Nowy krążek Joego Bonamassy to płyta,
na którą z jednej strony czekałem, a z drugiej bałem się jej. Poprzedni studyjny
album gitarzysty – Different Shades of Blue, który zresztą opisywałem po jego premierze na tym blogu – straszliwie
mnie wynudził. Niby brzmiał w porządku, ale nie było tam nic, co jakoś przyciągałoby
uwagę, a przede wszystkim zachęcało do tego, żeby sięgać po to wydawnictwo
ponownie. Przyznam, że nie słuchałem tamtej płyty od czasu napisania tamtego
tekstu i ani przez chwilę nie było mi z tego powodu źle. Była jednowymiarowa,
przewidywalna i po prostu nudna. Intrygująca, klimatyczna okładka Blues of Desperation oraz ciekawy
pierwszy singiel w postaci Drive
dawały jednak sporą nadzieję na to, że nowy krążek wywoła zupełnie inne reakcje
mojego organizmu. I faktycznie – od ładnych kilku lat żadna nowa solowa płyta
Bonamassy nie podobała mi się tak bardzo.
Myślę, że kluczem do tej mojej sympatii względem nowego dzieła gitarzysty jest to, że nieco mniej tu oczywistości i motywów tak przewidywalnych, że na początku zwrotki wiesz już, jak będzie brzmiał refren. No ok, tekstowo to typowe bluesowe pitolenie w starym stylu: biedny muzyk, którego rzuciła kobieta, zostawiając go bez grosza i dobytku, z jednej strony widzi dolinę z płynącą nią zapewne głęboką rzeką, z drugiej zaś nadciągający pociąg. W dodatku jest samotny, a samotni – jak powszechnie wiadomo – mają przesrane jak gość w turbanie, który przypadkowo trafił w centrum Warszawy na
Jeśli miałbym się do czegoś
doczepić, to do długości albumu. Lekko ponad godzina to trochę za dużo w tym
przypadku. Myślę, że gdyby uszczuplić to wydawnictwo o 2-3 bardziej tradycyjne
bluesowe kawałki, które same w sobie brzmią w porządku, ale nie prezentują
kompletnie niczego nowego w dorobku Bonamassy, to album miałby około 45-48
minut i byłoby cudownie. Kandydaci do odstrzału? No tu już gorzej, bo słabych
numerów tu w zasadzie nie ma. Ale gdyby ze dwa kawałki zachować na kolejną
płytę, to całości słuchałoby się jednak lepiej. Na przykład pierwszy i ostatni.
To w zasadzie jedyny poważny zarzut, jaki mam wobec tego krążka. Nowy Bonamassa
to naprawdę kawał świetnej blues-rockowej muzyki. Co ważne, w całości współkomponowanej
przez gitarzystę. Czasy, gdy kolejne jego albumy składały się głównie z
coverów, chyba na razie nie powrócą. Coraz odważniej oferuje nam swoje własne utwory.
To dobrze. Płyta z samymi coverami od czasu do czasu pewnie nie zaszkodzi, ale
wolałbym, żeby jego płyty solowe jednak opierały się na nowym materiale.
Bonamassa to świetny gitarzysta, przyzwoity wokalista i całkiem zdolny
kompozytor. Czasami ma za dużo pomysłów w jednej chwili, łapie się zbyt wielu
projektów jednocześnie i gubi w tym, co robi. Ale ważne, że po płycie słabszej
jest w stanie nie brnąć w tym samym kierunku, tylko odświeża brzmienie na
kolejnym albumie. Teraz marzy mi się akustyczny album z muzyką przesiąkniętą
zgnilizną bagien Luizjany. Taki Bonamassa w stylu klimatu ścieżki dźwiękowej do
serialu Detektyw. A może odważniejsze pójście w klimat utworu tytułowego i
śmielsze mieszanie bluesa z psychodelicznymi odjazdami? Zobaczymy, czy jemu
zamarzy się to samo.
--
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńZachłysnąłem się swego czasu Bonamassą, bo dłuższy czas mieliśmy ocean spokojny gitarzystów i zjawia się on. Mógłby się nie rozdrabniać, przecież już udowodnił, że potrafi wszystko. Dalej Joe, skup się teraz na oryginalnej twórczości!
no oby mu się zamarzyło:)
OdpowiedzUsuń