środa, 4 maja 2016

Monomyth - Exo [2016]



„Czemu ja ich wcześniej nie poznałem?”, mógłbym spytać w przypadku holenderskiej grupy Monomyth. „Boś głupi”, mogłaby brzmieć odpowiedź. Ze trzy razy wyparłem się… No dobra, nie idźmy w tę stronę. Ale fakt, że ze trzy różne osoby polecały mi w ostatnich tygodniach muzykę tej grupy, tyle że zawsze wyskakiwało coś nowego albo nie było czasu usiąść i w spokoju posłuchać tego, co grupa Monomyth ma do zaoferowania. Czas w końcu się znalazł i całe szczęście – bo do zaoferowania formacja z Hagi ma bardzo wiele.

„Panie, ale co to są w ogóle te Monomythy? Dobre to jest? Trzepie?”. No ba, dobre! I trzepie! Exo to trzeci krążek w ich dorobku. 44 minuty kapitalnego instrumentalnego grania rozłożonego na pięć kompozycji. Trudno tu w zasadzie mówić o konkretnych utworach, bo całości świetnie słucha się w… no właśnie – w całości. Dominuje klimat space rocka i rocka psychodelicznego z silnymi naleciałościami krautrocka, ale także stoner czy nawet doom rocka. Mówiąc inaczej – jeden wielki instrumentalny odjazd. Otwierająca album, zdecydowanie najdłuższa – bo niemal piętnastominutowa – kompozycja Uncharted to wręcz popisowy odlot muzyczny, choć nie tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać. Owszem – jest bardzo psychodelicznie, lekko, hipnotycznie, a wszystko bardzo powoli, lecz niezwykle przyjemnie rozwija się wraz z upływem kolejnych minut. Do momentu. Pod koniec panowie przyciskają trochę mocniej i nagle wpadamy niemal w doomrockowy trans z ciężkimi, powtarzanymi riffami. Surface Crawler to z kolei numer, który od początku zaczyna się dynamiczniej niż poprzednia kompozycja, a w dodatku momentami brzmi jakby ktoś zrobił psychodeliczny kawałek z chińskiej melodii ludowej z myślą o komputerowej przygodówce. Rewelacja! Kapitalny poziom pierwszej części krążka utrzymuje się także w jego drugiej połowie. ET Oasis przenosi nas w klimaty podszytego kosmosem dynamicznego hard rocka, którego nie powstydziłby się na przykład Joe Satriani. Wszystko to prowadzi do niezwykle soczystej, mocnej gitarowo-klawiszowej kulminacji, po której mamy płynne przejście w rozpoczynające się elektronicznym motywem LHC. Stały, dość szybki rytm, elektroniczna podbitka pod rockowym szkieletem – miłośnicy polskich programów popularno-naukowych z lat 80. i początku lat 90. powinni być zachwyceni, bo to klimat, który dość mocno kojarzy się z utworami wykorzystywanymi w tamtych czasach przez (tfu) TVP. Trochę Jarre’a, trochę Bilińskiego, więcej niż trochę Hawkwind. To taka muzyka, przy której ramię w ramię mogliby się bawić na jakiejś imprezie zarówno fani rocka, jak i klimatów elektronicznych. Po intensywnej końcówce LHC, w której na przód wysunął się już zdecydowanie czynnik rockowy, na zakończenie najkrótszy numer na płycie – sześciominutowy Moebius Trip. Pierwsze kilka minut to spora dynamika i znane już z wcześniejszych kompozycji sprawne łączenie mocnych gitar z elektronicznym tłem. Im bliżej końca, tym bardziej muzycy wyciszają emocje, przechodząc stopniowo z rockowego hałasu i jazgotu w pierwszych sekundach kompozycji, niemal w ciszę ostatnich kilkudziesięciu sekund tego albumu.

Exo to płyta z cyklu tych, które bardzo łatwo polubić, ale równie łatwo skrytykować i odrzucić od razu po pierwszym odsłuchu. Miłośnicy tego typu muzycznych klimatów będą zachwyceni, bo w zasadzie nie ma poważniejszego powodu, żeby zachwyconym nie być. No może poza tym, że – jak zapewne będą twierdzili przeciwnicy tego albumu – nie ma tu nic nowatorskiego. Taki klimat doskonale znamy przynajmniej od drugiej połowy lat 60. Tak – w tym sensie można ponarzekać sobie, że mamy kolejny zespół zakochany w dawnych dźwiękach. Ale to są dźwięki, w których niezwykle łatwo się zakochać. To są piękne dźwięki! Cieszmy się nimi, cieszmy się tym, że są obecnie wykonawcy, którzy grają w ten sposób i zaprzeczają marudom twierdzącym, że tak się dzisiaj… a zresztą, pisałem już o tym wiele razy.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


2 komentarze:

  1. Ja z racji wieku nie mam już tyle czasu i szkoda mi tych minut "cykania" na początku, tych przerywników gadanych czy "brzęczanych", no wszystkich efektów pozamuzycznych, ja bardzo proszę do sedna szybciej panowie!
    Bo to sedno warte tego...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzecz jest transowa, każdy utwór oparty jest na jednej nucie pedałowej, brak wyraźnej frazy, w zasadzie krótkie biegniki utrzymujące tonację, rytm jednostajny, w jednym przypadku oryginalny 7/4 w drugim utworze, wszystko to ma służyć i służy naszej wyobraźni. To my sami korzystając z gry muzyków możemy tworzyć swoje tematy odpowiednio do nastroju - i w tym tkwi siła takiego grania. Taki Miles Davies czy Clapton w Cream grali dłuższe improwizacje pod nutę pedałową, tym samym nie zostawiając miejsca na naszą samodzielną twórczość, robili to na tyle doskonale, że takiej potrzeby nie było, tutaj mamy od zespołu prezent dla naszej kreatywności. Oczywiście można tego słuchać bez wysilania się, nawet świetnie się zasypia przy tym, ale warto popróbować i stać się członkiem kapeli na dowolnym w zasadzie instrumencie, a jak kto ma ciągoty wokalne, to proszę bardzo: podkład jak ta lala!

    OdpowiedzUsuń