Pamiętacie jeszcze Soul Asylum?
Jeśli macie około 30 lat (może trochę więcej) i mieliście szczęście oglądać MTV
na początku lat 90., nie możecie ich nie kojarzyć, choćby dzięki wielkiemu
przebojowi Runaway Train. Ten numer
znał każdy. Kapitalną płytę Grave Dancers
Union, z której pochodził, znało już znacznie mniej osób. No cóż, typowy
przykład grupy jednego przeboju, choć w przypadku tego albumu zdecydowanie
zasługiwali na nieco więcej niż wałkowanie w kółko jednego numeru. Pewnie
niewiele osób wiedziało, że była to już szósta płyta amerykańskiej grupy.
Jeszcze mniej wie, że zespół – mimo okresów mniejszej aktywności – nigdy się
nie rozpadł i wciąż co jakiś czas wydaje nowe albumy. Choć trudno tu mówić o
tej samej grupie, co w czasach Runaway
Train, bo z tamtego składu w formacji tej od dawna gra już tylko lider,
kompozytor, wokalista, gitarzysta, a czasem także basista i klawiszowiec w
jednej osobie – Dave Pirner. Reszta składu, zwłaszcza w ostatnich latach,
zmienia się częściej niż rozkład jazdy PKP, już nawet od czasu wydania
omawianego tu albumu doszło do kolejnych zmian. Nie ma to większego znaczenia.
Jest lider – jest zespół. Jest też rzeczona płyta, która ukazała się kilka
miesięcy temu – Change of Fortune. To
jedenasty krążek w karierze grupy. Co przynosi muzycznie? W zasadzie to, czego
można by oczekiwać. Niespełna 40 minut całkiem niezłego, choć niezbyt
wyszukanego rockowego grania, które momentami całkiem skutecznie zostaje w
głowie.
Dominują tu numery dynamiczne,
skoczne nawet, niezbyt złożone. Ledwie w dwóch przypadkach czas ich trwania
przekracza (i to ledwie o kilka sekund) cztery minuty, więc nie spodziewajcie
się żadnych skomplikowanych konstrukcji. Jest tak jak było te ćwierć wieku
temu, choć może momentami trochę nowocześniej w kwestii brzmienia (co zresztą nie
zawsze akurat wychodzi na dobre). Na pewno zaletą tego krążka jest to, że parę
rzeczy zostaje w głowie. Jedną z nich jest otwierające płytę Supersonic, które startuje z werwą i chwytliwym
refrenem, dając dość dobre pojęcie o klimacie całości. Can’t Help It to ciąg dalszy mocniejszych, ale przebojowych
brzmień. Doomsday w niecałe trzy
minuty zapewnia sporą dawkę dynamicznego grania. To trzy pierwsze kawałki na
płycie. Potem albo poziom nieco spada, albo po prostu człowiek trochę
przyzwyczaja się do takiego grania i znika świeżość, toteż niektóre rzeczy
trafiają skuteczniej, a inne wypadają z głowy wraz z wybrzmieniem ostatniej
nuty. Zwróciłem jeszcze uwagę na zamykające płytę Cool, które może nie do końca pasuje brzmieniem do reszty, ale
całkiem nieźle płynie i przyjemnie funkuje. Jest też kilka rzeczy, które ewidentnie
mi zgrzytają. Chaotyczne i unowocześnione na siłę Make It Real brzmi jakby był to numer z zupełnie innej bajki i
nijak tu nie pasuje (na szczęście jest najkrótsze na płycie), a When I
See You to chyba zbyt daleka wycieczka w klimaty wygładzonego pop-rocka w
stylu muzyki z Przyjaciół. Całość
jednak sprawia całkiem niezłe wrażenie i nawet jeśli fani Runaway Train nie znajdą tu wiele dla siebie, to charakterystyczny,
zachrypnięty głos Pirnera jest gwarantem, że nie pomylimy tej płyty z krążkiem
żadnej innej formacji. Bo nawet jeśli nie ma tu utworów, bez których nie
wyobrażałbym sobie tego świata, to uszy podczas odsłuchu nie cierpią.
Chyba dla wszystkich jasne jest,
że Soul Asylum już nigdy nie będą tak popularni, jak po wydaniu Grave Dancers Union. Większość świata
dawno już o nich zapomniała, a najczęstszą odpowiedzią na wzmiankę o nowej
płycie tej grupy jest pytanie – „to oni jeszcze grają?”. Płyta Change of Fortune nic w tym temacie nie
zmieni i to z różnych powodów. Po pierwsze czas ich popularności po prostu już
przeminął. Są wykonawcy, którzy wykorzystali dobrą passę sprzed ponad 20 lat i
potrafili utrzymać miejsce w świadomości słuchaczy. Soul Asylum nigdy nawet nie
zbliżyli się do sukcesu Grave Dancers
Union i ten pociąg już zdecydowanie odjechał (musiałem…). Inna sprawa, że Change of Fortune po prostu nie jest
płytą tak dobrą jak Grave Dancers Union,
to jednak nie oznacza, że to album słaby. Mamy tu do czynienia z solidnym
rockowym graniem, które wstydu grupie na pewno nie przynosi. Ale z drugiej
strony raczej nie zainteresuje też twórczością zespołu nikogo nowego. Taki już niestety
los tego typu grup, ale mimo wszystko warto tej płyty posłuchać, może ktoś
poczuje przypływ nostalgii za czasami młodości.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Ja z "Grave Dancers Union" zawsze wolałem "Somebody To Shove", a z numerów łagodniejszych - "Black Gold". Reszty twórczości jakoś nie mam ochoty poznawać, szczególnie, że nawet ze wspomnianego przeze mnie krążka nie zapamiętałem więcej utworów.
OdpowiedzUsuńmoim faworytem z tej plyty bylo zawsze without a trace, pamiętam jeszcze teledysk ze snajperem z dawnych czasó mtv. ale nic poza tą płytą nigdy jakos nie zwrocilo mojej uwagi, choc moze nie poswiecilem im wystarczająco czasu
UsuńCo do zespołu Soul Asylum, to miał on swoje pięć minut w początkach lat 90-tych za sprawą popularności w owym czasie muzyki rockowej, a w szczególności stylu grunge rodem z Seattle. Soul Asylum trochę za sprawą stylu ubierania się swego lidera, a także tego, że grali gitarowego rocka( co z tego, że nieco łagodniejszego niż Nirvana czy Alice in Chains), zostali, chcąc nie chcąc ( raczej chcąc) wpisani w tę konwencję. Poza tym w owym czasie o popularności decydowała częstotliwość nadawania w MTV, a nie jak dziś, ilość odsłon na You Tube. To, że do piosenki Runway Train został nakręcony jedyny w swoim rodzaju teledysk o zaginionych, też miało nie mały wpływ na popularność kapeli. Późniejsze płyty kapeli wcale nie są słabsze o słynnego Grave Dancers Union, ale cóż czas nie już tak sprzyjający. Pewnie Nirvana, gdyby grała dziś, też byłaby jednym z wielu...
OdpowiedzUsuń