sobota, 7 września 2019

Galaverna - Dodsdans [2015/2019]


Galaverna to kwintet z Werony, który specjalizuje się w bardzo klimatycznym graniu opartym w dużej mierze na mrocznym folk-rocku. Ich debiutancki album – Dodsdans – został zarejestrowany w 2015 roku. To co w takim razie robi na tym blogu w roku 2019? No cóż, płyta w jakiejś formie faktycznie wyszła w 2015 roku, ale ponownie i jednak chyba na nieco większą skalę ukazała się dopiero teraz, we wrześniu. Nie wiem, czy pierwotnie była dostępna w jakimkolwiek innym formacie niż cyfrowy. Bardzo trudno znaleźć o tym wydawnictwie jakiekolwiek informacje starsze niż kilka tygodni. Można odnieść wrażenie, że formacja dopiero teraz na dobre zaczyna promocję Dodsdans i tak naprawdę dopiero teraz ta płyta ma realną szansę trafić do jakiegoś nieco szerszego grona odbiorców. Wygląda na to, że do zeszłego roku grupa nie miała nawet profilu na Facebooku, co też może być pewnym wyznacznikiem tego, jak to z działalnością Galaverny wcześniej było, choć jednocześnie na YouTube można znaleźć materiały z ich koncertów sprzed dwóch czy trzech lat. W każdym razie płyta jest tak znakomita, że warto skorzystać z tej furtki i przemycić ją na bloga, nieco naginając jego zasady. I teraz kolejne pytanie – czy zespół z jakiegoś powodu sam zwlekał z przedstawieniem tych nagrań światu, czy może trafiał na głuchych ludzi, którzy kompletnie nie potrafili dostrzec magii w tych dźwiękach i nie byli zainteresowani ich wydaniem? Na to pytanie odpowiedzi też niestety nie znam, wiem za to na pewno, że Dodsdans to jedna z moich największych muzycznych niespodzianek tego roku.

Dodsdans to nieco ponad 40 minut muzycznej przyjemności podzielonej na osiem kompozycji. Choć zespół przyznaje się do inspiracji muzyką progresywną oraz średniowieczną, przede wszystkim słychać, że panów fascynują klimaty akustycznego folk-rocka podszyte mrokiem i historiami dość odległymi od beztroskich pląsów po łąkach z wiankami na głowach, z którymi często folk kojarzymy. Wystarczy zresztą spojrzeć na tytuł płyty i okładkę – nawiązanie do średniowiecznego konceptu tańca śmierci. Ta mroczna, nieco groteskowa okładka doskonale zresztą oddaje muzyczny charakter tej płyty. Album rozpoczyna dwupak tytułowy – Dods… i …dans, dwie zdecydowanie najkrótsze kompozycje na albumie, choć może po prostu powinniśmy je traktować jako jeden numer. I o ile w części pierwszej wiele się jeszcze nie dzieje, o tyle druga zaskakuje niezwykle chwytliwym motywem granym na altówce oraz pięknym wejściem fletu… i przede wszystkim kapitalną melodią. To faktycznie numer wręcz taneczny, który idealnie nadawałby się do jakiegoś mrocznego, mocno psychodelicznego (zapewne europejskiego) filmu ze scenami obłąkańczych tańców. Przyznam szczerze, że to już mi przy pierwszym odsłuchu wystarczyło, by mieć pewność, że polubię ten album.
 
A ciąg dalszy mnie w tym przekonaniu utwierdził. Pięknie, niezwykle lekko brzmi Cerberus, który kojarzy mi się trochę klimatem z ostatnią, genialną płytą Gadiego Caplana. W dodatku te brzmienia akustyczne i instrumentarium mniej oczywiste dla muzyki rockowej znakomicie uzupełniła piękna solówka gitarowa. W pierwszej chwili nie byłem do końca przekonany do wokalu lidera grupy Valerio Goattina – wydawało mi się, że brakuje w nim luzu, swobody. Znacznie lepiej brzmiały dwugłosy. Ale po kilku odsłuchach przestałem zwracać na to uwagę. Przepięknie, nieco buckleyowsko, robi się w Sweet Annika. Zespół pokazuje tu, że wcale w warstwie muzycznej nie musi dziać się bardzo dużo, by można było stworzyć urzekający klimat. Smell of Ember korzystna ponownie z kapitalnego połączenia brzmień akustycznych z fantastyczną, krótką wstawką gitary elektrycznej. W Mother’s Leaving początkowa dynamika po jakimś czasie ustępuje miejsca pięknej melancholii, a klimat, który udało się tu stworzyć muzykom z Werony, o dziwo skojarzył mi się ze spokojniejszymi fragmentami płyty Mad Season. Wiem, że to może zaskakujące zestawienie, ale właśnie to przyszło mi do głowy podczas odsłuchu, a ze skojarzeniami nie ma co walczyć.

Myślę, że największą siłą tej płyty – oprócz urzekającego brzmienia i fantastycznego wykorzystania dostępnego instrumentarium – jest to, że panowie snują tu kapitalne opowieści także wtedy, gdy nie słyszymy wokalu. Nawet gdy długimi fragmentami słuchamy tylko dźwięków dochodzących z instrumentów, nie da się odczuć, że brakuje tu narracji. Tak jakby zespół zaczynał swoją opowieść, wykorzystując słowa, ale kontynuował ją i rozwijał już bez nich. Wyszło świetnie. Decyzja o zakupie płyty od zespołu na Bandcampie zapadła właściwie już po drugim odsłuchu. Może i nie jest to muzyka, którą włączycie w domu, kiedy znajomi wpadną na mecz, pograć w planszówki albo poplotkować przy wódeczce, ale już na bardziej klimatyczne, sprzyjające wyciszeniu spotkania (czy ktoś jeszcze praktykuje wspólne odsłuchy nowej muzyki w domowym zaciszu?) lub samotne wieczory będzie jak znalazł.

Płyty możecie posłuchać (oraz kupić ją za bardzo przystępną cenę) na profilu grupy na Bandcampie.

1. Dods... (2:28)
2. ...dans (3:44)
3. Cerberus (6:03)
4. Sweet Annika (5:07)
5. Smell of Ember (6:07)
6. Burning Ashes (5:20)
7. Mother's Leaving (5:27)
8. Uppvaknande (8:51)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i środę o 18
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Ciekawe podejście, zupełnie nieszablonowe frazowanie, podoba mi się. Nie są ortodoksami i jak trza to elektrykę włączają ze skutkiem bardzo udanym. A ja ostatnio omijałem Italię, bo tam jest zatrzęsienie dobrych głównie progresywnych kapel. Okazuje się, że we wszystkim trzeba zachować umiar ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Folk rock to ciekawa i eksperymentalna muzyka. Znakomicie się komponuje z lekkim dźwiękiem.

    OdpowiedzUsuń