nicka Beggsa (tak, ten z Kajagoogoo), dołączył perkusista Craig Blundell i gitarzysta Alex Hutchings. Pisanie, że to świetni muzycy, nie ma sensu. Gdyby nimi nie byli, nie graliby w tym zespole.

Po muzykę Wilsona w domu mogę sięgać dość sporadycznie, nowe wydawnictwa mogą nie wzbudzać u mnie jakiegoś wielkiego entuzjazmu, ale koncertowy Wilson to jest zupełnie inna bajka. Jak on przyjeżdża, to po prostu się tam jest i tyle.









































Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

13 komentarzy:

  1. Zgadzam się w stu procentach! Koncert był niesamowity.
    Ja co prawda należę do tych osób, które poczynania Wilsona śledzą bardzo dokładnie i mam takie okresy kiedy słucham go w domu na okrągło, ale jednak ostatnia płyta nie jest moim faworytem. Jest dobra, nie można jej tego odmówić, ale nie ma w niej geniuszu (w przeciwieństwie do Hand. Cannot. Erase., w którym moim zdaniem bez wątpliwości geniuszu nie brakuje) toteż nie słuchałam tego albumu zbyt wiele. A na koncercie? Na koncercie to było cudo! Nagle album, który był "okej" stał się albumem prześwietnym. Tyle energii w tym wykonaniu, "People who eat darkness" było niesamowite. Cudny koncert, jestem na Wilsonie już któryś raz i tak czekam aż mi się jego koncerty znudzą, ale ten moment chyba jednak nie nadejdzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie przeszkadzał tylko nieczysty dźwięk. Poza tym koncert boski , metal mieszał się z popem , a ten z jazz- rockiem. Genialna muzyka . Sam Wilson też w świetnym humorze i kondycji. Wiele miłych słów wobec publiczności i jeden nie miły wobec filmujących telefonami . I słusznie .

    OdpowiedzUsuń
  3. Idąc na koncert miałem nadzieję na coś niezwykłego. Niestety mam mieszane uczucia. Po pierwsze, jakość dzwięku w pierwszym secie była kiepska: za głośno, wszystkie heble do przodu, brak selektywności instrumentów i wokalu. Po przerwie było już lepiej. Po drugie ma to być trasa promujaca nową płytę a tutaj Wilson wybrał parę utworów bez pierwszego na płycie, który zawsze wywołuje u mnie dreszcze. Ninet Tayeb nieobecna, jedynie z playbacku. Na duzy plus oprawa wizualna i numery z Porcupine Tree. Byłby to nawet fajny koncert gdyby nie akustyk...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z nowej płyty nie zagrał jedynie 3 utworów(To the bone, Blank tapes i Song of unborn)...wiec jednak calkiem sporo zagrał :-)

      Usuń
    2. To bardziej kwestia nie tego ile zagrał, ale co wybrał :-) gdyby zapytać, kto zamieniłby dajmy na to permanenting na to the bone, to myślę, że znalazłoby się wielu chętnych ;-) Przy czym całkowicie rozumiem dlaczego SW nagrał akurat permanenting i ile ten utwór dla niego znaczy w kontekście tego co słuchał za młodu za sprawą Matki, co jednak nie zmienia tego, że brak tego utworu na koncercie nie stanowiłby dla mnie powodu do smutku ;-)

      Usuń
  4. Koncert (Poznań) niesamowity, chyba nawet lepszy od tego z Krakowa (2016). Tam wprawdzie poszedł cały Hand. Cannot. Erase (duży plus), ale pozostała część seta moim zdaniem lepiej dobrana teraz. Nowe kawałki zyskują na wykonaniu live, choć i na płycie nie było źle (w sumie poza Permanenting i Song of I nie mam zastrzeżeń). Świetnie zagrane Arriving... (ach chciałoby się jeszcze usłyszeć live Anesthetize), genialnie klimatyczne Heartattack..., Raven na koniec jak zawsze cudowny. Znakomita oprawa wizualna to u SW standard, więc nie ma co się rozpisywać na ten temat. Minusy, brak tytułowego To the bone i (jak dla mnie) wyjątkowego Song of unborn. Mam też mały niedosyt jeśli chodzi o Even less, ciekawie zagrane, ale jakżeby było cudownie gdyby SW zaczął jak zaczął, a w połowie dołączyłaby reszta...W Poznaniu na dźwięk nie można było narzekać, separacja instrumentów bardzo dobra, znakomicie czytelna perkusja (nie było problemów ze śledzeniem popisów Blundella nawet gdy Panowie mocno dawali czadu), jedyne zastrzeżenie to zbyt twardy jak dla mnie i pogrubiony bas (choć gdy Beggs miał chwilkę dla siebie, bas był lepiej oddany, nie dudnił już tak bardzo), no i może głośność, ciut ciszej na pewno by nie zepsuło obdioru koncertu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nagłośnienie było wręcz tragiczne. Odbierało całą przyjemność. Szczególnie w pierwszej części zanikała perkusja, separacja słaba, mocniejsze momenty nie do wytrzymania prawie. Straszna farsa. Materiał o wiele lepiej brzmi z płyty, na w miarę ok sprzęcie odsłuchowym, niż to co zostało zaprezentowane na żywo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zupełnie się nie zgodzę. z racji robienia zdjęć miałem okazję słuchać koncertu z kilku różnych miejsc i generalnie gdzieniegdzie było trochę za głośno faktycznie, ale absolutnie nie tragicznie czy nie do wytrzymania.

      Usuń
    2. A ja jednak się zgodzę. Na balkonie była po prostu rzeźnia - dyskretnie przytykałem uszy żeby nie robić wiochy ale z tego co widzę inni też mieli podobne odczucia. O wyłapywaniu smaczków nie było mowy.

      Usuń
  6. Cholera, mieszkam naprzeciwko DMiTu, ale nie zdobyłem już biletów. Jak tam wniosłeś aparat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. były jeszcze ostatnie sztuki w dniu koncertu, bo się kilkanaście zwolniło, ale trzeba było mieć szczęście. a aparat całkiem oficjalnie, bo miałem foto passa :D

      Usuń
  7. Prawie rok oczekiwania od momentu zakupu biletów, w międzyczasie nowa płyta = zarys tego co będzie promowała trasa koncertowa i taki zawód. Do dziś nie mogę się otrząsnać jak fatalne może być nagłośnienie. Po pierwszym utworze byłem zszokowany i zastanawiałem się jak przetrwać cały koncert tylko z szacunku dla samego Wilsona i jego twórczości. Moje uszy „krwawiły”, na koncertach musi być głośno i to rozumiem, ale jazgot jaki zgotował nagłośnieniowiec w szczególności osobom na balkonach w Zabrzu jest nie do wybaczenia i jak czytam wiele komentarzy jest podobnego zdania tak więc coś musiało być na rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  8. To The Bone jest dla mnie płytą 2017 roku. Namówiłem na koncert znajomych, którzy twórczosci Wilsona nie znali. W przerwie musiałem ich przeprosić, było mi wstyd, że stracili pieniadze. Do dziś mam taki niesmak, że odstawiłem jego płyty na półkę. Wilson znany z dbania o szczegóły posadził za konsolą amatora? Byłem w Zabrzu na 5 koncertach, było głośno ale czysto. A tutaj masakryczny łomot, wszystko zlane w jedno, poprostu niepojęte! Fakt, że byłem na balkonie, ale wszystkie koncerty z Zabrza własnie z balkonu ogladałem i zawsze było OK. Wielka szkoda...

    OdpowiedzUsuń