czwartek, 14 marca 2019

Dream Theater - Distance Over Time [2019]


The Astonishing to pierwsza płyta Dream Theater, której nie kupiłem. To dość stanowczy krok dla kogoś, kto do tej pory kupował wszystkie albumy studyjne i koncertowe oraz większość oficjalnych bootlegów grupy, a jednocześnie cierpi na ten rodzaj zbieractwa, przy którym brak jednej czy dwóch płyt w dużej kolekcji jest nie do zniesienia niczym niedomknięta szuflada albo firanka zaczepiona o kwiatek (ups, przy okazji wydało się też inne moje dziwactwo…). A jednak The Astonishing nie kupiłem. Ani wtedy, ani przez kolejne trzy lata. To było zbyt wiele. Potrafiłem odnaleźć ciekawe rzeczy na dwóch pierwszych płytach po odejściu Mike’a Portnoya, choć nie zachwycały mnie jako całość. Niestety The Astonishing było kilkoma krokami za daleko. Postawiłem na tym zespole krzyżyk. Na premierę Distance Over Time – pierwszej płyty Dream Theater od trzech lat – nie czekałem wcale. Nie ekscytowałem się, nie wypatrywałem dat i pierwszych szczegółów. Kompletny brak zainteresowania. I może dlatego – wobec całkowitego braku oczekiwań – jestem na niej w stanie znaleźć pewne pozytywy, co nie miało miejsca przy poprzedniczce.

Pierwszym, bardzo dużym zresztą plusem, jest to, że album w wersji podstawowej trwa niecałą godzinę. Jednym z największych grzechów The Astonishing było rozwleczenie nudnej słowno-muzycznej opowieści do niebotycznych rozmiarów. Tu grupa postawiła na w większości dość zwarte jak na siebie numery, których w dodatku jest zaledwie dziewięć. I choć dwa pierwsze single – Untethered Angel i Fall into the Light – zupełnie nie zrobiły na mnie wrażenia, a pierwszy wręcz wynudził i irytował, to już singiel trzeci – Paralyzed – był światełkiem w tunelu, które przy bliższej inspekcji nie okazało się nadjeżdżającym pociągiem. Tu jest moc, jest dynamika, ale jest też całkiem niezła melodia i przede wszystkim nie ma bezsensownej muzycznej gimnastyki ciągnącej się w nieskończoność. Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam A Change of Seasons czy Octavarium – najdłuższe utwory w dorobku Dream Theater, których długość znacznie przekracza w obu przypadkach 20 minut. Ale od dobrej dekady miałem wrażenie, że robi się z tego sztuka dla sztuki. W Paralyzed zespół postawił na zwarty przekaz muzyczny i ja to kupuję.

foto: Jakub "Bizon" Michalski
Poza singlami mamy tu jeszcze sześć numerów, w których… jest różnie. Na plus na pewno zapisuję czterominutówkę Room 137 – pierwszą kompozycję z tekstem Manginiego, która zwróciła moją uwagę głównie dzięki ciekawym, nieco beatlesowskim chórkom pod koniec. Podoba mi się też lekkość w Barstool Warrior. Mój największy zarzut dotyczący ostatnich albumów DT to właśnie jej brak. Mam wrażenie, że panowie coraz częściej stawiają na łomot i próby pokazania wszystkim, że potrafią grać ciężko, tymczasem rzadko wychodzi to tak dobrze jak w Paralyzed. W Barstool Warrior postawili na melodie i wspomnianą lekkość – sprawdziło się to całkiem nieźle, a gdzieniegdzie można nawet usłyszeć echa fragmentów suity Six Degrees of Inner Turbulence. Tę lekkość i przestrzeń mamy też w najkrótszym na płycie Out of Reach. Może i nieco rzewnym, ale na pewno posiadającym pewien urok. Wychodzi więc na to, że te czterominutówki grupie wychodzą ostatnimi czasy zaskakująco przyzwoicie. O dziwo nie nudzi także jeden z najdłuższych utworów na płycie, zamykający album Pale Blue Dot. Nie jest to na pewno numer, który postawiłbym wśród najwybitniejszych kompozycji grupy, ale ma ciekawy klimat, łączy przyjemną melodykę z mroczniejszymi, intensywniejszymi fragmentami i generalnie jest „jakiś”. Warto też wspomnieć o dziesiątej kompozycji, dostępnej tylko na niektórych wydaniach płyty. Viper King to kompozycja nieco w stylu Deep Purple czy Rainbow, więc w sumie nie dziwię się, że jest tu nieco na doczepkę, bo stylistycznie do albumu nie pasuje. Ale to bardzo przyjemny, niezbyt skomplikowany, hardrockowy numer, który wpada w ucho, choć według mnie lepiej zabrzmiałby zaśpiewany przez kogoś z niższym, „brudniejszym” głosem.

foto: Jakub "Bizon" Michalski
14. album studyjny Dream Theater trafi głównie do tych fanów grupy, którzy nie skreślili zespołu po odejściu Mike’a Portnoya, ale po premierze The Astonishing uznali, że mają dość. To tylko pewien procent wszystkich fanów grupy, ale wcale nie taki mały. Nieprzekonanych do obecnego wcielenia formacji Distance Over Time też nie przekona, ale jeśli ktoś polubił dwie pierwsze płyty z Manginim, to raczej powinien dać szansę nowej propozycji zespołu. Grupa zagrała dość bezpiecznie, wracając do sprawdzonych patentów. Po niezbyt udanym eksperymencie z 2016 roku nie ma tu śladu… no, poza tym, że to wciąż ta sama piątka wykonawców, a perkusja wciąż brzmi jak bezduszny automat. Czy po premierze tego albumu jestem w stanie wykrzesać z siebie choć trochę sympatii dla grupy, którą wciąż uwielbiam za kilka dawnych płyt? Tak. Czy nowy album przywraca mi wiarę w to, że jeszcze kiedyś szczerze zachwycę się świeżą płytą Dream Theater? Pomidor.


1. Untethered Angel (6:14)
2. Paralyzed (4:17)
3. Fall into the Light (7:04)
4. Barstool Warrior (6:43)
5. Room 137 (4:24)
6. S2N (6:21)
7. At Wit's End (9:20)
8. Out of Reach (4:08)
9. Pale Blue Dot (8:29)
---
10. Viper King (4:00)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

7 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usunięty przez autora MR czy autora blogu?

      Usuń
    2. Usunięty przeze mnie bo nie sprawdziłem i już w pierwszym zdaniu literówkę walnąłem :)

      Usuń
  2. Na wstępie napiszę wprost. Znam calutką dyskografię tego zespołu bardzo dobrze i można mnie chyba określić mianem fana (choć nie lubię tego określenia) Dream Theater. Nic nie poradzę na to, że z całej dyskografii tylko dwa albumy mi nie podeszły. debiut When Dream and Day Unite i ten nieszczęsny The Astonishing:) Oczywiście były lepsze i gorsze utwory na poszczególnych płytach, ale na większość zawartości danej płyty byłem zawsze na mocne TAK. Sporo też z czasem doceniałem przesłuchując kolejne i kolejne razy. Lubię ten zespół po prostu. Nie będę tu opisywał co lubię bardziej a co mniej, jednak chciałem tylko dać do zrozumienia, że dla mnie ten zespół wcale nie nagrywał coraz gorszych płyt i zjadał własny ogon jak to twierdzi pewnie większość.

    Ok ale co myślę o najnowszej płycie ? Ano dla mnie to kolejna bardzo dobra płyta i cieszę się, że poszli właśnie w taką formę trochę 'mocniejszą' chociaż nie przesadzał bym z tym zwrotem tak bardzo. Nie jest to Train of Thought ale też nie o to chyba chodziło. O dziwo jedyny utwór który kompletnie do mnie nie przemawia to Room 137 :). Z kolei single dostępne przed premierą podeszły jak zawsze zresztą chociaż najmniej Untethered Angel który jest w porządku ,ale jest po prostu za bardzo oklepany. Fall into the Light jak najbardziej wpasował w moje (czyżby niezbyt dobre) gusta ;) . Paralyzed - pełna zgoda - znakomity. Barstool Warrior jest jednym z najlepszych numerów na płycie (mocne skojarzenia w warstwie solowej z The Best of Times z mocno niedocenionej moim zdaniem płyty Black Clouds & Silver Linings (pożegnalnej z Portnoy'em). S2N , Out of Reach,Pale Blue Dot - może nie odkrywają nowych ścieżek, ale ciężko być na NIE prawda ? Za to At Wit's End to petarda i nie mam wątpliwości że ten utwór przejdzie do koncertowej klasyki zespołu. Wiecie co Petrucci zrobi z tą partią solową na koncertach :) to samo co zawsze robi z w klasyku Take The Time - gdzie solowa partia na albumie również była wyciszona i jakby niedokończona a rozwija skrzydła na koncertach??? Kto słuchał ten wie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten anonimowy to ja, nie chciało mi się logować...
    A o płycie powiedziałem już wcześniej. Podoba mi się jeden fragment jednego utworu. To za mało, by mnie kupić. Całym nurtem progmetalu jestem lekko rozczarowany, gdyż w przeciwieństwie do innych nurtów w tym znajduję coraz mniej wartościowych rzeczy. I może to zabrzmi bluźnierczo, ale lot z Brian Air (High Brian) sprawił mi o wiele więcej przyjemności :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To żadne bluźnierstwo - każdy słucha to co lubi i szanuje zdanie innych słuchaczy:) High Brian jest w porządku :)

      Usuń
  4. Blużnierstwo nr. 2 Gdyby na płycie The Astonishing, był tylko TEN jeden utwór Three Days to mnie by to wystarczyło. Poprzedniczkę uważam za świetną płytę, a najnowszą uważam za przeciętną. Moim zdaniem nagrano album pt. chcieliście klasyki DT to macie. Może po prostu nie jestem zawziętym fanem metalu progresywnego, chociaż uwielbienie dla Train of Thought zaprzecza mojemu własnemu stwierdzeniu. Po wysłuchaniu The Astonishing natychmiast kupiłem bilet i pojechałem do Bochum. Na najbliższy koncert DT się nie wybieram. Każdy widać widzi to inaczej.

    OdpowiedzUsuń