niedziela, 18 marca 2018

The Fratellis - In Your Own Sweet Time [2018]



Indie rock, garage rock revival, pop rock i acoustic rock – takie tagi umieszczone są obok nazwy The Fratellis na stronie RYM. Czy to wygląda jak coś, co mogłoby mi się spodobać? Czy to coś, co będzie pasowało na bloga? W obu przypadkach nasuwa się odpowiedź – „nie”. Ale skoro już mam pod ręką płytę od wydawcy, to przecież mogę chociaż dać im szansę, prawda? No to daję. Szybki research i wiem, że The Fratellis to trzech braci o nazwisku (niespodzianka) Fratelli, którzy są z Glasgow, zaczęli grać razem w 2005 roku i mają na koncie pięć płyt studyjnych. Ta ostatnia ukazała się w ostatnich dniach i zatytułowana jest In Your Own Sweet Time. 11 utworów, 46 minut i z pozoru słabe perspektywy na porwanie mnie. Jedziemy.

Pierwsze sekundy w zasadzie nie zaskoczyły specjalnie, skoro już zapoznałem się z muzycznymi „szufladkami”, w które wsadzana jest ta grupa. Stand Up Tragedy brzmi jak połączenie Boney M z T. Rex. Serio. To możliwe. Efektowność glam rocka (te dźwięki niemal lśnią) z melodyką i przebojowością czarnej, tanecznej muzyki pop – trudno przy tym usiedzieć spokojnie. To w pewnym sensie daje pojęcie o ogólnym brzmieniu tej płyty, choć nie oznacza jednocześnie, że wszystkie numery uderzają akurat w te muzyczne rejony. Niemal wszystkie natomiast są dynamiczne, melodyjne, ale i niezwykle lekkie i kojarzą się z dobrą zabawą w upalny dzień w jakimś ładnym miejscu. Idealny zespół na Open’era – niewystarczająco rockowy na festiwale rockowe, ale na tyle sensowny, żeby fani, którzy wpadli tam na jedyny bardziej gitarowo grający zespół danego dnia, nie uciekali z przerażeniem. Klimaty indie-pop-rockowe dominują w Starcrossed Losers czy I’ve Been Blind (choć tu w refrenie słychać wyraźne echa twórczości… ABBY). Sugartown zabiera nas na listy przebojów późnych lat 60., gdy bubblegum pop mieszał się z utworami grup wokalnych, a także pierwszymi rockowymi przebojami. Ponieważ ze wszystkich muzycznych kierunków, za które biorą się bracia na tej płycie, ten odpowiada mi najbardziej, naturalnie Sugartown jest według mnie jednym z najlepszych numerów na płycie.

Kapitalnie buja proste Told You So, łączące przyjemne klimaty psychodelicznego pop-rocka z R&B. The Next Time We Wed to niemal muzyka taneczna i pewnie może parę osób zniechęcić (z drugiej strony bas chodzi tu pięknie), ale już I Guess… I Suppose… natychmiast przenosi nas do czasów, gdy na listach przebojów królowały numery T. Rex, Slade czy (tfu) Gary’ego Glittera (co pewnie też będzie dla niektórych z was zniechęcające, ale ja akurat nie mam nic przeciwko), zaś Advaita Shuffle to niemal country na sterydach polane glamrockowym sosem. Może i kicz wylewa się ze wszystkich dźwięków, ale jeśli lubi się glamrockową stylistykę, to nikt nie będzie chyba na to narzekał, bo numery szybko wchodzą do głowy i za cholerę nie chcą z niej wyjść. Na sam koniec płyty w pewnym sensie niespodzianka – po dziesięciu krótkich, niezwykle chwytliwych i przebojowych numerach, dostajemy siedmiominutową, momentami dużo spokojniejszą i bardziej złożoną kompozycję I Am That. Gęstą w brzmieniu, zróżnicowaną stylistycznie, jakby z zupełnie innej bajki, choć niepozbawioną też atrakcyjnego brzmienia i dynamiki. Tak, jakby panowie czekali czterdzieści minut i powstrzymywali się przed zagraniem czegoś nieco bardziej złożonego – i w końcu wyrzucili to z siebie w ostatniej chwili. Nie znam wcześniejszych albumów tej formacji, trudno mi więc powiedzieć, które ich oblicze z tej płyty jest tym dominującym – w obu prezentują się intrygująco, choć to drugie, z ostatniego numeru, ma chyba większy potencjał pokrycia się z moim muzycznym gustem.

Być może faktycznie nie porwało mnie. Nie czuję się powalony tą płytą i raczej nie zostanę nagle fanem tego typu klimatów. Ale z drugiej strony kłamałbym, gdybym powiedział, że nie słuchało się tego dobrze. In Your Own Sweet Time to bardzo przyjemna, pop-rockowa płyta, taka z gatunku tych, co to zmuszają do rytmicznych ruchów i podniesienia zadka z miejsca, choć pewnie nie powalają kunsztem kompozycji. Takie płyty też są potrzebne. Dobrze ich się słucha. Trochę glam rocka, trochę garażowego pop rocka późnych lat 60., trochę Jacka White’a, pewnie sporo różnych współczesnych znanych zespołów, których ja jednak nie znam, bo zazwyczaj tego typu muzyki jednak nie słucham. Ogólnie wrażenie pozytywne i nie żałuję, że dałem jednak tej płycie szansę, choć nie przewiduję, żebym nagle miał zostać wielkim fanem takich klimatów.

1. Stand Up Tragedy (3:45)
2. Starcrossed Losers (4:32)
3. Sugartown (3:55)
4. Told You So (4:02)
5. The Next Time We Wed (3:25)
6. I've Been Blind (3:14)
7. Laughing Gas (4:06)
8. Advaita Shuffle (4:26)
9. I Guess... I Suppose... (3:58)
10. Indestructible (4:07)
11. I Am That (6:56)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Ja tak mam jak sięgam po płyty ludzi, w których nie chcę stracić wiary. Choć czasem powinienem i to dawno...
    Ostatnio po raz kolejny rozczarowałem się artystą, którego wielbię za niezliczone partie instrumentalne, liczne kompozycje i udział w jednym z największych zespołów świata.
    Ale cóż nam pozostaje jak nie wiara, że od nich jeszcze możemy spodziewać się czegoś jeśli nie wielkiego, to przynajmniej przyzwoitego?
    No i rozczarowań lista rośnie, ale na szczęście - grzebanie w nowościach to rekompensuje :-) Ciągle są muzycy, którzy się nie dają i przekazują pałeczkę dalej :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Z poprzednich albumow polecam cala pierwsza plyte, Lupy Brown i Rock n' Roll Will Break Your Heart :). Pozdrowienia od fana

    OdpowiedzUsuń