poniedziałek, 9 października 2017

The Flying Eyes - Burning of the Season [2017]





Jeszcze do niedawna zespół The Flying Eyes kojarzył mi się głównie z The Doors. To być może skojarzenie dość dziwne, ale wokalista grupy zwłaszcza w spokojniejszych utworach śpiewał czasem bardzo w stylu Jima Morrisona. I mimo że muzycznie The Flying Eyes dość mocno od Doorsów odbiegali, moim pierwszym skojarzeniem, gdy padała nazwa The Flying Eyes, było „aaa, to ci co grają trochę jak Doorsi”. Może i niesprawiedliwe, ale kto mówił, że życie jest sprawiedliwe? Ale dzięki swojej nowej płycie – Burning of the Season – formacja z Baltimore chyba skutecznie wyleczy mnie z takiego myślenia, bo zespół serwuje nam tu kapitalną mieszankę psychodelii, hard rocka, bluesa, a nawet klimatów stonerowych. To czwarty duży album grupy (po drodze były też EP-ki i splity), ale pierwszy od trzech lat. Nie wiem jaki był powód tak długiej przerwy w wydawaniu nowej muzyki, ale jeśli była nim chęć dopracowania materiału i wydania czegoś, co zrobi naprawdę duże wrażenie na fanach takich klimatów, to donoszę, że cel został osiągnięty.

O samym klimacie płyty sporo mówi już okładka autorstwa pochodzącego z Polski Kiryka Drewinskiego, na co dzień lidera też skądinąd bardzo ciekawej niemieckiej formacji Wedge. Jedno spojrzenie i wiemy już, że klimatów psychodelicznych na nowej płycie The Flying Eyes nie zabraknie. Burning of the Season to osiem utworów i niemal 43 minuty kapitalnego rockowego grania w różnych odcieniach. Panowie po raz kolejny udowadniają, że świetnie radzą sobie z łączeniem ciężkiego, gitarowego grania z kapitalnymi, wpadającymi w ucho melodiami. Nie ma tu miejsca na bezsensowne młócenie i pokazywanie na siłę, że potrafi się głośno i ciężko. Od pierwszych sekund Sing Praise mamy bardzo przyjemne łupnięcie, ale z głową. I takie, które w tej głowie zostaje. Sporo tu naleciałości bluesowych, ale przefiltrowanych nie tylko przez psychodelię końca lat 60., ale także przez klimaty rocka z okolic Seattle z przełomu lat 80. i 90. Czyli z jednej strony nieco Hendrixa czy Cream, z drugiej klimat Mother Love Bone.

Dominują utwory krótsze i dość chwytliwe, jak Come Round, w którym świetną robotę wykonują bębny oraz delikatne pociągnięcia strun w tle kontrastujące z mocniejszym gitarowym łojeniem w refrenie. Jeszcze intensywniej jest w Drain, które nie daje chwili wytchnienia od perkusyjnego ataku i mocnej gitary, ale ani przez moment w tę intensywność nie wkrada się chaos. Fade Away to coś w rodzaju psychodelicznego westernu i takie połączenie jak najbardziej ma tutaj sens. Rest Easy fantastycznie się rozkręca i oferuje solidną dawkę rockowego kosmosu pod koniec płyty. Na bardziej rozbudowane numery zespół porywa się tu dwa razy. Pierwszy taki przypadek to według mnie najlepsza kompozycja na płycie – Circle of Stone, w której refrenie pojawia się tytuł płyty. Kapitalny, klimatyczny numer, który sprawnie łączy nieco tajemniczy klimat bagnistej psychodelii z mocnym refrenem i fantastyczną częścią instrumentalną. Drugi raz przypada na sam koniec. Wspomniane Rest Easy przechodzi niemal niezauważenie w Oh Sister – ośmiominutową wersję płyty w pigułce. Tu jest i intensywnie oraz ciężko, i niezwykle klimatycznie, wręcz bujająco, i psychodelicznie momentami. Zwieńczenie świetnej płyty na godnym jej poziomie.

Jeśli lubicie dobrego, chwytliwego, ale jednocześnie ciężkiego i klimatycznego rocka podszytego z jednej strony bluesem, z drugiej psychodelią, to The Flying Eyes powinni was zainteresować. Gdybym miał porównać ich do współczesnych zespołów, których muzykę opisywałem już na blogu, to pewnie wymieniłbym na przykład The Brew, choć oni rzadziej zapuszczają się w psychodeliczne klimaty niż ich amerykańscy koledzy, ale samo brzmienie i intensywność oraz melodyka są momentami dość zbliżone. Porównania są jednak sprawą drugorzędną. Najważniejsze, że płyty Burning of the Season po prostu bardzo dobrze się słucha. Idealna długość, odpowiedni poziom muzycznej dramaturgii wymieszanej z odprężającymi odlotami i wpadającymi w ucho melodiami. Brawo!

1. Sing Praise (4:16)
2. Come Round (3:25)
3. Drain (4:41)
4. Circle of Stone (7:28)
5. Fade Away (5:17)
6. Farewell (4:29)
7. Rest Easy (4:56)
8. Oh Sister (8:09)


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Dziękuję, że o tej płycie napisałeś. Już o niej zapomniałem i myślałem, że pewnie słusznie. Otóż nie.
    Dzięki Twojemu wpisowi wróciłem do niej i zadaję sobie pytanie: czemu do diabła ją odstawiłem, kiedy to bardzo dobra, jeśli nie znakomita rzecz!

    OdpowiedzUsuń
  2. tez tak czasem mam. jeden, dwa odsluchy, odstawiam cos, bo mnostwo innych rzeczy w kolejce, po czym wracam po dluzszym czasie i nagle sie okazuje, ze mi sie podoba O..o

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny krążek. Pięknie bujające gitary, wspaniały, psychodeliczny klimat i tony melodii. Z kategorii "to co lubię najbardziej".

    OdpowiedzUsuń