czwartek, 18 maja 2023

Def Leppard - Drastic Symphonies [2023]

Jeśli chodzi o zespół Def Leppard, to sądziłem, że niczym mnie już w życiu nie zaskoczą. Znam ich muzykę od ponad 30 lat, mam niemal wszystko, co kiedykolwiek wydali (wliczając w to single na winylach i kompaktach), słyszałem zapewne wszystko, co nagrali, mógłbym wdawać się w wielogodzinne dyskusje na temat każdej płyty oraz strony B singla (tylko z kim?). A jednak udało im się sprawić pewną niespodziankę, gdy niedawno ogłosili, że w maju ukaże się album Drastic Symphonies. To coś na kształt płyty „best of”, tyle że po pierwsze… wcale nie z samymi przebojami, a po drugie w wersjach nagranych z Royal Philharmonic Orchestra. Nie są to jednak do końca ani zupełnie nowe wersje utworów, ani tylko dogrywki partii orkiestry do istniejących i znanych od dawna śladów. To… mieszanka tych opcji. Mogło wyjść świetnie, mogło wyjść strasznie. Wyszło… całkiem nieźle, choć nierówno.

Na Drastic Symphonies grupa prezentuje 15 kompozycji (plus jedną w bonusie do niektórych wydań). Wykorzystano zarówno oryginalne ścieżki z sesji nagraniowych, jak i zupełnie nowe, usunięto także część partii, by zrobić miejsca dla orkiestry, która nie musi się tu „przekrzykiwać” z zespołem. To na pewno plus. W efekcie mamy tu połączenie starego i nowego Def Leppard oraz oczywiście królewskich filharmoników, a – jak zapowiadano – Joe Elliott momentami śpiewa w duecie z samym sobą z przeszłości. Drugim plusem – przynajmniej do pewnego stopnia – jest dobór repertuaru, a konkretnie to, że grupa nie zdecydowała się na zestaw „greatest hits”. Biorąc pod uwagę, że poza szczególnymi okazjami Def Leppard od lat na koncertach unikają jak mogą materiału choćby z pierwszych płyt lub czegokolwiek późniejszego niż album Adrenalize (poza promocją nowej płyty, która i tak zazwyczaj sprowadza się do 3-4 nowych numerów), bo twierdzą, że ich fani nie chcą słuchać rzeczy, które nie były przebojami (ekskrementy samca krowy, panowie), byłem pozytywnie zaskoczony kilkoma wyborami. Na przykład tym, że znalazło się tu miejsce dla kompozycji z zeszłorocznej płyty Diamond Star Halos czy dla reprezentantów (po jednym) takich płyt jak Songs from the Sparkle Lounge, Euphoria oraz mojego ulubionej, Slang. Do tego jeszcze numer dostępny wcześniej jako studyjny bonus na jednej z koncertówek. Czyli nie poszli tak do końca na łatwiznę.

Efekt jednak jest różny i to też ma sporo wspólnego z tym „tak do końca” z poprzedniego zdania. Są tu rzeczy, które znakomicie nadają się do potraktowania orkiestrą. W zasadzie już gdy zobaczyłem spis utworów, mogłem z góry założyć, że pewne pozycje zabrzmią znakomicie, na bogato, z polotem, wręcz majestatycznie, czyli tak jak zabrzmieć w takiej wersji miały. Turn to Dust był oczywistym kandydatem, bo przecież już w wersji oryginalnej zespół eksperymentował (bardzo udanie) z orientalizmami i brzmieniami instrumentów smyczkowych). Goodbye for Good This Time z najnowszej płyty to także pewniak. Ten jeden z najlepszych numerów Def Leppard w XXI wieku także w wersji płytowej opiera się w dużej mierze na orkiestracjach i tak naprawdę jedynie podrasowano jeszcze odrobinę tę część aranżacji, ale zmiany są chyba kosmetyczne. Love też aż prosiło się o uwzględnienie na tej płycie, bo to numer bardziej w stylu wczesnego Queen niż cokolwiek, co samo Queen stworzyło po 1980 roku. No i Kings of the World, następny „królewski” numer, który idealnie nadawał się do nadania mu nieco większego aranżacyjnego majestatu. Do tego jeszcze When Love & Hate Collide, które już niemal 30 lat temu wyszło także w oszczędnej wersji na smyki i fortepian, z partiami instrumentów smyczkowych aranżowanymi przez Michela Kamena, a także podniosłe Paper Sun, które samo w sobie ma sporą moc, ale orkiestracje pasują tu naprawdę dobrze i udanie uzupełniają brzmienie oryginału.

No i może to był odpowiedni kierunek… Może trzeba było właśnie powyciągać same takie mniej znane numery, bo znalazłoby się jeszcze przynajmniej paru kandydatów do podobnego potraktowania. Niestety zespół tak do końca nie miał odwagi uwolnić się od przebojów z płyty Hysteria, a to one najmniej tutaj przekonują. O ile jeszcze Love Bites wypada nieźle, bo i podniosły charakter tej kompozycji daje na to szanse, o tyle promujące album Animal i Hysteria raczej nie zachęciłyby mnie do wysłuchania całości, gdybym nie był fanem tego zespołu od dziewiątego roku życia. Utwory z płyty Hysteria niestety zbyt mocno opierają się na mocnym rytmie i dość plastikowym, typowym dla tamtych lat brzmieniu. W połączeniu z partiami filharmoników to po prostu nie działa. Nie mają ani rockowej mocy oryginału, ani orkiestrowego rozmachu. Lepiej pod tym względem wypadają inne wczesne przeboje, Bringing on the Heartbreak (w połączeniu – tak jak na płycie – z instrumentalnym Switch 625) oraz Too Late for Love, które powstały przed Hysterią i nie są skażone tak mocno sterylnym, sztucznym brzmieniem spod palców Mutta Lange. W kategorii ciekawostki traktuję kompletnie odmienioną wersję Pour Some Sugar on Me śpiewaną w duecie z Emm Gryner (przez pewien czas klawisze w zespole Davida Bowiego), dużo spokojniejszą, oszczędniejszą, w niewielkim stopniu przypominającą oryginał (za którym zresztą nie przepadam). Vivian Campbell wykonywał na żywo fajną, luzacką, knajpianą wersję tego numeru ze swoim zespołem i w takiej odsłonie sprawdzał się całkiem nieźle. W tej chyba tego nie czuję, choć szacunek dla zespołu za kompletne wywrócenie do góry nutami swojego największego przeboju. Po prostu uważam, że tekst tej kompozycji kompletnie nie pasuje do takiej spokojnej, bardzo ładnej aranżacji aranżacji. Oprócz czterech przebojów z Hysterii płytę tę reprezentuje tu także niesinglowy i przy okazji mój chyba ulubiony w dorobku zespołu utwór Gods of War. Ze względu na swój charakter wypadł być może nieco bardziej przekonująco niż reszta (poza Love Bites), ale może to kwestia tego, że po prostu lubię go dużo bardziej, bo nie czuję się do końca porwany nową aranżacją.

Z jednej strony ucieszyłem się na nowy projekt zespołu, zwłaszcza że do niedawna grupa nie rozpieszczała fanów częstotliwością nowych wydawnictw jakiegokolwiek typu, a i z ich poziomem różnie bywało. Potem, po usłyszeniu Animal, zmartwiłem się, że będzie to całkowity niewypał, który kompletnie do mnie nie trafi. Te obawy towarzyszyły mi także w trakcie pierwszego odsłuchu Drastic Symphonies, ale od razu po nim nastąpił drugi, trzeci, a potem kolejne. I okazało się, że poza kilkoma wpadkami (choć nie jakimiś dramatycznymi) jest to rzecz naprawdę ciekawa i przyjemna dla ucha. Czy świat byłby jakoś znacząco uboższy bez tej płyty? Raczej nie. To ciekawostka dla fanów. Ale całkiem udana. A kto wie, może jacyś słuchacze „greatesthitsowi” przekonają się dzięki takiemu nietypowemu wydawnictwu, że ciekawe rzeczy można znaleźć także na innych płytach niż Hysteria i Pyromania, i postanowią dzięki Drastic Symphonies sięgnąć choćby po Slang, Songs from the Sparkle Lounge czy Diamond Star Halos.

Płyta ukaże się 19 maja 2023 roku.

1. Turn to Dust (5:29)
2. Paper Sun (5:33)
3. Animal (4:03)
4. Pour Some Sugar on Me (Stripped version) (5:26)
5. Hysteria (5:56)
6. Love Bites (6:41)
7. Goodbye for Good This Time (4:26)
8. Love (3:55)
9. Gods of War (6:45)
10. Angels (Can't Help You Now) (4:59)
11. Bringin' on the Heartbreak (4:33)
12. Switch 625 (3:04)
13. Too Late for Love (5:37)
14. When Love & Hate Collide (4:15)
15. Kings of the World (6:19)


---
Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia  w każdy piątek o 21 oraz Scand-all we wtorki o 19, a także na Bizoncjum zazwyczaj w drugą środę miesiąca o 18.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz