wtorek, 16 sierpnia 2016

Jeff Beck - Loud Hailer [2016]



Kolejna legenda gitary wydala w tym roku swoją nową płytę solową. Jeff Beck u nas chyba nigdy nie miał takiego statusu jak Clapton, Hendrix, Page czy Gilmour, ale w rodzimej Wielkiej Brytanii jest z pewnością stawiany na jednej półce z tymi panami i trudno się Brytyjczykom dziwić. Pod koniec lat 60. każdy gitarzysta w Londynie chciał grać jak Beck, choć niewielu było w stanie. To się pewnie nie zmieniło, mimo że facet ma 72 lata. Tempo pracy może już nie zawrotne, wszak Loud Hailer to jego pierwsza studyjna płyta od 6 lat, ale mądrzy ludzie mawiają, że ważniejsza jakość od ilości. Nie wiem czy to kwestia geniuszu, czy może tego, że sił dodają mu młode panie, które zaprasza do wspólnych nagrań – efekt w każdym razie jest godny uwagi i tym razem. Loud Hailer skłania do bujania, kiwania, tupania, kołysania i kocich ruchów, o które sami byście się nigdy nie podejrzewali.

To co z tymi młodymi kobietami? – spytacie. Wyjaśniam. Beck zaprosił do komponowania i nagrywania członkinie grupy Bones – gitarzystkę Carmen Vandenberg i wokalistkę Rosie Bones (trzeci muzyk tej formacji – Filippo Cimatti – wyprodukował album wraz z Beckiem). To one – poza oczywiście samym mistrzem – zwracają na tej płycie uwagę w niemal każdym utworze. A jako że członkinie Bones określają muzykę swojej grupy jako „rock przyszłości”, trudno było spodziewać się po nowej płycie Becka grania w stylu Yardbirds. Choć zdecydowanie jest to album rockowy, sporo tu odniesień do muzyki soul czy R&B i to niekoniecznie w wydaniu archaicznym, z połowy XX wieku. Przede wszystkim jest soczyście, dynamicznie, efektownie i treściwie, w dużej mierze dzięki Rosie Bones. Nawet kiedy nie śpiewa, a deklamuje kolejne fragmenty tekstu (jak w The Revolution Will Be Televised czy Thugs Club) sprawia wrażenie silnej, pewnej swego dziewczyny, która owija sobie słuchacza z łatwością wokół małego palca. Taka zdecydowana poza idealnie pasuje do tekstów na tej płycie, które często dotyczą spraw społecznych czy politycznych, a tu – jak wiadomo – na słodkie pitolenie nie ma miejsca. Panie z grupy Bones odciskają tu piętno nowoczesnego rocka tak mocno, że ten album równie dobrze mógłby być wydany pod szyldem Beck & Bones i to słychać od samego początku. Live in the Dark aż kipi od rockowej energii podbijanej prostym, bardzo mocno zaznaczanym rytmem z nowoczesnymi wstawkami perkusyjnymi, które stanowią świetną bazę dla gitarowych popisów i momentami agresywnych, skąpanych w efektach studyjnych wokali Rosie.

Scared for the Children to pierwszy moment, kiedy robi się spokojniej. Owszem, mocna podbitka rytmiczna wciąż jest nienaruszona, ale znacznie więcej tu przestrzeni i klimatu klasycznego rocka. Shame to powrót do czasów, kiedy ani dwóch udzielających się tu pań, ani piszącego te słowa nie było jeszcze na świecie. Oszczędna gitara i motywy przywodzące na myśl Sleep Walk duetu Santo & Johnny, a do tego wokal, który przy odrobinie dobrej woli można by umiejscowić na przełomie lat 50. i 60. Niby ten numer niespecjalnie pasuje do reszty materiału na Loud Hailer, ale zapewnia chwilę wytchnienia od dynamicznych, kipiących energią kawałków, a chyba głównie o to chodziło. Nim znowu zrobi się mocno, mamy jeszcze instrumentalną miniaturkę (jedną z dwóch na albumie) Edna – bardzo przyjemną, taką w stylu „starego Becka”, szkoda, że zaledwie minutową. The Ballad of Jersey Wives to powrót do mocniejszych, nowocześniejszych brzmień i chyba najbardziej chwytliwy numer na płycie. Jest „bujanie”, jest zadziorny wokal, jest cholernie chwytliwy refren i oczywiście kapitalne gitarowe wywijasy. Na koniec jeszcze klimaty funky w O.I.L. (Can’t Get Enough of That Sticky) oraz spokojniejsze, klimatyczne i niezwykle przyjemne „bujando” w postaci Shrine.

Loud Hailer ukazuje mistrza wciąż poszukującego nowych brzmień. Beck nie zadowala się powtarzaniem patentów granych przez siebie 45 czy 50 lat temu, wciąż coś zmienia, wciąż zaskakuje. Innymi słowy – wciąż mu się chce! Mógłby być wzorem dla swoich równie sławnych rówieśników, którzy często nagrywają ciągle te same płyty na zasadzie: po co kombinować, skoro ludziom te stare się podobały? Nawet jeśli komuś nie do końca odpowiada brzmienie nowych kompozycji Becka, to świeżości i otwartości nie można mu odmówić. Mówimy tu o jednym z najwybitniejszych gitarzystów rockowych wszech czasów, o gościu, który wraz z kilkoma kolegami w połowie lat 60. zdefiniował muzykę hardrockową. Zrozumiałe zatem, że część fanów będzie miała problem z zaakceptowaniem Becka w takiej odsłonie, bo to jednak muzyka momentami bardzo odległa stylistycznie od dokonań Yardbirds czy twórczości Jeffa z jego pierwszych solowych płyt. Ale nie można mu odmówić ambicji. Gość wciąż świetnie się tym bawi, a to chyba najlepsze, co może spotkać muzyka z takim bagażem doświadczeń.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz