O historii Uriah Heep nie ma
sensu się rozpisywać. Jeśli ktoś o nich nie słyszał, to najwyraźniej pomylił
blogi. Jeszcze dekadę temu można było pytać „czy oni jeszcze żyją?”, ale od
wydania płyty Wake the Sleeper los
znowu uśmiechnął się do doświadczonej formacji, ponownie pozwalając Uriah Heep
na zapełnianie sporych klubów i na występy na dużych scenach największych europejskich
festiwalach rockowych. Płyty Into the
Wild i Outsider pomogły
podtrzymać dobrą passę, podobnie jak udane (liczne) koncertówki i dwa albumy
autocoverowe wydane w ostatnich latach. Grupa nie boi się grać na żywo nowych
numerów, wymieszanych w koncertowych setach z klasykami sprzed 40 czy niemal 50
lat, co też na pewno wpływa korzystnie na znajomość nowego materiału wśród
często dość konserwatywnych fanów starego rocka. Living the Dream z pewnością tej dobrej passie nie zaszkodzi.
Na nowym albumie znalazło się
dziesięć numerów trwających w sumie 52 minuty. Mamy tu kilka krótkich rzeczy,
szybkich trzyipółminutowych strzałów, ale zespół zadbał także o tych fanów,
którzy mają dużo czasu i wcale nie zależy im, żeby kompozycje kończyły się zbyt
szybko. W dodatku nie jest to wydłużanie czasu trwania numerów na siłę, bo
zdecydowanie najdłuższy kawałek na płycie – ośmiominutowe Rocks in the Road – to jednocześnie najlepsza kompozycja na Living the Dream, którą można śmiało
stawiać obok najlepszych numerów Uriah Heep w XXI wieku. I już choćby to daje
przewagę nowej płycie nad albumem poprzednim, który był bardzo solidny, ale
trudno było tam znaleźć numery wybijające się. Rocks in the Road to kapitalny powrót do czasów, gdy zespół budował
wielowątkowe kompozycje. Pierwsze minuty na to nie wskazują, bo to mógł być
równie dobrze czterominutowy, dynamiczny strzał, ale całkowite złamanie tempa w
trzeciej minucie i poprowadzenie kompozycji w kompletnie inne niż początkowo
rejony sprawdziło się wyśmienicie. Co dziwne, drugą najdłuższą kompozycją jest
jeden z singli – Take Away My Soul.
Oczywiście zazwyczaj grany w stacjach radiowych w nieco krótszej, specjalnie
przygotowanej wersji singlowej, co jednak nie zmienia faktu, że wybór
sześciominutowego nagrania do promocji płyty jest dość odważny. Tu już jest
dużo bardziej tradycyjnie, dynamicznie i przebojowo, choć naturalnie z mnóstwem
miejsca na instrumentalne pojedynki Micka Boxa i Phila Lanzona.
To generalnie jest płyta, która
szybko wpada w ucho i to dzięki dobrym melodiom, a nie chwytliwym plastikowym
plamom klawiszowym, jak to bywało na płytach Heep 30 lat temu. Lanzon od lat
chętniej używa Hammondów niż przekleństw techniki lat 80., co ma kapitalny
wpływ na brzmienie grupy. A Box – no cóż… Box to Box. Niedoceniany dziś często czarodziej
gitary, który ma chyba wbudowany w mózg generator świetnych rockowych riffów.
Tak naprawdę jednak każdy z muzyków formacji dokłada tu sporo od siebie, bo nie
da się ukryć, że za odrodzeniem Uriah Heep stoi w dużej mierze niezwykle dynamiczny
perkusista Russell Gilbrook, a i grający z grupą od kilku lat basista Davey
Rimmer znakomicie wpasował się w ten styl współczesnego Heep i wraz z Gilbrookiem
tworzy kapitalną sekcję rytmiczną. Lata mijają, a Bernie Shaw wciąż dysponuje
jednym z najbardziej charakterystycznych głosów we współczesnym hard rocku. To
szósty w historii wokalista Uriah Heep, ale przecież śpiewa w tym zespole od 32
lat, czyli jakieś dwa razy dłużej niż poprzednia piątka… razem wzięta. Living the Dream to także jego kolejny
popis.
Wróćmy do utworów. Numer tytułowy
to kapitalne, podniosłe, soczyste rockowe granie, nieco w stylu współczesnego
Deep Purple. Oczywiście Heep często byli określani mianem ubogich krewnych
Purpli, z czym kompletnie się nie zgadzam, bo jednak brzmienie tych zespołów
zawsze dość sporo dzieliło, ale tu faktycznie takie porównanie wydaje się
uzasadnione. Jest moc. Dominację dynamicznych, wpadających w ucho numerów
potwierdzają Grazed by Heaven
(napisane przez Rimmera, z tekstem wciąż mocno niedocenianego wokalisty Jeffa
Scotta Soto), Knocking at My Door czy
Goodbye to Innocence. Gdyby jednak
ktoś potrzebował chwili wytchnienia od tego gęstego, klasycznego hardrockowego
łojenia, to znajdzie ją w Waters Flowin’,
które dobrze wpasowuje się w długą tradycję numerów Heep opartych w mniejszym
lub większym stopniu na akustycznych brzmieniach. Kiedyś na pewno było ich
więcej. Teraz trafiają się rzadko, ale jednak całkiem nie zniknęły z repertuaru
grupy.
Living the Dream nie jest oczywiście płytą w żaden sposób
przełomową. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest to album dość
bezpieczny, ale przecież nikt chyba nie spodziewał się po Uriah Heep jakiejś
wolty na tym etapie kariery. To czwarty bardzo solidny album od czasu
odrodzenia grupy dekadę temu – cała czwórka to według mnie najlepsze płyty Heep
od odejścia z grupy wokalisty Johna Lawtona pod koniec lat 70. Panowie niewątpliwie
trzymają poziom i z każdym kolejnym krążkiem udowadniają, że do plastikowego
brzmienia, które serwowali fanom w latach 80. i na początku 90., już wracać nie
zamierzają. Czy to najlepszy z tych czterech nowych albumów w najnowszej
historii grupy? Nie wiem. Wciąż chyba najwyżej cenię Wake the Sleeper, ale może to też kwestia ówczesnego zaskoczenia, a
także sentymentu, a ten drugi czynnik w przypadku Living the Dream ma prawo zadziałać dopiero za jakiś czas.
1. Grazed by Heaven (4:31)
2. Living the Dream (5:34)
3. Take Away My Soul (6:13)
4. Knocking at My Door (4:58)
5. Rocks in the Road (8:18)
6. Waters Flowin' (4:27)
7. It's All Been Said (6:01)
8. Goodbye to Innocence (3:33)
9. Falling Under Your Spell (3:24)
10. Dreams of Yesteryear (5:25)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Na pewno jest to płyta solidna i porywająca, momentami wręcz bardzo dobra. aczkolwiek w moim odczuciu trochę za długa - mnie mniej więcej od połowy już zaczynała nużyć. Poza tym odnoszę wrażenie, że Uriah Heep postanowiło dać takiego trochę pstryczka w nos kolegom z Deep Purple, bo nie da się ukryć że niektóre numery brzmią tak jakby zostały wyjęte z sesji wspomnianego. Z innej mańki taki nowy Nazareth nudny jak flaki z olejem i bardziej AC/DC niż Nazareth - dobrze więc, że chociaż Uriah Heep trzyma wysoki poziom wykonawczy i brzmieniowy.
OdpowiedzUsuńCiekawe, kto od kogo zgapił tytuł - Uriah od Slasha czy odwrotnie ;) Z recenzją się zgadzam, oprócz zdania o najlepszych płytach w erze po Lawtonie - moim skromnym zdaniem Sea of Light jest jednak najlepsze:)
OdpowiedzUsuńhttps://rateyourmusic.com/search?bx=f2a0f350d942b64de8b4490a4020728e&searchtype=l&searchterm=living+the+dream
UsuńWiadomo, nawiązywałem bardziej do ostatnich postów na tym blogu, bo płyta Slasha była tutaj opisywana całkiem niedawno.
Usuńtak znakomity album weteranów, pozazdrościć sił witalnych,panowie są jak dobre wino im starsi tym lepsi, kawał porządnego klasycznego hard rocka w mistrzowskim wykonaniu, nic tylko się delektować
OdpowiedzUsuńNaprawdę lubię ich muzykę, a ten album wciąż leci u mnie na głośnikach. Muszę się wybrać na ich koncert - z tego co widzę mają być w Gdańsku 22.02, oby udało się dorwać bilet :)
OdpowiedzUsuńP.S. Świetne zdjęcia!
Chcę się podzielić spóźnionym odkryciem: Evership.
OdpowiedzUsuńTak bardziej na wyczucie posłuchałem tegorocznej Evership II i z każdym kolejnym utworem mnie wciągało. Od razu powiem: nie dla wszystkich to propozycja, najchętniej polecić mogę wielbicielom wielowątkowych opowieści, bogato aranżowanych z wykorzystaniem polirytmiczności. Jak kto lubi Yes, powinien znaleźć tu wiele podobnych elementów, chociaż brzmienie inne.
Twórca tego projektu poświęcił wiele, by móc nagrać swoje propozycje i kłaniam mu się za to oraz wielki talent. Evership I takoż wart uwagi. Dawno w tym nurcie nie było interesujących propozycji, no, może ja na nie nie trafiałem, a tu proszę: strzał z zamkniętymi oczyma i celny…
Te wlasnie jestem na koncercie i daja czadu wiec po co te górnolotne farmazony😆😆😆
OdpowiedzUsuń