poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Ino-Rock Festival [Lacrimosa, Anekdoten, Dungen, Agusa] - Inowrocław, 27 VIII 2016 [galeria zdjęć]

Dziewiąta edycja Ino-Rock Festival różniła się nieco od poprzednich. Ze względu na rezygnację z występu grupy Hipgnosis zabrało polskiego wykonawcy, nie było też z tego samego powodu zwyczajowych pięciu występów, a jedynie cztery. Do tego jeden z wykonawców - przynajmniej teoretycznie największa gwiazda imprezy - to grupa z mocno innej bajki. Pewne rzeczy pozostają jednak niezmienne. Po pierwsze w ostatnią sobotę sierpnia w Inowrocławiu jest piekielnie gorąco, słonecznie i bezdeszczowo. Po drugie połowa czasu pomiędzy kolejnymi koncertami a także w trakcie pierwszych kilkudziesięciu minut festiwalu schodzi na witanie się ze wszystkimi znajomymi. Atmosfera na Ino-Rock przypomina piknik w gronie kumpli. Teoretycznie powinno się to gryźć z niełatwą przecież w odbiorze muzyką większości wykonawców, ale w jakiś sposób to wszystko do siebie pasuje. Większość muzyków po zakończonym występie siada pomiędzy słuchaczami na ławkach Teatru Letniego, wdaje się w rozmowy z fanami i pozuje do zdjęć. Piwo po obu stronach sceny leje się niemal strumieniami, ale nie ma żadnych nieprzyjemnych sytuacji, nikt nie wszczyna awantur, a każdy wykonawca witany jest i żegnany z wielkim entuzjazmem. Po prostu - "Najsympatyczniejszy festiwal świata".

Tak się to w tym roku ułożyło, że najmniej zainteresowany byłem występem gwiazdy wieczoru, czyli grupy Lacrimosa. Po pierwsze - nie jest to moja bajka muzyczna. A po drugie - przed Lacrimosą na scenie zaprezentowały się trzy szwedzkie formacje dobrze znane z anteny rockserwis.fm - Agusa, Dungen i Anekdoten. Czekałem przede wszystkim na występ pierwszej z nich. To dziwne uczucie, gdy człowiek najbardziej cieszy się na koncert grupy otwierającej cały festiwal, ale tak właśnie bywa na Ino-Rock, gdzie poziom występujących grup jest niezwykle wyrównany. Jedynym minusem tak wczesnego występu Agusy był upał i słońce brutalnie wpadające na scenę. Odjęło to trochę klimatu z ich występu, ale najważniejsza jest przecież muzyka, a gdy już cała grupa zgrała się po kilku minutach i rozruszała, można było dać się porwać kapitalnym brzmieniom znanym z obu płyt studyjnych formacji, podanym w dodatku w świeżej, mocno rozimprowizowanej formie. Byliście kiedyś na godzinnym koncercie, w trakcie którego zespół zagrał cztery utwory? Ja właśnie byłem. Szkoda tylko, że zespół przywiózł ze sobą zaledwie kilkadziesiąt sztuk swoich płyt (w tym wydanej właśnie, dostępnej jeszcze tylko na winylu koncertówki Katarsis). Płyty kompaktowe rozeszły się zanim zespół wszedł na scenę, wszystkie winyle sprzedały się niewiele później. Biorąc pod uwagę trudny dostęp do tych wydawnictw w Polsce oraz bardzo dobrą cenę za nie na merchu zespołu, muzycy mogli spokojnie zabrać dwa lub trzy razy więcej kopii, a i tak sprzedaliby je do ostatniej sztuki.

Po Agusie na scenę weszli panowie z Dungen. Tu - jeśli chodzi o szwedzkie formacje - najmniej wiedziałem, czego się spodziewać. Znam tę grupę ledwie z kilku nagrań i trochę obawiałem się, czy będę w stanie skupić się na muzyce tego zespołu i docenić ją, zwłaszcza w przypadku, gdy przez większość trwania koncertu przemieszczam się po terenie imprezy z aparatem. Ale Dungen zaczęli intensywnie i tak było przez cały czas. Na wysokich obrotach, treściwie, hipnotycznie wręcz. Zrobili ogromne wrażenie na wielu osobach i byli chyba największym zaskoczeniem tej edycji. Na szwedzki deser Anekdoten. To grupa niemal kultowa jeśli chodzi o szwedzką scenę progresywną. Tym razem przyjechali do nas w składzie poszerzonym o gitarzystę Marty'ego Willsona-Pipera, który nagrał z Anekdoten ostatnią płytę grupy i teraz koncertuje z zespołem jako piąty członek tego poszerzonego składu. Ciemności, które zapadały w trakcie ich występu, na pewno pomogły w stworzeniu odpowiedniej atmosfery, a przecież klimat to nieodłączna część twórczości tej formacji. Nie zawiedli. To był występ na wysokim poziomie, który nie miał prawa rozczarować zgromadzonych w Teatrze Letnim.

Jak już wspominałem zespół zamykający imprezę - Lacrimosa - to formacja z innej muzycznej bajki. Od jakiegoś czasu jedna taka grupa pojawia się w składzie festiwalowym, choćby po to, żeby spróbować czegoś nowego, sprawdzić jak ludzie zareagują na dźwięki, które niekoniecznie kojarzą się z rockiem progresywnym. Tym razem odejście stylistyczne było jednak większe niż przy okazji poprzednich edycji. Na koncert Lacrimosy przybyła całkiem spora liczba fanów gotyckiego rocka, wyróżniających się zdecydowanie wyglądem na tle reszty widowni. Nie wiem czy fanki okupujące barierki od pierwszych minut festiwalu dobrze przyjęły trzy koncerty poprzedzające występ Lacrimosy. Miny miały nietęgie, ale może to taka stylówa. Publiczność progresywna też była chyba dość mocno podzielona jeśli chodzi o odbiór koncertu Lacrimosy. Ja zachwycony nie byłem. Po prostu nie moja bajka. Próbowałem wczuć się w ten klimat, ale nie byłem w stanie. Doceniam starania grupy, przyznaję, że teatralność w zachowaniu scenicznym Tila Wolffa może być atrakcyjna, ale mnie to po prostu nie bierze. Pozytyw jest natomiast taki, że pewnie nigdy nie byłbym na osobnym koncercie Lacrimosy, a to zawsze interesujące doświadczenie, nawet jeśli muzycznie nie zrobili na mnie wrażenia, zatem pomysł z poszerzaniem muzycznych horyzontów bywalców Ino-Rock Festival po raz kolejny według mnie okazał się eksperymentem udanym - w moim przypadku jeśli nie z czysto muzycznego punktu widzenia (i słyszenia), to chociaż ze względu na możliwość zetknięcia się z inną muzyczną kulturą.

Muzyka to jednak tylko część doświadczenia jakim jest Ino-Rock Festival. Swobodny dostęp do większości wykonawców, mnóstwo znajomych na terenie imprezy, luźna atmosfera, możliwość pozbycia się sporej gotówki na merchu zespołów i na stoisku z płytami innych wykonawców szeroko pojętego rocka progresywnego, a także atrakcje okolic Teatru Letniego - tradycyjne wstrętne drinki o pociesznych nazwach w kultowej restauracji Marmurowa czy spacer wśród nieco paździerzowego, ale uroczego parku zdrojowego i spora dawka zdrowego powietrza w tężniach - to także część tej całości pod nazwą Ino-Rock Festival. Dlatego właśnie zdecydowana większość osób wróci tam znowu za rok. Zawsze wracają.


Lacrimosa

















Anekdoten & Marty Willson-Piper






















Dungen

























Agusa





















Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i mam do nich wyłączne prawa. Chcesz się nimi podzielić - podlinkuj ten wpis lub spytaj o zgodę na wykorzystanie poszczególnych zdjęć na swojej stronie. Z chęcią na to przystanę / All photos were taken by me and I'm the only owner of all rights to those photos. If you want to share them, please feel free to link to this page or ask for permission to use selected photos on your website or social media profiles. I'll be happy to grant you that permission.




--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

13 komentarzy:

  1. Co do Lacrimosy, to mój odbiór ich po 20 ponad latach jest zupełnie inny, najwidoczniej wyrosłam z nich. Agusa mnie rozkręciła mimo upału i w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać dlaczego wszyscy siedzą jak na pogrzebie ciotki Klotyldy. Za to Dungen i Anekdoten... szalałam pod sceną,fruwałam od ciar na całym ciele i energii, którą najpierw Gustav Ejstes rozsiał dookoła skacząc, tupiąc i przemieszczając się po scenie z prędkością światła, a następnie jeszcze bardziej podkręciło ten stan współgranie wszystkich muzyków Anekdoten i świetne poczucie humoru współsłuchaczy... to był mój pierwszy Ino-Rock, ale już wiem, że będą kolejne. Fantastyczna atmosfera, świetni ludzie, żadnych ekscesów, bijatyk i tego typu wątpliwych atrakcji. Rzeczywiście "Najsympatyczniejszy festiwal świata" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja przyjechałem na Ino-Rock Festival, żeby zobaczyć koncert Lacrimosy i się nie zawiodłem. Był to jeden z już nielicznych zespołów, na których koncert koniecznie chciałem się wybrać i moje pragnienie się spełniło. Tak więc nie mogę być niezadowolony. Twórczość Lacrimosy znam od dawna, ale dopiero w ostatnich latach doceniłem oryginalność i wyjątkowość tej muzyki w 100 procentach. Ten dramatyzm, emocjonalność, nacisk na klimat i melodię sprawiają, że obcowanie z ich twórczością jest dla pięknym, poruszającym przeżyciem. Nie rozumiem jak można zasugerować, że z muzyki Lacrimosy się wyrasta? No chyba, że nigdy nie było się prawdziwym miłośnikiem lub się jest niestałym w uczuciach. Ja mam tak, że słucham i cenię tych samych twórców, co przed laty, a także odkrywam dla siebie nowych artystów... Co do pozostałych grup, które zaprezentowały się na festiwalu to również trzymały wysoki poziom (chociaż ich występy nie były dla mnie aż tak mistycznym przeżyciem jak Lacrimosa). Momentami można było się poczuć jak na jakimś festiwalu z lat 70-tych (organy Hammonda, melotron, flet). Rzadko kiedy można już usłyszeć te instrumenty na żywo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za piekne zdjęcia. A Agusa to był najlepszy punkt Inorock2016 :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. No jak dla mnie koncert Agusy był najbardziej nużący. Ten ich występ bardziej brzmiał jak jam session niż wykonanie od początku do końca uporządkowanych kompozycji. Poza tym ciężko się słucha kilku kilkunastominutowych numerów pod rząd. Dużo w ich muzyce świetnych partii instrumentalnych, ale nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu utworów niewiele zostaje w pamięci. Poza tym muzyka bez wokalu to jednak nie to. Wokal jest jednak głównym nośnikiem emocji w muzyce rozrywkowej. Ale każdy ma swój gust...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miałbym jednak spore opory przed zastosowaniem w kontekście Agusy terminu 'muzyka rozrywkowa' ;)

      Usuń
  5. Dzięki ukochanej Lacrimosie dowiedziałam się o istnieniu takiego festiwalu jak Ino Rock :) było super,lubię miejsca,gdzie każdy wie,po co jest :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i to chyba ta druga strona eksperymentu, której nie wziąłem pod uwagę - nie tylko pokazanie stałym bywalcom innej muzyki, ale też pokazanie nowym ludziom, że jest taki festiwal. może jakiś procent z tych, którzy przyjechali pierwszy raz specjalnie na lacrimose mimo wszystko wróci za rok czy dwa, nawet jesli nie bedzie nic w podobnych klimatach :)

      Usuń
  6. Pojechałam tylko dla Lacrimosy i ani trochę nie zawiodłam się na ich koncercie :)
    Z poprzedzających zespołów podobała mi się Agusa (przy czym na pozytywne wrażenie w dużej mierze zapracowała sympatyczna flecistka, która wprowadziła trochę folkowego klimatu), muzyka Dungen drażniąca i męcząca - zupełnie nie trafiła w mój gust, natomiast Anekdoten początkowo do przyjęcia, ale na dłuższą metę jednak nudny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry 😊 witam i zoztaję na dłużej 😊 trafiłam przypadkiem i sądzę że niejedna muzyczną perełkę tu znajdę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozgość się, butów nie trzeba zdejmować :D

      Usuń
  8. Witam
    Słucham rocka progresywnego ale także i gotyckiego.Bywam na tym festiwalu regularnie od sześciu lat i ponownie się nie zawiodłem...bo to miejsce jest niesamowicie urokliwe...a muzyka ?...jak to zawsze bywa,że każdy znajdzie coś dla siebie.Pozytywne wrażenie zrobił zespół Agusa...choć faktycznie brak tego wokalu jest odczuwalny.Pozostałem dwie grupy raczej niczym szczególnym nie zaskoczyły...no i faktycznie przy długotrwałym słuchaniu mogą nużyć.Natomiast Lacrimosa....to zupełnie inna półka....to "coś' do czego trzeba dojrzeć i jeśli już posmakuje się tych smaków to pozostają do samego końca.Dla mnie to był najlepszy występ...zresztą już przed festiwalem wiedziałem,że tak będzie...może dlatego,że troszkę już tej muzyki posmakowałem...ot,po prostu sama klasa w sobie !!!!!...a jedyny minus,ze nie zagrali "Ich verlasse heut dein herz" .Pozdrawiam i do zobaczenia za rok !

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeśli chodzi o Agusę, to brak wokalu był dla mnie dużym plusem. Muzyka była na tyle treściwa i spójna, że broniła się sama. Myślę, że wokal mógłby zepsuć klimat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wokal w ich muzyce pojawia się w zasadzie tylko przez mniej więcej minutę na pierwszej płycie i raczej nie jest wybitny, więc zupełnie mi go nie brakuje. nawet chyba odciągałby uwagę od brzmienia instrumentów trochę, a jest w sumie zbędny, bo oni wystarczająco dobrze opowiadają historie dzwiekami instrumentów właśnie :)

      Usuń