sobota, 15 czerwca 2024

Elephant9 - Mythical River [2024]

Słonie to piękne i mądre stworzenia, ale jest w nich też coś takiego, że znakomicie sprawdzają się w nazwach zespołów grających świetną, klimatyczną muzykę. Znam takich z pięć i każdy z nich tworzy dźwięki na naprawdę wysokim poziomie. Kilka z nich pojawiało się już na tym blogu, o dziwo nigdy jeszcze nie pisałem o norweskim trio Elephant9, choć ich twórczość śledzę już od kilku lat. Niniejszym błąd ten naprawiam, a okazją do tego jest znakomita tegoroczna płyta Mythical River.

Elephant9 powstali w 2007 roku w Oslo, są więc już zespołem doświadczonym, a sami muzycy tej formacji doświadczenia mają jeszcze więcej, bo z niejednego muzycznego chleba piec jedli. Albo jakoś tak. Pewnie najbardziej rozpoznawalną postacią jest klawiszowiec Ståle Storløkken, ale zdecydowanie należy wspomnieć także dwóch pozostałych panów, bo odgrywają oni w muzyce Elephant9 równie ważną rolę: Nikolai Hængsle Eilertsen na basie oraz Torsten Lofthus na perkusji. Gdzie gitara? – spytacie. Zasadniczo nigdzie. W zespole gitarzysty nie ma, ale na niektórych albumach z triem współpracuje chyba jeszcze lepiej kojarzony u nas Reine Fiske (Dungen, Landberk, Paatos i The Amazing to tylko część obecnych lub dawnych zespołów z nim w składzie). Polecam choćby dwa znakomite albumy koncertowe z 2019 roku, Psychedelic Backfire – jeden z nich właśnie nagrany w takim poszerzonym składzie. Wracamy jednak do siódmego studyjnego krążka formacji, a na nim Reine się nie pojawia.

Siłą rzeczy oznacza to, że wiodącym instrumentem są tu wszelkiego rodzaju instrumenty klawiszowe obsługiwane przez lidera i głównego kompozytora formacji. Na Mythical River mamy w zasadzie sześć kompozycji plus rozpoczynające i wieńczące całość dwie kosmiczne miniatury Solitude in Limbo (żeby było ciekawiej, część druga otwiera płytę, a pierwsza ją kończy). To przyjemne plamy klawiszowe, w sam raz do dryfowania w przestworzach, ale wiadomo, że to nie one stanowią esencję tej płyty. A na tę długo czekać nie trzeba. Już pierwszy pełnowymiarowy numer – utwór tytułowy – to moja ulubiona kompozycja w zestawie. Kapitalny, klimatyczny kawałek, w którym sekcja rytmiczna zapewnia hipnotyczny podkład, a Storløkken tworzy magię na organach, przywołując ducha Ricka Wrighta z wczesnych, najbardziej psychodelicznych albumów Pink Floyd. To mogłoby polecieć między numerami Floydów w Pompejach i długimi fragmentami można by się nie zorientować, że to nie oni. I wydawać by się mogło, że skoro w zespole nie ma ani wokalu, ani gitary, a jedynie bas, perkusja i klawisze (no, tych jest sporo, a większość to legendarne instrumenty znane z muzyki z lat 60. czy 70.), to będzie nudno i mało różnorodnie. No bzdura przecież! Mamy tu do czynienia ze znakomitymi muzykami, którzy nawet przy narzuconych sobie pewnych ograniczeniach są w stanie wyczarować bardzo różne muzyczne klimaty.

Długo czekać na dowód nie musimy. Po spokojnym, klimatycznym i hipnotycznym utworze tytułowym następuje dynamiczna, szalona, jazgotliwa nawet nieco kompozycja Party Among the Stars. Jak impreza to impreza. Musi być głośno i z domieszką szaleństwa – w tym przypadku jazz-rockowego. I – co ciekawe – to dwie najdłuższe kompozycje na płycie. Już na samym jej początku. Nie zaskakuje to, że kompozycja o tytule Chamber of Silence daje nam chwilę (dosłownie, bo trwa niecałe trzy minuty) wytchnienia po tej szalonej gwiezdnej imprezie, łagodnymi dźwiękami klawiszowo-basowymi. Początkowo w podobnym, leniwym klimacie utrzymane jest Heading for Desolate Wastelands, ale w kolejnych minutach tej kompozycji panowie nieco się rozkręcają i serwują nam zacny groove momentami z lekką domieszką funka, choć wszystko wciąż okala mgła mrocznej, kosmicznej psychodelii.

Jeszcze bardziej podkręcają tempo w Star Cluster Detective. Klimat gęstnieje, Lofthus dwoi się i troi za zestawem perkusyjnym, zapewniając nam równie gęste jak klimat przejścia i rytmy, Storløkken gra niczym szalony naukowiec balansujący w swoich eksperymentach na granicy obłędu. Może dobrze, że w ostatniej dłuższej kompozycji, Cavern of the Red Lion, jest jednak znowu nieco spokojniej, choć nie brakuje wywołujących ciarki, nieco przesterowanych partii klawiszy, które nieodmiennie przywodzą na myśl psychodeliczne odloty po środkach, których nie kupisz bez recepty w osiedlowej aptece.

Śledzę Elephant9 od kilku lat i ostatnie płyty, które miałem już okazję poznać, gdy się ukazywały, zawsze robiły na mnie bardzo dobre wrażenie, natomiast chyba do żadnej z nich nie wracałem po premierze tak często jak do Mythical River. Nie wiem, czy to kwestia odpowiedniego momentu i po prostu akurat znalazłem się z zespołem na podobnych falach w tym samym czasie, czy może Mythical River zwyczajnie jest najlepszą płytą tej formacji – przynajmniej z tych kilku ostatnich. Nie znam odpowiedzi na to pytanie i w sumie znać nie muszę. Liczy się to, że od ładnych już kilku tygodni trudno mi się uwolnić od tego albumu. Teraz czas sięgnąć po ich pierwsze płyty, bo tu jeszcze mam zaległości. Mythical River za to z miejsca trafia do czołówki moich ulubionych płyt 2024 roku.

Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.

 

1. Solitude in Limbo #2 (1:41)
2. Mythical River (8:07)
3. Party Among the Stars (6:17)
4. Chamber of Silence (2:49)
5. Heading for Desolate Wastelands (5:57)
6. Star Cluster Detective (4:48)
7. Cavern of the Red Lion (5:09)
8. Solitude in Limbo #1 (1:40)

--

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all w środy o 18, a także na Bizoncjum w co czwartą niedzielę miesiąca o 14.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz