Jak tak w ogóle można? Jak można
grać tak znakomitą muzykę i kazać fanom czekać na nową płytę osiem lat? Czy ci
ludzie nie mają sumienia? Muzycy szwedzkiej grupy Anekdoten nigdy nie spieszyli
się z wydawaniem kolejnych albumów – niedługo zespołowi stuknie 25 lat, a przez
ten czas otrzymaliśmy od nich zaledwie 5 krążków studyjnych – ale ośmioletnia
przerwa to rekord absolutny, tym bardziej, że zespół oficjalnie nie rozpadł się
w międzyczasie. Może członkowie grupy byli zbyt zajęci innymi projektami, w
które są zaangażowani, a może zwyczajnie rozleniwili się i nie mogli się zebrać
do tworzenia tej płyty? No ale dobrze – całe szczęście w końcu ukazała się
szósta płyta Anekdoten zatytułowana Until
All the Ghosts Are Gone. Głód tworzenia nowej muzyki w szwedzkim zespole
musiał być spory, bo krążek zbiera fantastyczne recenzje, co zresztą nie
powinno dziwić. Anekdoten nigdy nie splamili się wydawnictwem nijakim.
Wszystkie ich albumy to piękne podróże muzyczne, pełne melancholii, lecz
jednocześnie niepozbawione dynamiki. Na niektórych płytach bywało bardziej
rockowo, na innych psychodelicznie, przy jeszcze innych okazjach szczególny
nacisk kładziony był na elementy muzyki progresywnej – ale zawsze twórczość
Anekdoten stała na wysokim poziomie, wzruszała, zachwycała, wciągała swoją
magią. I wiecie co? Na najnowszym krążku jest dokładnie tak samo.
Until the Ghosts Are Gone to wspaniałe połączenie poruszających
melodii i nostalgicznych muzycznych pejzaży z soczystym, klasycznym brzmieniem.
Szwedzi są specjalistami w tych nieco jesiennych klimatach, ale trzeba im
oddać, że ich płyt słucha się znakomicie między innymi dlatego, że potrafią te
„smutne” dźwięki znakomicie połączyć z gęstymi aranżacjami i dynamiką. Dzięki
temu ich albumy nie nadają się tylko na zimne wieczory przy kominku, ale
sprawdzają się fantastycznie w każdych warunkach. Zresztą wykorzystanie w
nagraniach melotronu, wibrafonu, saksofonu, fletofonu… fletu i organów
to już połowa sukcesu jeśli chodzi o podbijanie mojego serca współczesną muzyką
progresywną. Zaczyna się dość mocno, co można odczytać jako nawiązanie do
wczesnych płyt grupy. Shooting Star –
najdłuższa, dziesięciominutowa kompozycja na albumie – intryguje intensywną
aranżacją i sporą dynamiką. Napisałbym, że słychać tu echa ostatnich płyt
Opeth, ale… halo, halo – Anekdoten grali taką muzykę, gdy Misiek i jego ferajna
lubowali się jeszcze w wokalnych wyziewach i muzyce, której bliżej było do
death metalu niż do progresji. Zresztą być może nieprzypadkowo gościnnie na
organach zagrał w tym numerze Per Wiberg, niegdyś klawiszowiec wspomnianego Opeth,
obecnie jedna trzecia grupy Kamchatka, której płyta Long Road Made of Gold ukaże się na dniach. Równie intensywnie,
choć jednocześnie nieco leniwie jest w Get
Out Alive. Niby jest dość mocno i gęsto, ale kwartet nigdzie się nie
spieszy, przez co całość utrzymana jest w dość sennym, post-rockowym klimacie.
Za to gitara przygrywa tu na początku z niemal hardrockowym zacięciem, co
tworzy ciekawy kontrast z niezwykle spokojnym, melancholijnym zakończeniem.
Po zwieńczeniu poprzedniej
kompozycji słuchać już, że fani nieco łagodniejszego oblicza Anekdoten, które
doszło do głosu na ostatnich krążkach, nie mają podstaw do obaw. If It All Comes Down to You to
fantastyczny pokaz umiejętności grupy w konstruowaniu cudownego, ciepłego
klimatu wspartego fantastycznymi partiami fletu (gościnnie sam Theo Travis!) i
gitary elektrycznej grającej ciepłe, delikatne dźwięki na tle „akustyka”. To
kapitalna współczesna muzyka progresywna pozbawiona sztuczności i efekciarstwa,
z którym często jest niestety utożsamiany ten gatunek, oferująca w zamian całe
spektrum emocji i barw. Ten klimat kontynuuje Writing on the Wall. Jest ta fantastyczna atmosfera, nastrój
budowany ze spokojem przez długie minuty, oparty na klasycznym progresywnym
brzmieniu przełomu lat 60. i 70. Nigdzie się nikomu nie spieszy, każdy motyw ma
szansę wybrzmieć, być w pełni wchłonięty przez słuchacza, a jednocześnie dzięki
sprawnemu mieszaniu zagrywek delikatnych i cichych z mocniejszymi uderzeniami,
całość brzmi świeżo i zaskakująco. Wokale nie wysuwają się w Anekdoten na
pierwszy plan – są kolejnym instrumentem tworzącym muzyczny obraz. Na
największe muzyczne szaleństwa muzykom Anekdoten zebrało się w zamykającym
płytę Our Days Are Numbered. Bardzo
szybko robi się intensywnie i porywająco. Sekcja rytmiczna zapewnia
fantastyczne, nieco połamane tło. Gitary jazgoczą niezwykle przyjemnie, całość
uzupełniają partie instrumentów klawiszowych, które tworzą dość tajemniczy
klimat. I choć w połowie wszystko nagle się uspokaja, a na delikatnym tle
słyszymy fantastyczną partię saksofonu, to utwór ani przez chwilę nie traci
swojej intensywności. Ten psychodeliczny przerywnik sprawia, że zakończenie
tego numeru i całej płyty brzmi jeszcze bardziej porywająco. Energia buzuje
niczym lawa w wulkanie tuż przed erupcją, lecz do prawdziwego wybuchu nie
dochodzi – zamiast efektownego i spodziewanego wybuchu mamy nagły koniec bez
żadnych muzycznych fajerwerków. To dobrze – wzmaga apetyt na ciąg dalszy, na
który pewnie znowu poczekamy kilka lat.
Muzyka Anekdoten na pewno nie
należy do łatwych w odbiorze. Ci, którym niestraszne są długie kompozycje
pozbawione efektownych zagrywek, ale bazujące w zamian na klimacie, z łatwością
dadzą się porwać muzyce Szwedów. Lecz przeciętny słuchacz muzyki rockowej,
który jest przywiązany do bardziej tradycyjnej struktury utworów i potrzebuje
od czasu do czasu jakiejś chwytliwej melodii, może mieć problemy, żeby wgryźć
się w twórczość Anekdoten. Ale warto spróbować, bo to piękne utwory, pozbawione
pretensjonalności, nieprzekombinowane, z jednej strony nawiązujące do
twórczości klasycznych progrockowych zespołów jak King Crimson (nic dziwnego,
przecież męska część grupy zaczynała od grania coverów właśnie tego zespołu),
lecz z drugiej oferujące świeżą jakość i charakterystyczne, nieco melancholijne
brzmienie. To muzyka dla tych, którzy nie szukają w rocku oczywistości, chcą doświadczyć
emocji niekoniecznie wyrażanych słowem, ale także – a może nawet przede
wszystkim – dźwiękami wypływającymi z instrumentów. Anekdoten to obok Ånglagård
jeden z najważniejszych zespołów szwedzkiej i europejskiej sceny progresywnej
ostatniego ćwierćwiecza. Dobrze, że wrócili z nową płytą. Takie wydawnictwa
warte są, by czekać na nie latami. Mam jednak nadzieję, że kolejne dostaniemy
szybciej niż za osiem lat. Ja rozumiem dawkowanie przyjemności, ale to już
zakrawa na sadyzm…
---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Zgodzę się w stu procentach. Płyta jest niezwykła, co zaskakujące, nic w niej nie jest nudne. Często mam do czynienia z utworami genialnymi zestawionymi z kompletną nudą na jednym krążku. A tutaj kompozycje są przełamane motywami tworzącymi kontrasty, niespodzianki,
OdpowiedzUsuńno i ciarki :) Właśnie się w nią "wgryzam" kolejny raz. Właściwie nie ma tu nic do wgryzania. Jestem całkowicie oddana tej muzyce :)
Pozdrawiam,
Ada