Nazwanie swojego zespołu Legend
jest mało roztropne. I nie chodzi wcale o to, że ktoś może oskarżyć muzyków o
przerośnięte ego. Po prostu jest to słowo, które raczej nie sprzyja szybkiemu
znalezieniu informacji o grupie po wpisaniu go w wyszukiwarkach. Na pewno nie
pomaga to, że na podobny pomysł wpadło kilkudziesięciu innych wykonawców, przez
co tych „legend” w muzycznym świecie trochę jest. No cóż, chyba wszyscy oni
wiedzieli, co robią, kiedy się na to decydowali. Jestem pewny, że wiedzieli
dwaj panowie z Islandii, bo muzycznie zdecydowanie wiedzą, czego chcą. Panowie
ci to Krummi Bjӧrgvinsson i Halldór Bjӧrnsson. W 2012 roku duet wydał swoją
pierwszą płytę oraz EP-kę i… tyle. Na kolejne nagrania trzeba było czekać aż
pięć lat, jeśli nie liczyć pojedynczych wyskoków, takich jak split nagrany z
rodakami z Sólstafir (związki osobowe są tu zresztą mocniejsze). Nie znałem ich
do niedawna, więc raczej nie mogę powiedzieć, żeby mój apetyt był zaostrzony
przez to czekanie, bo po prostu na tę płytę zupełnie nie czekałem. Ale ukazała
się – i naprawdę jest dobra.