Bez najmniejszych wątpliwości A Dream of Lasting Peace to jeden z
najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów zapowiedzianych na ten rok.
Śledzę poczynania Siena Root od dobrych siedmiu lat i to jest jeden z tych
zespołów, które nigdy nie zawodzą, a jednocześnie nigdy też do końca nie
wiadomo, czego spodziewać się po nowym wydawnictwie (oprócz – rzecz jasna –
tego, że będzie bardzo dobre). Grali już mocno psychodelicznie, grali w stylu
długich hardrockowych improwizacji, grali też z mocnym posmakiem muzyki
azjatyckiej. Ich poprzedni album, Pioneers,
był głębokim ukłonem w kierunku klasyków hard rocka, takich jak Deep Purple.
Biorąc pod uwagę pewną stabilizację składu grupy (w porównaniu do poprzedniego
krążka zaszła zmiana jedynie na stanowisku wokalisty, choć obaj panowie
śpiewający w ostatnich latach w zespole dysponują dość zbliżoną barwą głosu),
można było spodziewać się kontynuacji tego kierunku. Tak po części jest, ale A Dream of Lasting Peace, szósty
studyjny krążek grupy, z pewnością nie jest kopią Pioneers.