poniedziałek, 4 czerwca 2018

Camel - Zabrza [Dom Muzyki i Tańca], 3 VI 2018 [relacja / galeria zdjęć]

Nie jestem wielkim fanem zespołu Camel. Piszę o tym już w pierwszym zdaniu, żebyście mogli spojrzeć na ten tekst z odpowiedniej perspektywy. Bardzo lubię, momentami wręcz uwielbiam pierwsze cztery płyty tej formacji, ale reszta (z nielicznymi wyjątkami w rodzaju utworu tytułowego z płyty Stationary Traveller) nigdy nie robiła na mnie wielkiego wrażenia. To Camel, Mirage, The Snow Goose i Moonmadness są tymi wydawnictwami, które chciałem mieć na swojej półce. Nie jestem zatem "wyznawcą" wielbłądziej religii i nie użyję w opisie całości tego zabrzańskiego koncertu słów takich jak "niepowtarzalny", "genialny" czy "najlepszy". Ale odebrałem go pozytywnie i to wam chyba musi w kwestii substytutu zachwytów wystarczyć.

Choć pierwszą część występu stanowiło wykonanie w całości krążka Moonmadness - a zatem jednego z tych moich "naj" - miałem długi czas problem, żeby "wkręcić" się w akcję. Choć to akurat być może kwestia tego, że pierwsze trzy utwory jednak głównie biegałem po sali z aparatem, a wtedy mniej zwraca się uwagę na dźwięki płynące ze sceny. Jednak pod koniec, gdy zagrali fantastyczne Lunar Sea, było już bardzo dobrze. Po przerwie mieliśmy małą podróż po dyskografii grupy, choć raczej po płytach z końcówki lat 70. oraz z kolejnych dekad. A że w dużej mierze - jak już wspominałem - nie są to przesadnie cenione przeze mnie wydawnictwa, to i z moim odbiorem bywało raz lepiej, raz gorzej. Lepiej zdecydowanie w Rajaz - być może najlepszym momencie koncertu. Na tej trasie grupa prezentuje porywającą wersję, w której długie, kilkuminutowe solo gitarowe zastępuje solówka na saksofonie grana przez Pete'a Jonesa. Jones był zresztą niewątpliwie, obok lidera formacji Andy'ego Latimera, gwiazdą wieczoru. Klawisze klawiszami, ale saksofon w grupie Camel sprawdza się znakomicie, a do tego Jones kapitalnie śpiewa. Na pewno wniósł mnóstwo ożywienia w koncertowe wykonania utworów grupy, odkąd jeździ z nią w trasy. Ale wracając do muzyki - o klasykę pierwszego składu formacja zahaczyła jeszcze tylko raz - porywająco wykonując na bis kilkunastominutowe Lady Fantasy. I właśnie Lunar Sea, Rajaz i Lady Fantasy były według mnie trzema momentami kulminacyjnymi koncertu, wartymi tego, żeby jechać do Zabrza, nawet jeśli część pozostałych numerów w secie niespecjalnie mi podeszła (wybaczcie, ale takie Long Goodbyes wywołuje u mnie wysypkę).

Andy Latimer, mimo kolejnych problemów zdrowotnych, wciąż jest muzycznie w formie, ma przy boku kapitalnego wokalistę i multiinstrumentalistę, a do tego sprawdzoną od lat sekcję rytmiczną, która trzyma wszystko w ryzach. Warto zobaczyć Camel na żywo, póki jeszcze chce im się jeździć w trasy, nawet jeśli setlista jest mocno nierówna.














































Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Linkowanie do tej podstrony mile widziane. Daj znać, jeśli chcesz je jakkolwiek wykorzystać. / All photos were taken by me and I own all rights to those photos. Feel free to link to this page. Write to me if you want to use them for any purpose.




--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

52 komentarze:

  1. Long Goodbyes wywołuje wysypkę ?! Głuchy Pan jest ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy wysypka jest oznaką głuchoty ?

      Usuń
    2. Nie mnie oceniać. Mam tylko nadzieję, że ta wysypka minęła szanownemu autorowi wraz z ostatnimi taktami utworu o którym mowa.

      Usuń
    3. Long Goodbyes to brzmi jak odrzut z płyty Maryli Rodowicz

      Usuń
    4. Maryla Rodowicz to mogłaby co najwyżej sprzątać w tourbusie Camel.

      Usuń
    5. Może Ci co wyżej krytykują utwór "Long Goodbyes" niech uswiadomiom sobie, że tej utwór od kilku lat jak Camel zaczął go wykonywać na koncertach ma znaczenie szczególne i symboliczne! A mianowicie jest dedykowany zmarłemu w 2015 roku na nowotwór byłemu członkowi grupy Gay'owi LeBlanc! Ps. Bardzo cenie blog autora, ale tą prymitywną krytyką tego utworu i brakiem tej wiedzy trochę sobie strzelił w kolano...

      Usuń
    6. ale co ma dedykowanie kompozycji komuś od kilku lat do jej wartości muzycznej? i dlaczego wciąż część osób nie potrafi zaakceptować, że ktoś może nie lubić jakiegoś utworu i nie uważać go za arcydzieło? zachowujecie się jakby to jakaś osobista zniewaga była, bo ośmieliłem się napisac, że nie lubie utworu, który wy lubicie. do wszystkiego tak w życiu podchodzicie? serio?

      Usuń
    7. Jak juz coś tu Guy LeBlanc a nie Gay, panie znawco. Nie zmienia to faktu, że ten utwór to straszny pazdzierz

      Usuń
  2. Kolejna świetna, rzeczowa relacja bez bicia czołem o glebę jak to u nas typowe. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  3. dokładnie tak było, tyle w temacie

    OdpowiedzUsuń
  4. Izabella Godzisz4 czerwca 2018 18:40

    Każdy ma prawo wyrazić swoją opinię, podobnie, jak każdy ma prawo się z taką opinią nie zgodzić, szkoda tylko,że tak niewielu potrafi to zrozumieć, trochę szacunku i dystansu, Szanowni Państwo

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykre było czytać Twoją relację. Miałem Cię za gościa z głową otwartą na muzykę, ale według mnie skupiłeś się wyłącznie na dźwiękach. Od razu uprzedzam, że nie jestem wychowankiem Trójki, która spuszczała się nad każdym albumem Camel. Poznawałem ten zespół na własną rękę (wszak jestem tylko 27-letnim dzieciakiem) i z ręką na sercu mogę powiedzieć (ee... napisać), że pomijając Mirage, Snow Goose i Moonmadness, najlepsze albumy Camel ukazały się w późniejszym okresie. Mam na myśli Stationary Traveller, Nude i Harbour of Tears. Nie chcę krytykować, czy naskakiwać jak anonimowy poprzednik, bo nie o to mi chodzi. Zabolało mnie, że tak krytycznie odniosłeś się np. do Long Goodbyes, które moim zdaniem jest przepiękną balladą, podsumowującą historię kochanków, których podzielił mur berliński. Nie chcę Cię zmuszać, ale proszę, przesłuchaj bardzo uważnie te trzy albumy które wymieniłem, skupiając się na historiach w słowach. Ja od nich nigdy nie wymagałem przebojowości (to śmieszne, bo ten prog rock prezentowany na pierwszych albumach Camel był przebojowy... melodie piękne i nie zaprzeczę temu), ale pięknie opowiedzianej historii i Latimer zawsze miał do tego dryg i odpowiednią wrażliwość. I co mnie również zaskoczyło... Spodobał Ci się Rajaz... Moim zdaniem, to najgorsza płyta zaraz po The Single Factor. Tyle ode mnie i proszę, nie odbieraj tego jako atak, bo za bardzo Cię szanuję i lubię by szczeniacko atakować. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Karolu,
      Piszę w odpowiedzi na Twój wpis, ale słowa kieruję nie tylko do Ciebie.
      Sporo niekonsekwencji i chaosu wdarło się do Twego wpisu, co świadczy o niemałym zaangażowaniu 
      „Przykre było czytać Twoją relację” – Bizon położył na wstępie nawet przesadnie dużo poduszek, by zamortyzować przewidywane niezadowolenie zaangażowanych fanów, no i okazuje się, że i tak za mało… Tego, jak się okazuje, też nie uniknął: „Miałem Cię za gościa z głową otwartą na muzykę, ale według mnie skupiłeś się wyłącznie na dźwiękach” – tak tylko dla formalności: muzyka składa się z dźwięków, zatem skupiony na dźwiękach Bizon to Bizon skupiony na muzyce – czemu Ty akurat zaprzeczasz… O otwartej czy zamkniętej głowie pogadamy może innym razem, ważniejsze są sprawy.
      Tolerancja – to słowo w ramach rehabilitacji powinieneś Karolu napisać 200 razy. A potem przeczytać definicję słownikową z jakiegoś wydanego drukiem przez PWN – broń Cię panie Boże posłużyć się jakąś Wikipedią…
      Po tych kuksańcach piszesz: „i proszę, nie odbieraj tego jako atak, bo za bardzo Cię szanuję i lubię by szczeniacko atakować. :)”
      Był Bizon gościem z otwartą głową, ale przez otwór w głowie zrobili mu lobotomię i zakuli łeb, czyli otwartej głowy już nie ma, ale cóż to może mieć wspólnego z szacunkiem i lubieniem…?
      Słuchajcie, co lubicie, a pamiętajcie, że Wasz gust nie zawsze się pokrywa z gustem innego słuchacza. Bizon ma takie samo prawo lubić czy nie, cenić czy nie – tak jak Wy!
      Howgh.

      Usuń
  6. Koncert w Zabrzu, to mój pierwszy Camelowy i nie mam porównania, więc będę odrobinę bezkrytyczna. Z pewnością był to wieczór na który warto było wydać pieniądze i poświęcić czas. Wspaniałe wrażenia, jak najbardziej subiektywne. I tak! :) dla mnie był genialny, ale oczywiście bez zadęcia. Nawet się uśmiechnęłam czytając reckę, bo mniej więcej takiej właśnie się spodziewałam i jakoś wcale nie budzi we mnie żadnych kontrowersji. Jest normalna i Bizonowa. Ot i tyle w temacie lubienia czy nielubienia tego czy owego ;) A rzeczowo to zdecydowanie lepiej wypada Rajaz w nowej aranżacji, jest niesamowicie odświeżony, nazwę go "lotnym" jak piaski pustyni i niosącym mnóstwo emocji. Wielbłądy na scenie chapeau bas, klasa sama w sobie i świetne widowisko. Chciałabym tak w ich wieku sobie "statecznie" poczynać i chcieć, tak jak im się chce :) Co do Long Goodbyes czasami też miewam wysypkę i swędzi mnie odsłuch, wszystko w zależności od okoliczności. Tym razem jej nie miałam, ale kto wie? może wylezie następnym razem? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. I tak co człowiek to opinia. Zgadzam się z Bizonem , że Long Goodbyes trochę za banalne jest, ale też i podzielam opinie Karola w sprawie płyt Camela z późniejszego okresu. Do mnie też trafiają bardziej niż te wcześniejsze, no i ten szum morza ......

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż z ciekawości posłuchałem tego "Long Goodbye" i o ile pierwsza minuta jest całkiem urocza, tak później robi się tak kiczowato, że dostałem nie tyle wysypki, co mdłości.

    Podobnie, jak u Bizona, dla mnie liczą się tylko pierwsze cztery albumy Camel. Próbki z późniejszych skutecznie zniechęciły mnie do ich poznania. Przy czym te pierwsze raczej doceniam, niż się nimi zachwycam. Dla mnie zdecydowanie najsłabszy zespół z tzw. "wielkiej dziewiątki" klasycznego rocka progresywnego. W sumie był to pierwszy zespół neo-progowy. Gdy Wielbłąd debiutował, wszystko w rocku progresywnym było już wymyślone. Nie wniósł niczego nowego, tylko powielał patenty innych kapel w bardzo bezpieczny i ugrzeczniony sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie zaciekawiło pojęcie "wielkiej dziewiątki" Czy można poznać je bliżej? Kto jest autorem tego określenia i kogo zaliczył do owej dziewiątki?
      Pierwszy raz spotykam się z tym pojęciem, a rockiem progresywnym interesuję się już dosyć długo...

      Usuń
    2. Ale pewnie zetknąłeś się z pojęciem "wielkiej szóstki", w skład której wchodzą: Pink Floyd, King Crimson, Yes, Genesis, ELP i Jethro Tull. Na pewnym polskim forum dorzucono do nich Gentle Giant i Van der Graaf Generator, które dziś są już nieco zapomniane, ale pod względem muzycznym dorównują (lub nawet przewyższają) powyższą szóstkę, a także Camel, który dorównuje jej pod względem popularności. Jest to o tyle zasadne, że bez znajomości któregokolwiek z tych dziewięciu zespołów nie można się uważać za znawcę głównonurtowego rocka progresywnego.

      Usuń
    3. Dziękuję. Z pojęciem wielkiej szóstki tez się nie spotkałem... To ciekawe, co piszesz. Odnoszę wrażenie, że to próba ustanowienia kanonu wg konkretnego gustu, co zrozumiałe było za komuny, gdzie dostęp do muzyki był ograniczony. Dziś nie do utrzymania.
      Wielkich zespołów progresywnych było więcej w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, o czym dowiedzieć się mogliśmy dzięki źródłom po upadku komuny. Nie polemizuję z pojęciami szósiki czy dziewiątki, ale ja na przykład wstawiłbym choćby Procol Harum w miejsce - znakomitego swoją drogą - Jethro Tull, które bliższe było folkowi i bluesowi, choć elementy progresji tam też były, ale nie dominujące. To tylko tak jako ciekawostkę, bo temat to obszerny.

      Usuń
    4. A mnie wydaje się to całkiem obiektywne i nikt przecież nie twierdzi, że właśnie te dziewięć zespołów jest najlepsze, tylko najbardziej wpływowe i oryginalne. Procol Harum oczywiście także taki jest, ale wraz z The Moody Blues uznawany jest przez znawców za "proto-prog", bo jeszcze nie był to w pełni rozwinięty rock progresywny.

      A Jethro Tull de facto nagrał tylko dwa strite-progresywne albumy, z których pierwszy w zamyśle muzyków miał być parodią rocka progresywnego (Ian Anderson złościł się, że po nagraniu "My God" zaczęto zaliczać zespół do tego nurtu, stąd stworzenie "Thick as a Brick"). Jednak dzięki JT wiele późniejszych zespołów progresywnych i neo-progowych zaczęło wplatać elementy folkowe, więc ich obecność w "szóstce"/"dziewiątce" jest w pełni uzasadniona.

      Usuń
  9. No i tak wymieniając te szóstki czy dziewiątki pominięto Kansas i Rush. To tak jakby powiedzieć , że można sobie poradzić bez jednego palca. Można, pod warunkiem że nie jest to kciuk. A SBB to co? Ja tam sobie swojego Świata Muzycznego bez Cięcia czy Memento, albo Walking nie wyobrażam. Pozdrawiam i proponuję kierować się swoimi gustami , a nie Prawdami Objawionymi z pewnego forum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiste preferencje nie mają tu nic do rzeczy. To są po prostu zespoły, który miały największy wpływ na rozwój nurtu. Natomiast te, które Ty wymieniłeś, to już druga lub trzecia fala naśladowców. Niemająca już praktycznie nic wspólnego z faktyczną progresywnością (w znaczeniu poszerzania granic rocka), a jedynie wykorzystująca pewne patenty wprowadzone przez swoich poprzedników.

      Usuń
  10. Rush to druga lub trzecia fala ? No to ja wysiadam z takiej dyskusji. Myślę , że tę listę ułożył zadufany w sobie Angol albo Europejczyk. Jeżeli Hemispheres z La Villa Strangiato są gorsze niż takie A Jethro Tull ( który to zespół uwielbiam ) to szkoda gadać.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mylisz pojęcie "fali" z "ligą". To w żaden sposób nie odnosi się do jakości, tylko do pierwszeństwa. Wszystkie zespoły z "dziewiątki" (z wyjątkiem Camel) debiutowały w latach 1967-70, a Rush dopiero w 1974 roku, więc była to już kolejna fala.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rush powstał w 1968 i wprowadził do muzyki elementy , które kopiują dzisiaj zespoły w stylu Dream Theater , czyli dla mnie jednak byli prekursorem.... brzmienia, zupełnie innego niż cała szóstko-dziewiątka. W tym zakresie byli pierwszą falą i 2-3 lata różnicy tego nie zmienią. Za to do Rock and Roll Hall of Fame Rush zostało wcześniej przyjęte niż Yes . To co z tą falą , odbita czy cóś ? Kansas powstał w 1970. Idąc tym tropem trzeba by powiedzieć , że Messner wielkim himalaistą był, a Kukuczka to już nie bo wtórny , bo to druga fala. W tym wypadku było akurat odwrotnie. Poza tym pisząc o GG czy VDGG sam dokonujesz klasyfikacji pisząc , że Ci to lepsi byli , a tamci gorsi. Wprowadzasz zatem klasyfikację ,, ligi,, , a nie ,, fali,, Dla mnie każdy z tych zespołów był inny, ale żaden gorszy. Poza tym w muzyce nie ma pojęcia , że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy. Ja np. wolę Moraza niż Wakemana co dla niektórych jest zbrodnią , ale co komu do tego? Wszelkie porównania , klasyfikacje, berła pierwszeństwa w MUZYCE uważam za bezcelowe ( delikatnie mówiąc, bo chciałbym użyć bardziej dosadnych słów ). Mierzyć to można długość skoku w dal. Emocji jakie wywołuje muzyka nie da się mierzyć. I jak ktoś mówi , że Marillion to tylko z Fishem, a Genesis z Gabrielem to niech spada na drzewo.
    P.S. Co ma zrobić taki Roine Stolt ? Mieć pretensje do Boga , że się urodził 13 lat po Watersie ? W tsunami druga fala jest akurat mocniejsza niż pierwsza . Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma znaczenia kiedy dany zespół powstał, a kiedy i co opublikował. Rush pierwszy album wydał w 1974 roku i nic nim do muzyki nie wniósł - to był zwyczajny hard/blues rock w stylu Led Zeppelin lub Cream. Na kolejnych albumach muzycy zaczęli mieszać hard rock z pewnymi elementami rocka progresywnego, ale nie było to nic specjalnie nowatorskiego. Hard rock z nietypowym rytmem? Był wcześniej u Gentle Giant. Suity złożone z kilku oddzielnych kompozycji? Były u King Crimson, VdGG, Yes, Genesis, ELP, Jethro Tull... Wykorzystanie melotronu? Też było u większości wyżej wspomnianych grup. Może na "Hemispheres" jest więcej proga, niż hard rocka, ale jednak na ogół bliżej im było do tego drugiego. Ich brzmienie było po prostu hardrockowe, więc nie byli jego prekursorami. Przynajmniej do czasu "Moving Pictures", bo potem nie był to ani prog, ani hard rock.

      Inspirowanie zespołów w stylu Dream Theater to akurat nie jest powód do dumy. Tego typu granie całkowicie wypaczyło rozumienie rocka progresywnego, w którym bynajmniej nie chodzi o granie jak najdłuższych utworów, przepełnionych pustymi popisami technicznymi.

      Argument z Rock and Roll Hall of Fame w ogóle nie odnosi się do muzyki. Przecież kolejność przyjmowania tam nie ma nic wspólnego z tym, jak ważną rolę poszczególni wykonawcy odegrali, tylko z osobistymi preferencjami osób decydujących o tym, kogo przyjąć. Deep Purple zostało przyjęte później, niż Green Day - serio uważasz, że ta instytucja jest jakimkolwiek wyznacznikiem jakości/ważności?

      O Gentle Giant i VdGG pisałem dużo wcześniej, skrótowo wyjaśniając dlaczego są w "dziewiątce". Zupełnie obiektywnie można ocenić, że muzycy tych grup są lepszymi instrumentalistami od części pozostałych i były to nie mniej wpływowe zespoły. Oba wniosły bardzo dużo nowych elementów do rocka progresywnego.

      To, że ktoś był później, bo się później urodził, nie jest argumentem przemawiającym na jego korzyść, a wręcz przeciwnie. Przecież też mógłby zostać prekursorem czegoś nowego, ale wybrał łatwiejszą drogę - powielanie czyiś pomysłów.

      A skoro się tak upierasz do sprowadzenia dyskusji do opinii, a nie faktów, to osobiście wolę Rush od niektórych zespołów z "wielkiej dziewiątki". Ale to nie zmienia faktu, że są epigonami, a nie jednymi z wielkich prekursorów.

      Usuń
  13. Ooooo...
    A ja wyżej się wpisałem nie czytając tej wymiany :-)
    Ale nie szkodzi, to niczego nie zmienia :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Mój argument o Rock and Roll Hall of Fame był właśnie dowodem nie wprost. Z jednej strony oburzasz się na to gremium , a z drugiej strony przyjmujesz bezkrytycznie od kogoś definicję Wielkiej Szóstki. Po prostu wkurzają mnie wszelkie klasyfikacje i regułki w sztuce. Zbierają się Wszystkowiedzący i mówią innym kto należy do Szóstki , a kto już nie. Kto to zdefiniował i czym to zmierzył ? Aaa, krytycy!! No tych to lubię najbardziej tuż za politykami. ELP był nowatorski , a Kansas już nie ? Wystarczy przypomnieć fakt jak wszyscy wieszali psy na ELP, że Emerson to tandeciarz, a dzisiaj jak zmarł to nagle wszyscy się poznali na Jego geniuszu. Pewnie te opinie głosili Ci sami ludzie. Co do czerpania pomysłów muzycznych od innych to ELP akurat powinien być piątą falą bo same Obrazki z Wystawy to przecież cover. The Nice też zrzynali aż miło. Jethro zaistnieło dla szerszej publiczności dzięki Bachowi, podobnie jak Procol Harum z Bielszym Odcieniem Bieli. I tu płynnie przechodzę do Stolta i jemu podobnych. Nie jestem odosobniony w stwierdzeniu , że współczesna muzyka to w większości g... Nie uważam jednak , że kompozytorzy nagle zgłupieli. Uważam po prostu , że ilość riffów , pomysłów, brzmień, melodii wpadających w ucho jest skończona i wszelkie próby poszukiwania czegoś na siłę prowadzą tylko do parodii. Jeżeli Stolt miał odkryć nowe brzmienie w stylu disco polo to już wolę , żeby rozwijał ( dla Ciebie powielał) dawne pomysły poprzedników. Nie wolno mylić kopiowania z inspiracją, a to robią wszyscy krytycy neo prog rocka. Poza tym ze wszystkich sobie współczesnych Anderson wybrał właśnie Roinego Stolta do wydania jednej z najpiękniejszych płyt w swojej dyskografii.
    Pisanie o DT jako o kiepskim zespole jest na takim samym poziomie ( w modzie ) jak mówienie w Niemczech , że każdy Polak to złodziej samochodów. Przecież to takie słabe jest.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie przyjmuję niczego bezkrytycznie. Poznałem twórczość wszystkich rockowych zespołów, które były w tamtym czasie ważne i popularne, a także sporo zespołów, o których wtedy mało kto słyszał, ale dziś można się z ich dokonaniami zapoznać dzięki internetowi. I moje własne obserwacje potwierdzają, że w muzyce właśnie tych dziewięciu zespołów jest zawarte wszystko, co w progu istotne i podane jest w najczystszej formie, bo to te zespoły były prekursorami tych elementów lub po prostu doprowadziły je do perfekcji. Może gdybyś nie kierował się wyłącznie emocjami i subiektywnymi preferencjami też byś to dostrzegł.

    Piszesz, że ELP jest piątą falą, bo nagrali "cover" Musorgskiego. Ale czego piątą falą? Muzyki klasycznej? Rozmawiamy o rocku progresywnym i w jego kontekście była to wciąż pierwsza fala zespołów łączących rock z muzyką klasyczną. Wcześniej próbowali tego inni, ale dopiero ELP zrobił to w sposób tak dojrzały. I to właśnie jego wpływ (ale też Yes, Genesis i trochę VdGG), a nie The Nice czy The Moody Blues, słychać np. u włoskich zespołów symphonic-progowych. Owszem, ELP bywało strasznie kiczowate, ale tego, że był ważnym i wpływowym zespołem nie można mu odmówić.

    Z kolei Kansas z progresywnością (nowatorstwem) nie ma nic wspólnego. To tylko ogniskowe piosenki zagrane z wielkim rozmachem, przez co wydają się bardziej ambitne. No chyba, że potrafisz wskazać jakiś element wniesiony przez ten zespół do muzyki rockowej?

    Dream Theater to szczątkowe utwory będące tylko pretekstem do prezentowania solowych popisów. Muzyka grana przez muzyków dla innych muzyków, którzy będą się ekscytować tymi wszystkimi karkołomnymi łamańcami. Dla zwykłego słuchacza nie ma w tym nic interesującego, ale część z nich dała sobie wmówić, że to wielki zespół jest.

    Jeszcze coś tam pisałeś o myleniu inspiracji z kopiowaniem. Otóż to. Inspiracja polega na twórczym przetwarzaniu wpływów. Np. gdy Miles Davis zainspirował się Jimim Hendrixem, nie porzucił jazzu na rzecz rocka, tylko połączył te dwa gatunki w zupełnie nowy sposób, tworząc muzykę niepodobną do niczego innego. Natomiast neo-progowcy nie czerpią ze swoich inspiracji w twórczy sposób, tylko kopiują pewne elementy ich stylów, tworząc właściwie to samo, tylko bardziej schematycznie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Cytaty: 1 Poznałem twórczość WSZYSTKICH rockowych zespołów...(geniusz normalnie )
    2. Moje własne obserwacje potwierdzają ...( śmiać się czy płakać nad takim zdaniem )
    3. Kansas - ogniskowe piosenki... ( Hej Sokoły,na której płycie Kansas to znalazłeś ? )
    4. Dream Theater - to szczątkowe utwory... dla zwykłego słuchacza nie ma w tym nic interesującego ( skąd to k...a wiesz? )
    5. neo-progowcy nie czerpią ze swoich inspiracji w twórczy sposób ( takie Brave na przykład , żałość ogarnia )
    itp.itd


    Zawsze zastanawiam się skąd się w ludziach bierze tyle bezkrytycznego samouwielbienia. Skąd odwaga do pisania takich bzdur w obliczu własnej marności. Megalomania jak widzę nie zna granic. Nie wyjeżdżaj mi tu , że mam osobiste wycieczki bo przecież cały czas perorujesz jakbyś wszystkie rozumy pozjadał. Na prawo i lewo wydajesz opinie kto dobry, a kto zły, pełno teraz takich . Teraz to Walsh, Petrucci, Rothery, Morse, Wilson i inne miernoty w obliczu tej krytyki jutro zatrudnią się w ubojni. Wilson schematyczny....Człowieku zawiesił Porców bo koledzy nie chcieli łączyć prog rocka z jazzem. Zapewne jednak zaraz usłyszę jaki to nieudacznik na ostatniej płycie z Detonation na czele, bo przecież wszystko w jazz rocku już było.

    Ogniskowe piosenki...Follow me.. Owner ...bla , bla, bla

    I żeby była jasność,uwielbiam starego prog rocka, i z pamięci mogę wymienić tytuły wszystkich płyt z Klasyków. Częściej słucham jednak nowości ,bo wciąż nie mogę wyjść z podziwu skąd współcześni mają w sobie tyle siły i geniuszu , żeby pisać wciąż nowe utwory, będąc posądzanymi o wtórność i brak polotu. Taki Mariusz Duda kim jest według Ciebie? Geniuszem czy Miernotą ? Czytając Twoje mądrości raczej się domyślam. Moja przewaga polega jednak na tym , że ja mam bilet na CTTE i zobaczę Riverside grających obok Hacketta bez żadnych kompleksów, a Ty możesz oglądać już tylko upadek Collinsa. Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewidentnie jesteś przekonany, że słuchając neo-proga dotarłeś do muzycznego absolutu i nie chcesz wyjść ze swojej strefy komfortu. Szkoda czasu na taką dyskusję, pasuję.

      Usuń
  17. Ewidentnie to ja jestem przekonany , że słuchając neo prog rocka daję szansę i sobie i twórcom na to żeby moja ulubiona muzyka wciąż była nagrywana. O absolucie nie ma mowy, natomiast jestem na pewno bogatszy od tych , którzy twierdzą , że prog rock skończył się wraz ostatnią płytą UK. Tym co tak myślą proponuję posłuchać Invention Of Knowledge duetu Anderson- Stolt. Maszyna czasu niepotrzebna. I nie jest to komfort , a radość słuchania wspaniałej muzyki.

    OdpowiedzUsuń
  18. Sola fide contra Ex Cathedra 
    Ten drugi to oczywiście kolega Paweł, któremu dziękuję za wyjaśnienia (tak naprawdę niczego nie wyjaśniające) i zwracam uwagę, że w rozmowie wystarczy czasem użyć skrótu IMO ( w mojej opinii), by nie było problemów. Potrzeba uporządkowania i hierarchii jest w pełni zrozumiała i nie dziwi, jednakże prezentowanie ocen i opinii jako obiektywne, każe zadać pytanie o źródło. Nie bój się być źródłem swoich opinii, śmiało je wyrażaj. Ale pamiętaj, że będąc ich właścicielem, nie możesz uważać, że to jest obiektywizm. Owszem, on istnieje i szmira będzie szmirą niezależnie od ilości wielbicieli, ale pamiętaj, że możliwe są opinie inne. Sztuki nie mierzymy wagą ani centymetrem, zatem nie podsuwaj nikomu pod nos wyniku pomiaru dokonanego przez anonimowych znawców, bo nie zostały zweryfikowane ani przez IPN ani przez PAN ani przez Instytut Jerzego Michotka, ani przez Międzynarodowy Instytut Oceniania Wartości Artystycznej z siedzibą w Wąchocku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co ten pouczający ton?

      Istnieją pewne elementy, które pozwalają ocenić wartość/znaczenie muzyki całkowicie obiektywnie, np.:
      - umiejętności muzyków (niekoniecznie techniczne - może to być pomysłowość zastępująca braki wykonawcze, jak np. u Pink Floyd)
      - nowatorstwo (wprowadzanie czegoś zupełnie nowego, ale też niespotykane wcześniej łączenie znanych rzeczy),
      - wpływ na innych wykonawców (bezpośredni lub pośredni),
      - a nawet popularność, choć to akurat nie ma żadnego przełożenia na jakość muzyki, ale pozwala obiektywnie stwierdzić, który wykonawca jest ważniejszy (to oczywiste, że ci popularniejsi są bardziej wpływowi od tych, których słyszało pięć osób).

      Jak już podkreślałem, w "wielkiej dziewiątce" nie chodzi o wskazanie najlepszych zespołów, ale tych najważniejszych. I zaproponowany wybór jest całkiem sensowy, ponieważ:
      - prawie każdy z tych zespołów (oprócz Camel) wniósł do rocka progresywnego coś nowego,
      - prawie każdy (oprócz GG i VdGG) przyczynił się do spopularyzowania takiej muzyki,
      - twórczość każdego okazała się bardzo inspirująca dla innych,
      - każdy ma swój własny rozpoznawalny styl i (może prócz Camel) elementy, których nie znajdziemy nigdzie indziej, a więc bez znajomości któregoś z tych zespołów wiedza o rocku progresywnym będzie mniejsza.

      Nie trzeba bardziej lubić tych ważniejszych zespołów, ale warto wiedzieć, kto był prekursorem, żeby nie wygłaszać potem głupot o nowatorstwie i wielkości jakiegoś epigona. I trzeba pamiętać, że jakość muzyki nie zależy wyłącznie od subiektywnych odczuć. To bzdura, którą wymyślono na obronę muzyki, której nie da się obronić w żaden inny sposób, niż twierdzeniem, że się podoba. Wielkość muzyki nie polega na tym, że się komuś podoba, tylko na tym, co wniosła.

      Usuń
    2. Jeśli uraziłem - przepraszam, nie miałem takich intencji, za to chciałem mocniej uświadomić konieczność rewizji Twojej postawy w dyskusji, jak widzę, ze skutkiem średnim.
      Piszesz rzeczy oczywiste mieszając z takimi, na które nie sposób się zgodzić, a wygłaszasz je jako oczywistości.
      Świat sztuki składa się głównie z epigonów tworzących - a jakże - piękne dzieła. Gdybym miał uznawać wielkość wyłącznie Bacha, to musiałbym, słuchając Jarretta, powtarzać sobie - eeee... to tylko epigon...
      ;-)

      Usuń
  19. Ad vocem w sprawie epigonów tak nielubianych przez wielbicieli klasyki i staroci.
    ,, INNYCH KOPIOWAĆ NALEŻY, ale kopiować samego siebie – to tragiczne,, Picasso
    Potrzeba innego komentarza ?

    OdpowiedzUsuń
  20. To co myśleć o zespole Yes według definicji co twórcze, a co wtórne ? Pierwsze dwie płyty to granie kompozycji również innych twórców np. The Beatles. Mnie nie powalają chociaż mam do nich sentyment. O pierwszej płycie Genesis to szkoda gadać. No to jak ,czy kopiowanie jest ,, przeszkodą dla zbawienia,, ? Według mnie nie jest i dla mnie płyta SMPTE Transatlantic może spokojnie stać na tej samej półce co Close to the Edge.
    King Crimson używając teraz trzech perkusji na koncertach mówi nam , że rytm jest najważniejszy, a rytm pochodzi z Afryki. Fripp ty epigonie afrykański. A Gabriel z Real World Records ?
    Gdyby nie było epigonów Bizon już dawno byłby bezrobotny, przecież nagminnie opisując płyty powołuje się na stwierdzenie , że to podobne do tego, a to w takim a takim klimacie. No i dlaczego Yes zaczynali koncerty Ognistym Ptakiem , co chcieli nam przez to powiedzieć ??
    Niech sobie tam będzie Wielka Szóstka , Dziewiątka, ja mam swoją Wielką 50.... i taki The Tangent wniósł do mojego świata muzycznego więcej niż Camel,ale też nikomu nie każę tak samo myśleć. IMO :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. Epigoństwem nie jest nagrywanie cudzych kompozycji, jeśli robi się to po swojemu, zmienia ich charakter.

    Epigoństwem nie jest czerpanie z innych gatunków, muzyki dawnej, pierwotnej czy jakiejkolwiek, jeśli idzie za tym nowa jakość (np. zespoły rockowe inspirujące się muzyką klasyczną nie grają przecież muzyki klasycznej, ale nie jest to też zwykły rock, więc prekursorzy takiego połączenia są nowatorami, a nie odtwórcami).

    Epigoństwem jest powielanie gotowych rozwiązań w obrębie tego samego stylu muzycznego, przy braku jakiegokolwiek wkładu własnego (np. zespół hardrockowy grający tak samo, jak inny zespół hardrockowy - vide Greta Van Fleet i Led Zeppelin).

    Yes i Genesis nie są wielkimi zespołami dzięki swoim wczesnym dokonaniom, a wbrew nim. Tak samo King Crimson nie jest wielki dzięki swoim obecnym poczynaniom, a pomimo nich.

    W współczesnej muzyce dzieją się znacznie ciekawsze rzeczy, niż maksymalnie odtwórczy i epigoński retro-rock. Może nie jakoś bardzo nowatorskie, ale dość oryginalne i świeże. Wystarczy nieco głębiej poszukać. Ale najpierw trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i chcieć poznać coś nowego, innego niż się dotąd słuchało.

    OdpowiedzUsuń
  22. Podaj przykłady tego czegoś nie bardzo nowatorskiego (sic!), ale dość oryginalnego i świeżego. Ciekaw jestem co to za twory, bo zestawienie mnie zaintrygowało. Podaj nazwy zespołów, może się czegoś nauczę. Zobaczę czy IMO pogoń za oryginalnością nie skończy się parodią, a taki The Sea Within zaspokoi moje poczucie komfortu, tak samo jak i Soft Machine. SM które nigdzie nie zostało ujęte w zestawieniu Wielkiej Dziewiątki !!! I co złego do cholery jest w komforcie ? Dalej jeździsz powozem czy wolisz 1 klasę Pendolino ? Z tej dyskusji dowiedziałem się, że komfort to określenie pejoratywne , a nie miałem o tym zielonego pojęcia. Po drugiej stronie jest masochizm artystyczny , gdzie zawsze można powiedzieć , że Beuys wybitnym artystą był z tym zdechłym królikiem w ustach. Wiem , wiem ,sztuka to burzenie skostniałych budowli , ale bez przesady. Oryginalne i świeże było to na pewno, powinien mieć łóżko w szpitalu obok Von Nogaja:-) Pewnie w muzyce też są takie egzemplarze. Proszę jeszcze raz o nazwy tych wybitnych nie nowatorskich , a jednak oryginalnych i świeżych zespołów. Chcę zobaczyć jak się ma praktyka w zestawieniu z teorią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałem, że są to rzeczy wybitne (bo takie już dawno nie powstają), tylko "ciekawsze od retro-rocka". W przykładach ograniczę się do wykonawców, którzy wydali przynajmniej jeden album w latach 2016-18. Kolejność alfabetyczna. Bez muzyki elektronicznej, na której wciąż się nie znam.
      Alameda
      Anna von Hausswolff
      Fire!
      Kairon; IRSE!
      King Gizzard and the Lizard Wizard
      Led Bib
      Lonker See
      Lotto
      Saagara (i inne projekty Wacława Zimpela)

      Fajnie, że wspominasz o Soft Machine. Czekałem na taki przekład od początku dyskusji. Dlaczego nie ma go w "dziewiątce"? Bo, jak wyżej wspomniałem, jest to "wielka dziewiątka głównonurtowego prog rocka". SM nie należy do głównego nurtu, tylko jednej z mniej znanych - ale ważnej i wspaniałej - odnóg, a mianowicie Sceny Canterbury. Zresztą większość ich albumów ciężko w ogóle zaliczyć do muzyki rockowej - "Fourth" czy "Fifth" to jazz fusion z naleciałościami free jazzu. To fantastyczny zespół, ale zupełnie nie mający żadnego wpływu na rozwój głównego nurtu proga (za to wpływowy dla innych nurtów i stylów). Razem z Gong i Caravan tworzy "wielką trójkę Sceny Canterbury". Twórczość innych jej przedstawicieli jej wypadkową tych trzech zespołów. Analogicznie jest w przypadku głównego nurtu proga (który to nurt w pewnym momencie przekształcił się w neo-prog), którego przedstawiciele grają muzykę, będącą wypadkową pewnej wyżej wspomnianej liczby.

      "Strefa komfortu" to termin psychologiczny, używany od niepamiętnych czasów, zawsze w pejoratywnym znaczeniu. Chodzi o brak chęci rozwoju, stawiania sobie nowych wyzwań. Jest wiele wspaniałych rodzajów muzyki, ale wiele (większość?) ludzi zamyka się na jeden gatunek lub wręcz kilka jego odmian (stylów/podgatunków) i nie próbują przekonać się do niczego innego. Stoją w miejscu. Sięgają tylko po to, co przypomina im coś, co już znają - właśnie dla takich osób jest neo-prog i retro-rock (co nie znaczy, że niektórzy przedstawiciele tych stylów nie mogą trafiać także do ludzi o bardziej rozległych gustach). Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, żeby wykonawca naśladujący innego wykonawcę (z tego samego gatunku) i nie wnoszący niczego nowego, był lepszy od pierwowzoru. Zapewne jedno wynika z drugiego - ktoś, kto nie potrafi wymyślić własnego stylu, nie ma też innych talentów.

      Usuń
    2. Może jeszcze wyjaśnię, co mam na myśli pisząc o muzyce "nie nowatorskiej, ale dość oryginalnej i świeżej". Posłużę się przykładem grupy King Gizzard and the Lizard Wizard i ich albumem "Flying Microtonal Banana". Muzycy łączą na nim rock z wpływami muzyki orientalnej (arabskiej, hindustańskiej). W teorii - nic nowego, rockowe zespoły robiły to już w połowie lat 60.; w praktyce - to, co King Gizzard zaprezentował na tym albumie, nie przypomina twórczości żadnego innego rockowego wykonawcy. Nie ma tu więc nowatorstwa, ale jest własny styl, czyli pewna doza oryginalności i świeżości.

      Usuń
  23. Taka dyskusja nie prowadzi do niczego. Nikt nikogo nie przekona. Rozkładanie muzyki na czynniki pierwsze , wprowadzanie definicji opisywanie i wprowadzanie podgrup jest dziełem krytyków, pisane dla samych krytyków , żeby pokazać jacy to oni biegli w temacie są. Taki encyklopedyczny szum. Prawdziwi muzycy grają to co im w duszy gra mając w poważaniu czy to już prog czy może hard. Clarkson o samochodach powiedział tak: Możecie gadać o systemach kontroli, czujnikach, filtrach i całym tym chłamie , ale jak auto jest brzydkie to się nie sprzeda. Nawet jeżeli jest innowacyjne. Tak samo odbieram muzykę . Można opowiadać mi bajki o innowacyjności , nowatorstwie i Bóg wie co tam jeszcze wymyślą muzykolodzy albo pseudo znawcy. Mariusz Duda z Riverside powiedział w jednym z wywiadów, że najważniejsza w muzyce jest melodia. Zgadzam się z nim w 100 %. No, ale jak ktoś nie potrafi sklecić nic sensownego to nadrabia to mądrą miną komponując jakieś połamańce, których i tak nikt nie chce słuchać. Prawda jest taka, że każdy z muzyków marzy o przeboju, bo każdy z nich jest ekshibicjonistą emocjonalnym i pragnie pełnej sali - chce wejść do strefy komfortu słuchaczy. Gdyby tak nie było grałby w pokoju dla siebie. Zawsze można rzucać śrubokrętami po fortepianie wmawiając innym jakie to innowacyjne i niepowtarzalne, bo już nie nowatorskie. Założę się , że znajdzie się paru mądrych co zemdleją przy tym z rozkoszy. Oglądałem kiedyś w niemieckiej telewizji program jak wkręcili znawców kuchni podając im zupę z Aldika w super restauracji, na pięknej zastawie i przy świecach. Ochom i achom nie było końca. Miny mieli strasznie głupie jak się okazało, że zupa była za 1 Eur. Tak oceniam tych co za wszelką cenę chcą być cool i brzydzą się mainstreamem. Jacy to Oni świetni są bo odkryli jakiegoś cudaka. Cytując Zappę zakończę cytatem : Typowy fan rocka nie jest na tyle inteligentny by zorientować się kiedy robią go w wała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież to nie krytycy decydują o tym, czy coś jest nowatorskie... Albo coś takie jest, albo nie jest. Potrzeba tylko dobrego osłuchania i znajomości dat wydania albumów, żeby wiedzieć, kto jest prekursorem, a kto tylko naśladowcą. I nie każdy muzyk, chce być popularny, bo wtedy wszyscy graliby to, co akurat jest modne. A jednak zawsze powstawała muzyka trudniejsza, z artystycznymi ambicjami. Chociażby wspomnianych wyżej Franka Zappę i Soft Machine trudno posądzić o chęć grania dla mas. No, może ci drudzy na "Bundles" trochę zbliżyli się do mainstreamu, ale był to mainstream jazz-rockowy, czyli wciąż nisza. A jest różnica, czy ktoś chce trafić do małego grona słuchaczy muzyki ambitniejszej, godząc się z mniejszym zyskiem finansowym, czy woli grać coś prymitywnego i pozbawionego wartości, byle tylko jak najwięcej na tym zarabiać.

      Duda strzelił sobie w kolano mówiąc o tym, że najważniejsza w muzyce melodia, bo przez - ile? kilkanaście? - lat kariery nie udało mu się stworzyć żadnej dobrej melodii (trochę słuchałem jego muzyki i absolutnie nic z niej nie zostawało w głowie). Jest ona oczywiście bardzo ważna w niektórych rodzajach muzyki (jak właśnie rock progresywny, czy w ogóle rock), ale sama melodia to trochę za mało. Wiedzieli już o tym Beatlesi, gdy zaczęli kombinować z aranżacjami. Są też takie rodzaje muzyki, w których melodie w ogóle nie są potrzebne (np. free jazz).

      Przesłuchałeś wykonawców z mojej listy?

      Usuń
    2. A, jeszcze jedno. Jak ktoś gra free improvisation śrubokrętami na strunach pianina, to też może trafić do czyjejś strefy komfortu (kogoś, kto ogranicza się do słuchania takich dziwactw). Bo tu nie chodzi o to, że ktoś słucha tylko tego, co jest według powszechnej opinii łatwe i przyjemne (na co wskazywałoby słowo komfort), ale o jakiekolwiek ograniczanie się.

      Usuń
    3. Odpowiedź w kwestii nie muzycznej. Kto Ci nawciskał takich głupot , że jak się ograniczasz to jesteś pustą jednostką, a jak się nie ograniczasz to jesteś taki cool. Marlin Manson to się na pewno nie ograniczał. Ty od dzisiaj nie ograniczaj się nic a nic. Jedz tylko tłuste mięso jak Ci smakuje , lekarz jak Ci każe mniej palic to zacznij 3 x więcej, a jak się wspinasz na skałkach to bez asekuracji, wal w mieście pod prąd, skacz na głowę w nierozpoznanych miejscach. A jak lubisz kaszankę to dawaj , z bitą śmietaną. DAWAJ !!!! NIE OGRANICZAJ SIĘ BO TO TAKIE SŁABE. W sztuce jest podobnie , no chyba , że ktoś lubi Alphonse'a Allaisa i jego Murzynów w Jaskini. Tu rzeczywiście poszedł po bandzie i w d... miał ograniczenia.
      Wszedłem na Twojego bloga , a tam od razu 3/10 dla Marillion. Ludzi w ten sposób próbujących zaistnieć przy okazji krytykowania dzieł innych ,doskonale określa powiedzenie o statku na oceanie. Płyniemy !!! Najgorsze , że wydaje Ci się , że jesteś taki znawca. Obejrzyj sobie numer Abelarda Gizy o hejterach. Wątek o Stingu jest o Tobie. Jak określamy taki organizm , który żyje z innego , jednocześnie niszcząc go? Agent Smith w Matrixie określił to nader wymownie. Wyjdź teraz Ty ze swojej strefy komfortu ( bo taki fajny i mądry jesteś ) i popatrz na siebie z boku i płacz bo masz powód.

      Usuń
  24. ,,Duda strzelił sobie w kolano mówiąc o tym, że najważniejsza w muzyce melodia, bo przez - ile? kilkanaście? - lat kariery nie udało mu się stworzyć żadnej dobrej melodii,,
    Szkoda , że taka opinia z Twojej strony nie padła na samym początku, bo nie zamieniłbym ani zdania. Nie ma z kim. Uważam , jak i Twoja ukochana Strefa Komfortu, że chodziło tu o określenie umowne. Przecież nie chodzi o melodie w stylu Save Your Kises For Me, no chyba , że tak rozumiesz muzykę. Dla mnie melodii w utworach Left Out, Escalator Shrine, Ultimate Trip, Towards The Blue Horizon czy wreszcze Where The River Flows jest całe mnóstwo , ale jak widać każdy inaczej pojmuje muzykę. Z człowiekiem , który pisze takie bzdury nie mogę polemizować, to jest poziom pojmowania muzyki odległy o lata świetlne od mojego. Tym razem to ja pasuję.
    P.S. Ogladłem na You Tybe koncert z 2017 Alameda 5 , no cóż intrygujące to jest na pewno. A w głowie to mi zostało tyle melodii ,że ......Urzekł nie wokal w 32:00. Pisać więcej nie będę , bo musiałbym kogoś obrazić , a do Twojego poziomu nie chcę się zniżać. Bez odbioru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba było od razu uprzedzić, że jesteś typem człowieka, który w dyskusji szuka wyłącznie akceptacji dla swoich poglądów, a jak ktoś ośmieli się mieć inne, to znaczy, że na niczym się zna i wszystko co pisze, jest bzdurą. Nie przyszło Ci nawet na myśl, że to ja mam za sobą ten etap muzycznego rozwoju, na którym Ty aktualnie się znajdujesz (i z podejściem, jakie prezentujesz, prawdopodobnie już się z niego nie ruszysz). Też kiedyś słuchałem różnych Wilsonów i Dud, nawet byłem na koncercie Riverside (fakt, że za darmo, jako przedstawiciel mediów). Ale potem posłuchałem parę tysięcy albumów innych wykonawców, z różnych gatunków i stylów, i zrozumiałem, że tego typu muzyka jest jak torebka herbaty parzona zbyt wiele razy. Chyba nie muszę rozwijać tego porównania? Inspirację mają niezłe, zwłaszcza Wilson, ale przetwarzają je tak, że efekt jest rozwodniony. I tak samo z ich melodiami - są zbyt rozwleczone i smętne. Punktem odniesienia są dla mnie chociażby dokonania King Crimson i Gentle Giant, gdzie melodie są wyraziste i konkretne, a mimo że bardziej złożone, to jednak zostające na długo w pamięci.

      Alameda 5 to akurat przykład muzyki, w której melodie są niepotrzebne, bo liczy się wytworzenie intrygującego klimatu - jak w muzyce elektronicznej, np. progressive electronic.

      Usuń
    2. To już Twoja nadinterpretacja. Nie szukam akceptacji, mam to gdzieś. Każdy niech sobie słucha tego co lubi. Nic nie zrozumiałeś!!! Mnie chodzi tylko o jedno. W obliczu swojej małości nie będę nigdy krytykował artysty w sytuacji kiedy sam nic nie znaczę. Mogę co najwyżej powiedzieć , że mi się coś nie podoba , bo nie ogarniam ( free jazz) Ty natomiast to potrafisz i masz odwagę.
      Nie cierpię bufonady czego wyraz teraz dałeś uważając się za lepszego ode mnie , no bo przecież jesteś już na wyższym etapie rozwoju niż ja. A może taki postęp to już dewiacja, nie wpadłeś na to ? Tak stanowi np. biologia o rozwoju pozbawionym ograniczeń. Byłem w ostatnim miesiącu na 3 koncertach. Jethro, Camel i King Crimson.Po koncercie tych ostatnich, siedzącemu obok znajomemu powiedziałem , że gdybym miał do wyboru teraz koncert KC i Wilsona to wolę Wilsona , odparł ,, Ja też,, I co Ty na to ? Rozwleczone melodie Wilsona ...ale ta muzyka żyje,a King Crimson to już tylko odtwarzanie przeszłości. Sam nie możesz wyjść ze swojej strefy komfortu z KC i GG, sam sobie zaprzeczasz. Uwielbiam Frippa jako człowieka, bo mi dał wskazówkę na całe życie jednym zdaniem w wywiadzie dlaczego nazwał płytę Discipline. Mądry jesteś to pewnie wiesz, a jak nie to poszukaj. Utwierdzasz mnie tylko w przekonaniu co sądzić o niektórych krytykach muzycznych, jak ich kiedyś określił Tony Banks.
      P.S. Mam swoją firmę od 25 lat i NIGDY nie krytykuję mojej konkurencji, wręcz przeciwnie zawsze wyrażam się z uznaniem. Mam szacunek i pokorę do tego co robią inni, bo przynajmniej coś robią.Tego musisz się jeszcze nauczyć bo ten etap rozwoju jeszcze przed Tobą( zdanie w Twoim stylu, tak żebyś zrozumiał)

      Usuń
  25. Pisanie o kimś ,, słuchałem różnych Wilsonów i Dud,, To jest dyskwalifikacja Ciebie jako krytyka. Znasz pojęcie CHAMSTWO ? Stanisław Lem powiedział kiedyś , że nie miał pojęcia ilu jest głupków na świecie dopóki nie powstał internet. Tak z jednej strony pamiętam, Kaczkowskiego, Pogranicznego, Niedźwieckiego, a z drugiej strony Ty pisząc ,,Dud,, Ulżyj światu...

    OdpowiedzUsuń
  26. Uuu, jaka frustracja. Krytyka nie polega na lizaniu wszystkich po tyłkach, a na wykorzystaniu swojej wiedzy do wskazania zarówno pozytywów, jak i wad. Ale jak ktoś podchodzi do tematu tak emocjonalnie i subiektywnie, to będzie miał problem z negatywnymi recenzjami i wykrzykiwał bzdury o hejcie, gustach z którymi się nie dyskutuje i o tym, że tylko muzycy mogą krytykować muzyków (jeśli sami nagrali coś lepszego), bo brak mu merytorycznych argumentów. I tym akcentem już naprawdę się żegnam - odznaczyłem opcję "powiadamiaj mnie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paweł, ale to Ty w wielu miejscach piszesz np. o popie, że to gówno. To nie jest emocjonalne? Na pewno jest to słabe. W tej dyskusji zgadzam się z bardzo wieloma Twoimi argumentami, ale obserwując Twojego bloga troszkę mnie rozśmieszasz. Dlaczego? A od kiedy znasz Gentle Giant? Poznałeś ich trzy lata temu? Cztery? A teraz odrywasz wielkiego znawcę ich twórczości. Jeszcze kilka lat temu Rainbow był dla ciebie zespołem marzeń, dziś to grupka dla dziewczynek z podstawówki. Rozumiem, że słuchasz więcej muzyki, coraz ambitniejszej przez co Twoje horyzonty się powiększają. Ale w swoich opiniach jesteś dla mnie mało wiarygodny, te recenzje są zimne, na zasadzie siekierezady - to cacy - to be. No i ta pogarda dla wspomnianego już popu. Tak jak pisze Kmicic, wychodzi z Ciebie często bufon bo pogardzasz tymi, którzy tego popu słuchają, a jednocześnie siebie uważasz za wielkiego znawcę.

      Każdy ma prawo do swojej oceny, ale trzeba to robić z szacunkiem do innych. Zastanawia mnie jedno. Skoro przejście od tego Rainbow do jazzu, w którym stałeś się ekspertem, zajęło Ci dwa lata, to czego będziesz słuchał za powiedzmy pięć lat? Przecież wtedy już wszystko będzie wtórne, gówniane i nic niewarte. Trochę pokory. Ryszard

      Usuń
  27. Zarozumialstwo i brak kultury – to styl pisarski, ani chybi wynikający z charakteru, głęboka niedojrzałość, co za tym brak mądrości to treść merytoryczna pisarstwa Pawła P.
    Po lekturze blogu – wystarczającej, by nabrać pewności co do powyższych stwierdzeń - pozostaję pod wrażeniem tupetu. Nie, nie będę delikatny: bezczelności człowieka, który w meritum bardzo mało ma do powiedzenia a puszy się niczym paw. Cena wolności słowa: głos ma również słaba głowa…

    OdpowiedzUsuń