Przyznam, że do niedawna nazwa
DeWolff nic mi nie mówiła. Tymczasem płyta Roux-Ga-Roux,
która ukazała się 5 lutego, to już piąty album w dorobku holenderskiego tria i
wygląda na to, że panowie zdążyli przekonać do siebie całkiem spore grono
słuchaczy swoją ciekawą mieszanką brzmień blues-rockowych i psychodelicznych, a
czasem i progresywnych. Połączenie dość niezwykłe i pewnie częściowo stąd także
łatwo zwrócić na nich uwagę, no bo przyznacie, że blues raczej średnio kojarzy
się z jakimkolwiek muzycznym progresem czy z kosmicznymi odlotami. Na nowym
albumie zdecydowanie bliżej im do pierwszego ze wspomnianych gatunków, co
zresztą niekoniecznie spodobało się niektórym wielbicielom ich wcześniejszych
płyt. Ale to spore uproszczenie, bo Roux-Ga-Roux
to wiele muzycznych odcieni. Holendrzy grają przebojowo, chwytliwie i bardzo
melodyjnie. Czy coś w tym złego? Tylko jeśli nie przepada się za tymi cechami w
muzyce.
Od pierwszych sekund albumu
okazuje się, że mamy tu do czynienia z bardzo ciepłym, przyjemnym brzmieniem, w
którym niemałą rolę odgrywają organy – choć nieczęsto wychodzą na pierwszy
plan, to robią fantastyczne tło dla gitar. Materiał natychmiast wpada w ucho, a
muzycy czerpią pełnymi garściami z czarnej muzyki: bluesa, rock ‘n’ rolla czy
nawet soulu. Wszystko to zmieszane jest jeszcze ze sporą dawką southern rocka. Black Cat Woman czy Sugar Moon zostają w głowie już po pierwszym odsłuchu i zachwycają
melodyjnością oraz ciekawymi rozwiązaniami aranżacyjnymi. To nie jest zwykły
przewidywalny 12-taktowy blues, w którym człowiek dobrze wie, co będzie za
chwilę, nawet przy pierwszym odsłuchu. Ta mieszanka niby bazuje na sprawdzonych
patentach, ale jednak brzmi niezwykle świeżo, w dużej mierze dzięki kapitalnym
chórkom, których w utworach zawartych na tej płycie nie brakuje. Stick It to the Man mogłoby z
powodzeniem znaleźć się na którejś z solowych płyt Tommy’ego Bolina 40 lat
temu. To ten rodzaj chwytliwego, „seksownego” rocka podbitego czarnymi
brzmieniami – trochę też w stylu T. Rex, choć bez brokatu i krzykliwych
ciuchów. Z kolei Baby’s Got a Temper
buja tak, że gdyby mi ktoś powiedział, że to nowy numer Rival Sons, to mógłbym
zamknąć swoje uszy na różnice w głosie Pabla van de Poela i Jaya Buchanana, i pewne
nie podejrzewałbym, że ktoś mnie wkręca. Lucid
spodoba się tak samo fanom starego dobrego blues-rocka spod znaku Free, jak i
wielbicielom muzyki Steviego Wondera czy może nawet Marvina Gaye’a. Klimaty
Motown wkradają się też delikatnie w ostatni „prawdziwy” (czyli z wyłączeniem
outra) utwór na płycie – Love Dimension.
Motyw przewodni jest fantastyczny – natychmiast zwraca uwagę na tę kompozycję i
zostaje w głowie już po pierwszym odsłuchu, do tego ustala kierunek rozwoju
całości. Jak widać muzyczne skojarzenia to przede wszystkim Ameryka. Trochę
soulu, trochę Skynyrdów, szczypta Allmanów, nawet przecież wspomniany Bolin był
Amerykaninem, mimo że najbardziej zasłynął z krótkiej gry w brytyjskiej
legendzie hard rocka Deep Purple. Mieszanka wybuchowa, a przy tym trudno
powiedzieć, żeby Holendrzy uparli się na bezczelne kopiowanie któregokolwiek z
tych wykonawców.
No dobrze, ale gdzie ta
psychodelia i progresja, o których pisałem na początku? Nie da się ukryć, że
trochę jej tu mniej tym razem, ale od czasu do czasu panowie pozwalają sobie na
nieco dłuższe, bardziej „odjazdowe” formy muzyczne. What’s the Measure of a Man – jedna z dwóch najdłuższych kompozycji
na płycie – klimatem w pierwszej części nie odbiega od poprzednio omawianych
utworów, ale w połowie wchodzi część instrumentalna, która chyba po raz
pierwszy na tej płycie przypomina o tym psychodelicznym elemencie układanki pod
nazwą DeWolff. Z kolei w Tired of Loving
You panowie odjeżdżają sobie trochę gitarowo i organowo w starym dobrym
stylu hard/proga wczesnych lat 70. Nic na siłę – bez rozsadzania bębenków
ścianą dźwięku. Te odloty są bardzo subtelne. Co ważne, to wszystko brzmi niezwykle
naturalnie, bez silenia się na popisy. Widać i słychać, że obie muzyczne „twarze”
DeWolff są jak najbardziej prawdziwe.
51 minut spędzonych z płytą Roux-Ga-Roux to ogromna przyjemność dla
całego organizmu. Odprężenie, a jednocześnie sporo ruchu. Panowie z DeWolff od
pierwszej do ostatniej sekundy nowej płyty grają tak, że po prostu nie sposób
usiedzieć spokojnie. Ta muzyka porywa w każdej sekundzie, zachwyca brzmieniem i
powala prostotą połączoną z melodyjnością. Może faktycznie przydałoby się, żeby
ten element psychodeliczny był na tym albumie jakoś wyraźniej zaznaczony, ale z
drugiej strony kto powiedział, że na każdej kolejnej płycie balans między
częściami składowymi brzmienia DeWolff musi być taki sam? Nie potrafię jeszcze
ocenić tego krążka w kontekście poprzednich dokonań zespołu, bo dopiero je
poznaję, ale i tak mają we mnie nowego fana i na kolejne wydawnictwa będę już
czekał bardziej świadomie.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Włączam pierwszy kawałek i... Zappa jak żywy!
OdpowiedzUsuńZobaczymy, co dalej :)
No zappa to nie moja muzyczna specjalnosc, stad takie oczywistosci mogly mi umknac ;) ale nie moge przestac wlaczac tej plyty :)
UsuńJa muszę jeszcze posłuchać, ale pierwsze co mi na uszy padło to archaiczna realizacja nagrań. Nie wiem jeszcze czy to zamierzone, czy nie, ale od takich efektów stereo już się trochę odzwyczaiłem. Natomiast muzycznie chłopaki wiedzą o co chodzi. Polecam Zappę, to jeden z, albo zgoła najinteligentniejszy muzyk. Niwznajomość Zappy szkodzi ;)
Usuń