Teoretycznie od światowego
debiutu rockowej młodzieży z Islandii minęło zaledwie kilkanaście miesięcy, ale
prawda jest taka, że płyta Voyage –
tak naprawdę druga w dorobku zespołu – została nagrana na długo, zanim
wytwórnia Nuclear Blast zauważyła grupę i pozwoliła jej zaistnieć poza
ojczyzną. Latem albumowi stukną trzy lata od daty islandzkiej premiery, a dla
tak młodej kapeli trzy lata to cała wieczność. Dlatego nie da się ukryć, że po
nowym krążku The Vintage Caravan zatytułowanym Arrival oczekiwałem nie tylko przynajmniej utrzymania wysokiego
poziomu debiutu, ale też dowodu na to, że trio rozwija się i przez te trzy lata
nie ograniczało się tylko do czerpania przyjemności wiążących się z koncertami
dla coraz liczniejszego grona fanów w całej Europie. Na Voyage zaskoczyli ciekawym hard rockiem z domieszką stonera, blues
rocka i psychodelii. Potrafili uczynić atut ze swojej młodości i idącej z nią w
parze dynamiki, a jednocześnie momentami prezentowali się nad wyraz dojrzale
jak na nastolatków. Ale poprzeczka musi iść w górę – nie można być wiecznie
„młodym obiecującym” (chyba że jest się polskim piłkarzem przed trzydziestką).