
Podwójna przyjemność spłynęła na
mnie w ostatnich miesiącach z obozu Ruby the Hatchet. Najpierw pojawiła się
informacja, że pierwsza płyta grupy z Filadelfii, pierwotnie wydana trzy lata
temu, ukaże się ponownie po małym liftingu (nowy tytuł – Aurum – dwa utwory z wypuszczonej w międzyczasie EP-ki, brak dwóch
czy trzech innych, które były na oryginalnej wersji krążka), a niedługo potem
okazało się, że kwintet przygotował także zupełnie nową płytę. Valley of the Snake, bo taki jest jej
tytuł, to zatem teoretycznie druga, a w praktyce trzecia (albo na odwrót…) duża
płyta Ruby the Hatchet. Nazwa pewnie niewiele mówi większości z was, ale już
sama okładka powinna zachęcić i zasugerować, że będziemy mieli do czynienia z
klimatycznym, ciężkim albumem. Pod tym względem żadnych niespodzianek –
faktycznie jest klimat, faktycznie jest ciężko. Jeśli jesteś fanem sabbathowych
riffów, przyjemnego przesteru, stonerowego ciężaru i wplecionych w to wszystko
kobiecych wokali, to Valley of the Snake
może być krążkiem, który cię zainteresuje. Jeśli nie jesteś, możesz przeczytać
ten tekst do końca – kto wie, może jednak się skusisz. Zresztą głupio tak
przerywać czytanie po jednym akapicie. To nawet trochę niegrzecznie wobec
autora tekstu (na pewno jakoś się dowiem).