sobota, 1 stycznia 2022

King Buffalo - Acheron [2021]

Co prawda początkowy plan King Buffalo, by wydać w 2021 roku trzy płyty studyjne, ostatecznie nie został zrealizowany (chyba głównie przez „korki” w tłoczniach), ale pod koniec roku dostaliśmy płytę numer dwa. Po bardzo udanym The Burden of Restlessness, na którym dominowały rzeczy krótsze – z przedziału pięć do siedmiu minut – tym razem zespół wydał tylko cztery numery, za to dłuższe. Acheron trwa 40 minut i rozkład tego czasu na utwory jest bardzo sprawiedliwy. I oczywiście to wciąż brzmienie King Buffalo, ale niewątpliwie charakter tych kompozycji jest nieco inny niż w przypadku poprzedniego albumu.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Harpo Jarvi - Abuelo Blanc [2021]

Oh, by the way – which one is Harpo? Przyznam, że gdy zobaczyłem nazwę zespołu, wyobraziłem sobie ekscentrycznego, przedwojennego fińskiego narciarza… Tymczasem jest to trio z St. Louis. Ich pierwsza płyta wyszła w 2019 roku, ale jakoś wtedy na nią nie trafiłem. Udało się przy albumie numer dwa – Abuelo Blanc. Ciekawa, artystyczno-psychodeliczna okładka, pięć przeważnie dość rozbudowanych numerów i tagi na Bandcampie takie jak „psychedelic dreamfunk” czy „grandpa’s party”. Czy można tego nie sprawdzić?

środa, 22 grudnia 2021

Gin Lady - Camping with Bodhi [2021]

Gin Lady to jeden z moich ulubionych współczesnych zespołów. Śledzę ich muzyczny żywot od samego początku, a właściwie to jeszcze dłużej, bo od czasów znakomitego Black Bonzo, którego ostatni skład tworzył trzon pierwszego wcielenia Gin Lady. Potem zachodziły jeszcze pewne zmiany, ale generalnie ta szwedzka grupa nigdy nie zawodzi, wydając niemal zawsze co dwa lata płyty, których świetnie mi się słucha. A jednak ich ostatni album, z 2019 roku, jakoś długo nie mógł mnie do siebie przekonać. Początkowo uznałem, że jest nudny, bez ikry, niby ładny, ale jakiś taki za bardzo ogniskowy. Z czasem przekonałem się do niego, ale to wciąż najmniej lubiany przeze mnie krążek te formacji. Możecie się zatem domyślać – w kontekście owej ogniskowości – że nie byłem zbyt szczęśliwy, gdy zobaczyłem okładkę oraz tytuł nowej płyty Gin Lady. Na szczęście już zwiastujący album singiel znacznie mnie uspokoił, a całość weszła gładko jak cytrynówka na letnim festiwalu.

wtorek, 21 grudnia 2021

Fever Dog - Alpha Waves [2021]

Po raz pierwszy trafiłem na nich w 2017 roku, gdy wypuszczali pozapłytowy singiel. Zaprezentowałem go w audycji i wtedy tematu bardziej nie liznąłem. Na początku 2020 roku ukazało się kolejne nowe nagranie, tym razem zapowiadające nowy album, który miał się – według zapowiedzi grupy – ukazać jeszcze w 2020 roku. Numer spodobał mi się, ale przyznam, że potem nieco przysnąłem, jeśli chodzi o temat nowej płyty. Zapamiętałem tytuł i to, że ma być za kilka miesięcy – i tyle. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka tygodni temu zobaczyłem ten tytuł wśród nowości płytowych. Pomyślałem sobie, że musiałem przegapić zeszłoroczną premierę i wychodzi jakaś reedycja, być może z dodatkowym materiałem. Tymczasem okazało się, że żadnej premiery w 2020 roku nie było. Domyślam się, że pandemia miała na to wpływ, bo sporo zespołów postanowiło opóźnić wydawanie nowej muzyki wobec przeszkód w swobodnym promowaniu materiału na żywo. Płyta jednak w końcu wyszła. Nosi tytuł Alpha Waves i jest kapitalna.

czwartek, 16 grudnia 2021

Ottoman - Heretic [2021]

Ooo, są z Islandii? To na pewno grają cholernie klimatycznie, eterycznie i z elementami nordyckiego folku. <mem z zaniepokojoną twarzą Natalie Portman z Gwiezdnych Wojen> Grają klimatycznie, eterycznie i z elementami nordyckiego folku, prawda? Otóż nie. Grają hardrockowo, gęsto, melodyjnie, czasem – owszem – klimatycznie, ale raczej nie w klimacie, którego spodziewamy się, gdy widzimy, że zespół pochodzi z wyspy wulkanów. I nic nie szkodzi, bo ich pierwsza płyta jest znakomita. Nazywają się Ottoman i wydali w tym roku swój pierwszy duży album – Heretic.

piątek, 10 grudnia 2021

Mariusz Duda - Interior Drawings [2021]

Kilka miesięcy temu żartowałem, że jak tak dalej pójdzie, to trylogia lockdownowa Mariusza Dudy będzie musiała rozrosnąć się do znacznie potężniejszych rozmiarów. Sytuacja na świecie jakoś się nie poprawia i w momencie ukazania się trzeciej płyty z cyklu dalej „końca nie widać”. Końca pandemii i lockdownów (choć akurat nie u nas, jeśli o te drugie chodzi). Bo cykl muzyczny chyba jednak zgodnie z zapowiedziami się właśnie kończy – wraz z wydaniem Interior Drawings. Były kwadraty (gry komputerowe), były koła (kasety), są trójkąty (komiksy). No, tak mniej więcej, bo przecież te płyty nie muszą się odnosić ściśle do tych właśnie form rozrywki/sztuki, choć taka jest sugestia samego autora.

niedziela, 5 grudnia 2021

Black Light Animals - Playboys of the Western World [2021]

Świetna, kosmiczno-psychodeliczna okładka, sprawiająca wrażenie, jakoby płyta z nią skojarzona była ścieżką dźwiękową do jakiegoś mocno leciwego już filmu sci-fi/fantasy– to ta okładka zwróciła moją uwagę na grupę Black Light Animals. Na jakiejś podstawie trzeba dokonywać selekcji, jeśli co tydzień ma się do odsłuchu przynajmniej kilkanaście nowych albumów. Uznałem, że coś tak klimatycznego powinno znaleźć swoje dźwiękowe odbicie w fantastycznej, intrygującej muzyce. I jak to często bywa – okazało się, że miałem rację.

niedziela, 28 listopada 2021

Electric Eye - Horizons [2021]

Electric Eye to pewniacy. Poznałem ich muzykę w 2016 roku przy okazji premiery drugiej płyty tego norweskiego kwartetu. Od razu porwała mnie ich muzyka i wiedziałem, że muszę ich mieć na oku. W 2017 roku wyszedł album trzeci, który to potwierdził. Obie te płyty trafiły do czołówki moich ulubionych albumów w swoich rocznikach. Trochę naczekaliśmy się na kontynuację. Co prawda w międzyczasie wyszedł krążek koncertowy, ale studyjnych nagrań jakiś czas nie było. No to są. I znowu pewnie w moim rocznym rankingu znajdą się wysoko. Poprzednio na okładce poszli w żółć, teraz w czerwień. Muzyka zbyt drastycznie się nie zmieniła, w dalszym ciągu łatwo poznać, że to oni, choć daleki jestem od stwierdzenia, że brzmią wciąż tak samo.

niedziela, 21 listopada 2021

Soup - Visions [2021]

Wstępem do tego tekstu musi być małe tło historyczne. Wiosną 2017 roku zobaczyłem w internecie niezwykle intrygującą pracę, której autorem jest Lasse Hoile – jeden z najbardziej cenionych współczesnych twórców okładek. Praca ta kojarzyła się natychmiast z projektem, który zdobił jedno z wydawnictw Stevena Wilsona (autorstwa tegoż samego Hoile). Była tak piękna, że zapamiętałem sobie nazwę zespołu, bo płyty, której ta okładka miała towarzyszyć, jeszcze na rynku nie było. Soup – Remedies. Hmm, no dobrze, pożyjemy – zobaczymy. Na początku maja przypomniałem sobie o tym albumie, który zdążył się już w kwietniu ukazać. Odsłuchałem płytę i… całkowicie mnie zmiotło z planszy. Nie mogłem się wręcz doczekać, aż zaprezentuję muzykę z tego albumu w audycji, bo czułem, że właśnie trafiłem na coś wyjątkowego, coś, co absolutnie zaczaruje słuchaczy. Można powiedzieć, że reszta to już historia (na naszą małą skalę), bo szybko się okazało, że album ten równie mocno spodobał się także innym osobom w redakcji Rockserwis FM, co zaowocowało numerem 1 na naszym Czarcie, licznymi zachwytami słuchaczy, wałkowaniem płyty w chyba połowie naszych audycji, miejscem w pierwszej piątce w głosowaniu na Ulubiony album roku naszych słuchaczy (tuż za samymi rockserwisowymi tuzami – Lunatic Soul, Stevenem Wilsonem i Rogerem Watersem) oraz pięknym koncertem na Ino-Rock Festival rok później. A, zapomniałbym. To moja ulubiona płyta 2017 roku. Rozumiecie więc, że moje oczekiwania wobec Visions były ogromne, i stres, czy aby sam nie zabiję nimi swojego odbioru tej płyty, równie wielki.

poniedziałek, 15 listopada 2021

Hollow Drifter - Echoes of Things to Come [2021]

Świadomie podjęta decyzja o ograniczeniu pisania na blogu nie zbiegła się z podobną, dotyczącą odsłuchu nowej muzyki, w efekcie czego w tym roku „przerobiłem” chyba rekordową liczbę już w tej chwili pewnie grubo ponad dwustu płyt, lecz na bloga trafił zaledwie niewielki procent tego materiału i jeszcze nigdy zespoły wydające nową muzykę nie miały na tym blogu tak małych szans na pojawienie się ze swoją nową muzyką. Hollow Drifter to jeden z zespołów w wiecznym zawieszeniu w tym kontekście. Płyta spodobała mi się od pierwszego odsłuchu, jakoś w lipcu albo sierpniu, ale cały czas nie byłem pewny, czy na tyle, żebym o niej pisał. A gdy już wymyśliłem, że chyba faktycznie napisać by należało, to co chwilę ktoś inny wskakiwał do kolejki i spychał Holendrów na dalsze miejsca. W końcu jednak postanowiłem, że trzeba podjąć ostateczną decyzję. Włączyłem ten album jeszcze raz – wóz albo przewóz. Albo napiszę teraz, albo wcale. Wyszło, że teraz.