Nasza rodzima scena muzyczna
niestety w dużym stopniu opiera się na kopiowaniu zachodnich trendów. Coś
wypłynie „w świecie”, to zaraz u nas trzeba znaleźć polski odpowiednik, bo
skoro tam się sprzedało, to i tu powinno pójść gładko. Gorzej, że większość tych
naśladowców wali sztucznością na kilometr. Straszna dla niektórych prawda jest
taka, że zazwyczaj nie wystarczy po prostu dobrze wyuczyć się kopiowania kogoś.
Trzeba jeszcze mieć do większości gatunków odrobinę polotu i zwykłego czucia. I
ten brak naturalności i czucia był moją główną obawą, gdy pierwszy raz
zetknąłem się z poznańską grupą Two Timer przy okazji premiery ich drugiej
płyty – The Big Ass Beer to Go. No bo
jak to – goście z Wielkopolski chcą grać jak amerykańscy bluesmani? I jeszcze
twierdzą, że potrafią? No i okazało się, że potrafią… Do płyty The Big Easy, trzeciej w ich dorobku,
podchodziłem już ze spokojem. Bo Two Timer to pewniak jeśli chodzi o takie
granie i nowa płyta to potwierdza.
Przede wszystkim nawet jeśli nie
miało się wcześniej żadnej styczności z muzyką Two Timer, od razu słychać, że
chłopaki mają dryg do tworzenia melodii, które natychmiast wpadają w ucho i
ruszają z miejsca. Potwierdzają to już pierwsze numery na albumie – Poetics of Refusal, Letter to Charlie i The Jack.
Bardzo podoba mi się na tej płycie to, że zespół nie próbuje nas na siłę
powalić ścianą dźwięku i efektownym, gęstym brzmieniem. Aranżacyjnie idzie to
bardzo w stronę tradycji bardzo starego bluesa, gdzie chodziło przede wszystkim
o melodię, „groove” czy tekst, a niekoniecznie o to, by robić popisówkę. To
dotyczy zarówno tych szybszych numerów, które zdominowały początek płyty, jak i
kompozycji spokojniejszych, które pojawiają się z czasem i sprawiają, że płyta
kompozycyjnie nie jest jednowymiarowa. Let
It Go czy Something Missing (cholernie
przyjemny klimat) to w gruncie rzeczy proste numery (w końcu blues to tak
naprawdę bardzo prosta muzyka), ale proste rzeczy też można spieprzyć, jeśli
robi się je bez czucia. Tu jest kapitalnie. W Let It Go świetnie pasuje też żeński chórek pojawiający się w
refrenie (w sumie słyszymy go w trzech numerach). Jest też coś cholernie
urokliwego w takim graniu jak w NOLA po’boy.
Przecież to wymyślono ze sto lat temu (dosłownie) i grano milion razy, a i tak
słucha się tego świetnie, jak tylko zespół potrafi to dobrze zagrać. Ten
potrafi. I te echa Third Stone from the
Sun gdzieś w trakcie Evelyn McHale.
Swoją drogą to niejako nawiązanie do płyty poprzedniej. Tam zespół opowiadał
historię pewnego prawdziwego obłąkanego mordercy, tym razem mamy opowieść o
kobiecie, która w 1947 roku w wieku niespełna 24 lat skoczyła z 86. piętra Empire
State Building. Szacunek dla grupy za to, że potrafi wyszukiwać sobie w
historii Stanów Zjednoczonych takie historie i przybliżać je słuchaczom. No i
jeszcze deser w postaci The Nile ze
znaną grą słów przypisywaną (choć nie wiadomo czy słusznie) Markowi Twainowi.
Świetnie to sobie płynie i domyślam się, że koncertowo może być okazją do mocno
wydłużonej zabawy na scenie i pod nią.
Czy panowie brzmią tu jak rasowi
bluesmani z Luizjany? No cóż, podejrzewam, że nikt nie jest w stanie brzmieć
całkiem jak oni. W latach 60. obrywało się nawet sławnym brytyjskim muzykom od
ich starszych kolegów ze Stanów, którzy twierdzili, że ci młodzi (wśród nich
Jeff Beck czy Jimmy Page) coś tam potrafią, ale bluesa grać to raczej
niekoniecznie. Więc pewnie gdyby w temacie miał się wypowiedzieć jakiś bluesowy
wycieruch z Nowego Orleanu, to powiedziałby, żeby nie robić sobie jaj. Ale ja
nie jestem ekspertem od bluesa, tym bardziej od jego różnych odmian, i dla mnie
Two Timer brzmi po prostu dobrze i naturalnie w tym, co robi. Ma to swój
(całkiem spory) urok, nawet jeśli trudno wziąć śpiewającego Piotra
Gorzkowskiego za amerykańskiego bluesmana. Tu nie wystarczy dobra znajomość
angielskiego. Po prostu chyba trzeba się było urodzić we właściwym miejscu i
mieć pewien językowy luz, którego wokaliści nieposługujący się angielskim jako
pierwszym językiem mieć w 99 procentach przypadków nigdy nie będą. Ale myślę,
że i tak wśród wszystkich znanych mi polskich wokalistów śpiewających po
angielsku, Piotr jest zdecydowanie jednym z tych, którzy wstydzić się swojego
angielskiego nie muszą (sorry, zboczenie anglisty, musiałem). Jedyne, czego
naprawdę bym się pod tym względem przyczepił, to początek 4tornados, który wyszedł trochę mało naturalnie, a szkoda, bo tło
robi fantastyczny klimat.
The Big Easy to 13 numerów, które naprawdę całkiem skutecznie zabierają
nas w klimaty Nowego Orleanu. Skrzypiące fotele bujane na przegnitej werandzie,
butelka samogonu, strzelba, stary pies, wybite okno, komary i wiatr
przyganiający przyduszający zapach bagien. Do tego migoczące neony na fasadach
odrapanych budynków goszczących w swoich ścianach kluby muzyczne, małe,
przyprószone nieco kurzem sceny wciśnięte w róg sal, ledwo docierające do nich
światła wysłużonych żarówek, zabytkowe, długie drewniane bary i szafy grające stojące
przy ścianie. Nigdy nie byłem w Nowym Orleanie, ale tak to właśnie widzę w
oparciu o filmy, dokumenty i opowieści. Pewnie jest już kompletnie inaczej, a
to tylko moje nazbyt wyidealizowane wizje, ale to nic – gdy włączam płyty grupy
Two Timer właśnie takie obrazy mam przed oczami i wszystko się zgadza.
1. Poetics of Refusal (4:02)
2. Letter to Charlie (3:42)
3. The Jack (2:47)
4. Drinking Boogie (4:08)
5. The Brief Song (2:54)
6. Let It Go (5:16)
7. Frenchmen Boogie (3:09)
8. NOLA Po'boy (3:04)
9. 4tornadoes (4:20)
10. Something's Missing (3:51)
11. Evelyn McHale (4:11)
12. Peaceful Life (3:06)
13. The Nile (5:53)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz