Coś zdecydowanie łączy dwa
pierwsze zespoły, które pojawiają się na blogu w sezonie 2018. Łącznikiem jest
zeszłoroczny Red Smoke Festival w Pleszewie. O ile grupę Ouzo Bazooka zdążyłem
już choć trochę poznać w miesiącach poprzedzających festiwal, o tyle King
Buffalo byli dla mnie w zasadzie całkowitą zagadką. Zespół ze stanu Nowy Jork
wyszedł na scenę i zaczął grać… a gdy kończył, ja stałem już przy ich stoisku w
namiocie na czele sporej kolejki, która ustawiła się, żeby zakupić ich jedyną
wówczas płytę – wydany w 2016 roku album Orion.
Nie da się ukryć, że panowie zyskali w trakcie tych kilkudziesięciu minut
całkiem pokaźne grono fanów w naszym kraju, co jest o tyle cenne, że w krótkiej
rozmowie po koncercie udało mi się dowiedzieć, że jest to ich pierwsza wizyta w
Europie i w zasadzie kompletnie nie wiedzieli, czego się mają spodziewać.
Myślę, że na ich kolejne koncerty u nas, które już na początku maja u boku
grupy Elder, wpadną z dużą większą pewnością siebie. Tymczasem rok rozpoczęli
od wydania EP-ki Repeater.