środa, 21 marca 2018

Naxatras - III [2018]



W 2018 roku moc greckiej sceny psychodeliczno-stonerowej nie jest już dla nikogo zaskoczeniem. Zespołów poruszających się sprawnie na tym poletku jest bardzo dużo, a niewątpliwie jednym z najbardziej znanych (o ile nie numerem jeden) jest Naxatras – ponad 33 tysiące fanów na Facebooku, miliony odsłuchów ich płyt na YouTube i pozycja jednego z czołowych przedstawicieli tego nurtu muzycznego w Europie. Takie rzeczy nie są dziełem przypadku. Na trzeciej płycie – zatytułowanej niezwykle odkrywczo III – grupa nie oferuje czegoś dramatycznie innego, niż na dwóch wcześniejszych albumach o równie wyszukanych tytułach, ale trudno też powiedzieć, by się powtarzała. Wszystko dzięki temu, że składniki są generalnie niemal te same, ale już ich proporcje dość mocno się zmieniły.

III to siedem numerów. Teoretycznie niewiele więcej niż na poprzednim krążku, ale o ile wtedy całość trwała 37 minut, tak teraz – dzięki kilku mocno rozbudowanym kompozycjom – mamy aż 65 minut muzyki. Jak dla mnie za dużo. To jest mój największy problem z tym albumem – tu nie ma utworu, który byłby słabszy od pozostałych, nie dorastał poziomem do reszty twórczości Naxatras czy przynosił zespołowi wstyd. Wszystkich tych kompozycji słucha się naprawdę dobrze. Problem polega na tym, że w dawce ponadgodzinnej tracę wątek. A stracić go dość łatwo. Aż cztery numery to 10+ minut (no dobra, jednemu brakuje kilku sekund) i są to w dodatku pierwsze cztery kompozycje na płycie. A że w muzyce Naxatras tradycyjnie dominuje improwizacja i instrumentalne odloty, a wokali czy jakiejkolwiek zwartej formuły i szkieletu przeważnie niewiele, łatwo się w tym wszystkim zgubić i trudno zapamiętać wiele po odsłuchu całości poza tym, że „było miło”. You Won’t Be Left Alone bazuje głównie na improwizacji blusowo-odlotowej, choć z dość gęstą gitarą, która dodaje dość luźnej strukturze sporo ciężaru w pierwszej części, ale już w On the Silver Line mamy i trochę więcej psychodelii, i przede wszystkim cięższego, bardziej stonerowego grania, z którym ten zespół jest w pierwszej kolejności utożsamiany, choć to mimo wszystko dużo spokojniejsze granie niż najcięższe kompozycje z poprzednich krążków. Najdłuższy na płycie Land of Infinite Time zaczyna się bardzo oszczędnie, tajemniczo, przyjemnie – ładna basowa pętelka w tle, spokojny, miarowy rytm wybijany przez perkusję i bardzo miłe dla ucha „plumkanie” gitarowe. I o dziwo tak zostaje do samego końca. „Bizon, to zaraz pieprznie”, mówiła do mnie moja podświadomość. Ale nie, tak zostało już do końca kompozycji.

Zresztą równie spokojnie rozpoczyna się Machine, ale tu już dość szybko robi się nieco ciężej, mroczniej, brudniej. Nie jest to może intensywna naparzanka, ale po tych kilkunastu minutach przyjemnego odpływania, parę cięższych riffów tu i tam dobrze zrobi, nawet jeśli jest przemieszane z fragmentami niezwykle oszczędnymi aranżacyjnie. No ale teraz to już w następnym numerze – Prophet – na pewno przyłożą, prawda? Hmm nieprawda. Znowu wszystko ładnie i przyjemnie płynie, jest nawet po długiej przerwie wokal – mocno przetworzony. Ale ja zaczynam powoli wyczekiwać jakiegoś pieprznięcia! Serio, aż sam się sobie dziwie. A tu niby jest trochę dynamiczniej po kilku minutach, ale raczej nieznacznie i na krótko. W zamian robi się bardzo klimatycznie, zwłaszcza w drugiej części. Ciężaru nie spodziewajcie się także po White Morning (tym razem czysty, spokojny, ciepły wokal!). Tu przez kilka minut mamy wręcz klimat niczym z wczesnych, „łąkowo-rzecznych” ballad Floydów, nim utwór nabiera odrobinę więcej dynamiki, ale poza floydowy rejon wcale nie wychodzi. To może chociaż Spring Song na sam koniec będzie mocniejsze? A spodziewalibyście się tego po utworze o takim tytule? No właśnie. Znowu ładnie, miło, sielsko, nieco sennie, z bardzo ładną solówką gitary elektrycznej pod koniec, na pół-akustycznym tle. I najkrócej na całej płycie. Czyli wychodzi na to, że mocniejsze, intensywniejsze granie zaczęło się i skończyło na pierwszych dwóch kompozycjach.

Naxatras wciąż brzmią dość garażowo, choć mam wrażenie, że podstawy do narzekania – zwłaszcza na brzmienie perkusji – są w tym przypadku dużo mniejsze niż na poprzedniej płycie. Ja wiem, że to ma dawać poczucie, że słuchamy jednej wielkiej studyjnej improwizacji bez dopieszczania każdej kolejnej nuty, ale mimo wszystko jakiś poziom brzmieniowy powinno to prezentować, nawet w tym gatunku. Na poprzednim albumie było z tym, według mnie, tak sobie. Tu jest dużo lepiej. Poza tym mam wrażenie, że płyta jest znacznie lżejsza od poprzedniczek, bardziej „luzacka”, w większym stopniu oparta na improwizacjach okołobluesowych i sielskim, nieco tajemniczym klimacie niż na stonerowym łupnięciu. Oczywiście to pojawiało się już wcześniej, ale tu po raz pierwszy stanowi większość materiału. Poza jednym numerem próżno szukać mocnych, dynamicznych motywów. Dla mnie to plus z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu samej zmiany – nie jestem przesadnym fanem nagrywania tej samej płyty milion razy. A po drugie ja po prostu lubię takie muzyczne klimaty. Tyle, że tu chyba jednak panowie lekko przedobrzyli w drugą stronę i wyszła płyta z muzyką kontemplacyjną. III to dobry album, który z pewnością pomoże grupie zdobywać kolejnych fanów, ale ja jednak cały czas będę twierdził, że znacznie lepiej słuchałoby mi się tego krążka, gdyby trwał dobre pół godziny krócej.


Płyty możecie posłuchać na profilu grupy Naxatras w serwisie Bandcamp.

1. You Won't Be Left Alone (11:17)
2. On the Silver Line (9:55)
3. Land of Infinite Time (12:04)
4. Machine (10:50)
5. Prophet (8:02)
6. White Morning (7:13)
7. Spring Song (5:31)


--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Problemów na płycie nie brakuje. Ja też lubię tę stylistykę, ale nie znosi ona bylejakości, a tu niestety trochę takowej jest.
    Tylko wybitne ucho wyłapie w orkiestrze pomyłkę ósmego drugiego skrzypka, w kwartecie wyłapie pomyłkę niemal każdy, zatem mnie też się udało. Nie chcę znęcać się nad chłopakami, bo szansę trzeba dać każdemu, a tu bardzo szybko można wprowadzić znaczące poprawki. Zacząłbym od poszczucie psami perkusisty, który potrafi grać tylko jeden schemat rytmiczny i robi to bez wdzięku. Następnie pana, który dawał głos na płycie - bo przecież śpiewem tego nazwać nie podobna - poprosiłbym o nie zbliżanie się do żadnego mikrofonu w obrębie układu słonecznego. Gitarzystom doradziłbym więcej odwagi i wiary w siebie. Realizatora dźwięku najpierw wysłałbym do laryngologa z uwagi na ewidentną wadę słuchu a następnie wskazałbym najbliższe drzewo, z korony którego rozciąga się piękny widok...
    Po za tym bardzo dobrze chłopaki!
    Ale przed nagraniem kolejnego krążka niech posłuchają choć przez pięć minut Motorpsycho, może im to coś da, kto wie?

    OdpowiedzUsuń