poniedziałek, 15 czerwca 2020

Hibiscus Biscuit - Reflection of Mine [2020]


Australia bardzo szybko wyrasta w moich oczach i uszach na prawdziwą potęgę podziemnej sceny retro/stoner/psych. Zachwycałem się w ostatnich latach pewnie już kilkunastoma zespołami stamtąd, a trudno sobie wyobrazić, ile tak znakomitych formacji faktycznie tam działa i do tej pory skutecznie unika mojej uwagi. Jedną z najświeższych, jakie obiły mi się o uszy, jest kwartet Hibiscus Biscuit, który powstał kilka lat temu i miał na koncie dwa single, a teraz, w marcu tego roku, w końcu zadebiutował w formacie dużej płyty albumem Reflection of Mine, który każe pokładać w tym zespole naprawdę spore nadzieje.

Pięknie się to wszystko zaczyna lekko jazzującym Wake Me Up. Gdybym usłyszał tu wokalistę o nieco niższym, hipnotycznym głosie, mógłbym dać się nabrać, że to jeden z jazz-rockowych eksperymentów Doorsów z drugiej fazy ich działalności. Klawisze brzmią absolutnie obłędnie, sekcja trzyma całość perfekcyjnie, a gitara pracuje aż miło. Ten numer ustawił bardzo wysoko poprzeczkę dla reszty płyty, ale na szczęście dalej poziom nie spada. W Sunflower Fields wchodzi piękna, soczysta psychodelia ze „świderkami” klawiszowymi. W Don’t Mind My Mind bujają tak przyjemnie, że nie sposób nie dać się w to wciągnąć, a jak w drugiej części odpalają instrumentalną zabawę, robi się ciepło. Gitara chodzi jak trzeba także w Velvet Sundays. Uwielbiam takie brzmienie – jest gęsto, niemal hardrockowo, aranż aż kipi, ale jednocześnie cały czas słychać ten luz i lekkość. Pełen luzik dominuje w So Long, a w senny klimat kompozycji idealnie wpisuje się mocny pogłos, w którym zatopiona jest momentami gitara. Ledwie przed momentem grali niezwykle treściwie i aż wióry leciały, a teraz jakby unosili się na psychodelicznym obłoczku w leniwe, niedzielne popołudnie. I w obu przypadkach brzmią kapitalnie i równie naturalnie! Fantastycznie łączy się z tym akustyczne, bardzo subtelne Abelha de Agua. Po tej przyjemnej sielance wracamy w bardziej żywiołowe klimaty w Keep on Rising. Tu zespół momentami właściwie zahacza o funk-rocka. Na sam koniec, w fantastycznym Orange Trees, zespół znowu trochę jakby doorsuje. Panowie mają kapitalny luz. Do takiej muzyki jest on niezbędny. Dzięki temu zaraz po zakończeniu ostatniego utworu ma się ochotę na włączenie płyty od nowa.

Ależ mi się tego fajnie słucha! Jest w tym coś (może nawet sporo) z lekkości i przyjemnej psychodelii Doorsów, ale jednocześnie może trochę z Floydowskich ścieżek dźwiękowych do filmów z przełomu lat 60. i 70., a może i generalnie z klimatów takich trochę w stylu muzyki do europejskiego kina mocno artystycznego. Da się tu wyraźnie wyczuć pewne wysmakowanie, wyczucie muzyczne. Może brakuje mi nieco magii po stronie wokalu (nie jest zły, ale niczym się w zasadzie nie wyróżnia), żeby to wszystko razem całkowicie się spinało, ale jest na tyle dobrze, że z pewnością będę śledził kolejne kroki grupy, bo to jedna z ciekawszych tegorocznych płyt.

Płyty można wysłuchać na profilu grupy na Bandcampie.

1. Wake Me Up (4:47)
2. Sunflower Fields (6:16)
3. Don't Mind My Mind (4:33)
4. Velvet Sundays (5:23)
5. So Long (3:54)
6. Abelha de Agua (2:43)
7. Keep on Rising (3:33)
8. Orange Trees (5:53)


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Lubię takie zespoły, które ciężko jednoznacznie zdefiniować. Podobnie miałem z Coogans Bluff na początku roku. Te dwie kapele mieszają style, jazzują, rockują, filmują (nowe określenie 😉). Zdecydowanie obydwie płyty będą w czołówce moich ulubionych tegorocznych albumów. No, a że Hibiscus to debiutanci to w ogóle totalne zaskoczenie. 🙂

    OdpowiedzUsuń