poniedziałek, 12 maja 2025

Ghost - Skeletá [2025]

Habemus papam! Mamy nowego Papę! Jaki będzie w porównaniu do poprzednika? Czy ma żyłkę showmana? Czy ukaże nam łagodne czy surowe oblicze? Mowa oczywiście cały czas o nowym wcieleniu lidera formacji Ghost. Tobias Forge pojawia się tym razem jako Papa V Perpetua. Debiutem nowego Papy jest szósty duży album szwedzkiej (choć obecnie to już raczej międzynarodowej) formacji (choć też niekoniecznie), Skeletá.

Z tą szwedzkością to tak może nie do końca, bo przecież obecnie w składzie grupy są muzycy z różnych krajów, ale i o prawdziwym „zespole” trudno pisać, zwłaszcza w kontekście studyjnym. Obok Tobiasa za dźwięki na nowym albumie znowu odpowiadają głównie muzycy sesyjni i zaprzyjaźnieni z nim producenci/kompozytorzy oraz gość specjalny, Fredrik Åkesson z grupy Opeth, który ponownie gra na gitarze prowadzącej w większości kompozycji. Bezimienne Zjawy już chyba na dobre zostały sprowadzone do roli koncertowych muzyków odgrywających partie nagrane na płytach przez innych. W sumie jednak taki chyba był cały czas zamysł Tobiasa – żeby sama muzyka miała większe znaczenie od tego, kto ją wykonuje.

Nie dość, że album jest generalnie chyba najbardziej chwytliwą płytą Ghosta, to otwierają go trzy single wypuszczone przed premierą całości. Gdyby ktoś zatem miał jakieś wątpliwości co do kierunku obranego przez Tobiasa, już sam początek je rozwiewa. Niby wstęp do Peacefield i całej płyty znowu zawiera dobrze nam już znane z wcześniejszych albumów elementy mszalno-kościelne (choć i one jakby bardziej przystępne niż wcześniej), ale sam utwór szybko przenosi nas w lata 80. Oczywiście, jak już zapewne wszyscy zdążyli zwrócić uwagę, refren rozpoczyna się niemal dokładnie jak Separate Ways grupy Journey i śmiem twierdzić, że Tobias zrobił to z pełną premedytacją. No i niewątpliwie jest to numer cholernie chwytliwy, czyli cel osiągnięty. Lachryma łączy przebojowość z nieco większym ciężarem, nawiązującym do poprzednich albumów. To chyba mój ulubiony z trzech singli. Trzeci numer, Satanized, to jednocześnie pierwszy singiel, który zapowiadał, dokąd to wszystko tym razem zmierza. I moje pierwsze wrażenie było takie sobie. Z czasem odbieram go już lepiej, choć rytm rodem z festiwalu w San Remo dalej mnie jakoś nie przekonuje.

Jeśli ktoś myślał, że po singlach zrobi się mniej przebojowo, to Guiding Lights szybko niszczy tę koncepcję. Jest podniośle, „bujalnie”, aż chyba za ładnie i słodko. Dynamika wraca w De Profundis Borealis (tu w parze z ciężarem) i Cenotaph (tu już raczej bez), choć nie są to najbardziej zapadające w pamięć numery w historii Ghosta. Co innego Missilia Amori. Ten utwór akurat od pierwszego odsłuchu wpadł mi w ucho i pozostaje moją ulubioną kompozycją na płycie. To podniosły, nośny kawałek, oczywiście mocno w stylu amerykańskiego rocka lat 80. Cała płyta z całą pewnością jest ukłonem w stronę formacji typu wspomniane Journey, Styx, R.E.O. Speedwagon i innych gigantów tamtych czasów, ale chyba właśnie w takich kawałkach jak Missilia Amori słychać to najmocniej. Na razie zespół nie gra go na koncertach, ale coś mi się wydaje, że z czasem będzie to ważny element koncertowego setu, bo to numer stworzony do takiej właśnie roli.

Chwytliwy ejtisowy rock dominuje też w Marks of the Evil One. Mroczny tytuł zupełnie nie współgra z dość radosną, żywiołową muzyką, ale przecież w sumie Ghost na takich kontrastach bazuje od samego początku – wystarczy zestawić wizerunek z brzmieniami zwłaszcza ostatnich płyt. W części instrumentalnej trochę kojarzy mi się z Maidenami czasów Somewhere in Time/7th Son. Umbra to do pewnego momentu w zasadzie pop-rockowy numer w stylu Bonnie Tyler, tyle że zagrany trochę mocniej. Świetnie sprawdza się tu fragment instrumentalny z pojedynkiem organowo-gitarowym. Chyba trochę za mało takich właśnie momentów na całej płycie. Na koniec Excelsis i jak przystało na zwieńczenie płyty zespołu tak mocno opierającego się na elementach teatru, musi być właśnie teatralnie, podniośle, z odpowiednią pompą. Bardzo przyjemny, wpada w ucho, ale – umówmy się – mieli już lepsze „zamykacze”, choćby na poprzedniej płycie, żeby daleko nie szukać.

Skeletá to przyjemna płyta mocno inspirowana arena rockiem lat 80. Oczywiście ten gatunek jest tutaj przesączony przez stylistykę Ghosta. Ma to swój urok, słucha się tego dobrze, ale jednak większość tej płyty nie wzbudza we mnie przesadnego entuzjazmu. Jako całość Skeletá zdecydowanie nie dorównuje płycie Meliora, mojej ulubionej w dorobku zespołu. (Do pierwszych dwóch nie porównuję, bo to zupełnie inny klimat muzyczny). I nawet moje ulubione utwory z tego albumu, takie jak Lachryma, Missilia Amori, Umbra i Excelsis, nie robią na mnie aż takiego wrażenia jak najlepsze w moim odczuciu rzeczy z poprzednich dwóch płyt, które jako całość też mnie nie powalały. O ile zmiana muzycznego kierunku, której jakiś czas temu dokonał Tobias Forge, nie przeszkadza mi, o tyle już efekty są różne. Bez katastrofy, ale i zazwyczaj bez wielkiej ekscytacji. I tak już od trzech płyt. Ale na pewno czasem, jak i do poprzednich dwóch, będę do tej nowej wracał.

Premiera: 25 kwietnia 2025 r.

 

1. Peacefield (5:40)
2. Lachryma (4:36)
3. Satanized (3:56)
4. Guiding Lights (3:24)
5. De Profundis Borealis (4:32)
6. Cenotaph (4:17)
7. Missilia Amori (4:31)
8. Marks of the Evil One (4:15)
9. Umbra (5:31)
10. Excelcis (6:01)

 

Poprzednie wpisy o wykonawcy: 

---

Zapraszam na prowadzone przeze mnie w radiu Rockserwis FM audycje: Lepszy Punkt Słyszenia w każdy piątek o 21 oraz Scand-all w środy o 18. A i jeszcze czasami nalewam drinki w klubie jazzowym Pod Osłoną Nocy w poniedziałki o 23.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
W pierwszą sobotę miesiąca (oraz okazjonalnie w inne soboty) o 20 współprowadzę audycję Nie Dla Singli oraz prowadzę audycję Jeden Dwa Trzy w Studenckim Radiu Żak Politechniki Łódzkiej.

2 komentarze:

  1. Izabela Skrybant-Dziewiątkowska zmarła. Tym, którzy nie wiedzą powiem, że była podporą Tercetu Egzotycznego. Przez całe lata '60, '70, '80 i kawał '90 kpiłem z gustu wielbicieli T.E. póki nie objawił się wielki ruch diskopolo.
    Dziś oddaję sprawiedliwość artystce, która szanowała słuchaczy i widzów, śpiewała melodie, których diskopolowcy wżyciu nie byliby w stanie zaśpiewać, nie wspominając o beczeniu jak koza tak charakterystycznemu temu gatunkowi. Szacun pani Izabelo...

    OdpowiedzUsuń