Osada Vida od lat uznawana jest
za jeden z ciekawszych zespołów „polskiej sceny progresywnej”
(cudzysłów celowy, bo mam poważne wątpliwości, czy taka scena faktycznie
istnieje, ale to temat na inną dyskusję), ale zmiany w składzie, zwłaszcza na pozycji
wokalisty, rzadko dobrze służą formacjom, które chcą wyrobić sobie pozycję w
branży. Przyznam, że o ile wczesne dokonania zespołu jakiś czas temu mnie
zaintrygowały, o tyle te nieco późniejsze już były mi generalnie mocno
obojętne. Oczekiwań zatem nie miałem także szczególnie wygórowanych po nowym
albumie grupy, pierwszym z wokalistą Marcelem Lisiakiem, prywatnie bratem
basisty (i byłego wokalisty) zespołu, Łukasza. Zero ekscytacji przed odsłuchem –
jak się spodoba, to fajnie. Jeśli nie, to płakać nie będę i przejdę do
kolejnych płyt. Takie miałem nastawienie. I może był to dobry pomysł, bo efekt
jest taki, że płyta niespodziewanie dla mnie samego przypadła mi do gustu.