czwartek, 14 maja 2015

Anekdoten - Until All the Ghosts Are Gone [2015]


Jak tak w ogóle można? Jak można grać tak znakomitą muzykę i kazać fanom czekać na nową płytę osiem lat? Czy ci ludzie nie mają sumienia? Muzycy szwedzkiej grupy Anekdoten nigdy nie spieszyli się z wydawaniem kolejnych albumów – niedługo zespołowi stuknie 25 lat, a przez ten czas otrzymaliśmy od nich zaledwie 5 krążków studyjnych – ale ośmioletnia przerwa to rekord absolutny, tym bardziej, że zespół oficjalnie nie rozpadł się w międzyczasie. Może członkowie grupy byli zbyt zajęci innymi projektami, w które są zaangażowani, a może zwyczajnie rozleniwili się i nie mogli się zebrać do tworzenia tej płyty? No ale dobrze – całe szczęście w końcu ukazała się szósta płyta Anekdoten zatytułowana Until All the Ghosts Are Gone. Głód tworzenia nowej muzyki w szwedzkim zespole musiał być spory, bo krążek zbiera fantastyczne recenzje, co zresztą nie powinno dziwić. Anekdoten nigdy nie splamili się wydawnictwem nijakim. Wszystkie ich albumy to piękne podróże muzyczne, pełne melancholii, lecz jednocześnie niepozbawione dynamiki. Na niektórych płytach bywało bardziej rockowo, na innych psychodelicznie, przy jeszcze innych okazjach szczególny nacisk kładziony był na elementy muzyki progresywnej – ale zawsze twórczość Anekdoten stała na wysokim poziomie, wzruszała, zachwycała, wciągała swoją magią. I wiecie co? Na najnowszym krążku jest dokładnie tak samo.

Until the Ghosts Are Gone to wspaniałe połączenie poruszających melodii i nostalgicznych muzycznych pejzaży z soczystym, klasycznym brzmieniem. Szwedzi są specjalistami w tych nieco jesiennych klimatach, ale trzeba im oddać, że ich płyt słucha się znakomicie między innymi dlatego, że potrafią te „smutne” dźwięki znakomicie połączyć z gęstymi aranżacjami i dynamiką. Dzięki temu ich albumy nie nadają się tylko na zimne wieczory przy kominku, ale sprawdzają się fantastycznie w każdych warunkach. Zresztą wykorzystanie w nagraniach melotronu, wibrafonu, saksofonu, fletofonu… fletu i organów to już połowa sukcesu jeśli chodzi o podbijanie mojego serca współczesną muzyką progresywną. Zaczyna się dość mocno, co można odczytać jako nawiązanie do wczesnych płyt grupy. Shooting Star – najdłuższa, dziesięciominutowa kompozycja na albumie – intryguje intensywną aranżacją i sporą dynamiką. Napisałbym, że słychać tu echa ostatnich płyt Opeth, ale… halo, halo – Anekdoten grali taką muzykę, gdy Misiek i jego ferajna lubowali się jeszcze w wokalnych wyziewach i muzyce, której bliżej było do death metalu niż do progresji. Zresztą być może nieprzypadkowo gościnnie na organach zagrał w tym numerze Per Wiberg, niegdyś klawiszowiec wspomnianego Opeth, obecnie jedna trzecia grupy Kamchatka, której płyta Long Road Made of Gold ukaże się na dniach. Równie intensywnie, choć jednocześnie nieco leniwie jest w Get Out Alive. Niby jest dość mocno i gęsto, ale kwartet nigdzie się nie spieszy, przez co całość utrzymana jest w dość sennym, post-rockowym klimacie. Za to gitara przygrywa tu na początku z niemal hardrockowym zacięciem, co tworzy ciekawy kontrast z niezwykle spokojnym, melancholijnym zakończeniem.

Po zwieńczeniu poprzedniej kompozycji słuchać już, że fani nieco łagodniejszego oblicza Anekdoten, które doszło do głosu na ostatnich krążkach, nie mają podstaw do obaw. If It All Comes Down to You to fantastyczny pokaz umiejętności grupy w konstruowaniu cudownego, ciepłego klimatu wspartego fantastycznymi partiami fletu (gościnnie sam Theo Travis!) i gitary elektrycznej grającej ciepłe, delikatne dźwięki na tle „akustyka”. To kapitalna współczesna muzyka progresywna pozbawiona sztuczności i efekciarstwa, z którym często jest niestety utożsamiany ten gatunek, oferująca w zamian całe spektrum emocji i barw. Ten klimat kontynuuje Writing on the Wall. Jest ta fantastyczna atmosfera, nastrój budowany ze spokojem przez długie minuty, oparty na klasycznym progresywnym brzmieniu przełomu lat 60. i 70. Nigdzie się nikomu nie spieszy, każdy motyw ma szansę wybrzmieć, być w pełni wchłonięty przez słuchacza, a jednocześnie dzięki sprawnemu mieszaniu zagrywek delikatnych i cichych z mocniejszymi uderzeniami, całość brzmi świeżo i zaskakująco. Wokale nie wysuwają się w Anekdoten na pierwszy plan – są kolejnym instrumentem tworzącym muzyczny obraz. Na największe muzyczne szaleństwa muzykom Anekdoten zebrało się w zamykającym płytę Our Days Are Numbered. Bardzo szybko robi się intensywnie i porywająco. Sekcja rytmiczna zapewnia fantastyczne, nieco połamane tło. Gitary jazgoczą niezwykle przyjemnie, całość uzupełniają partie instrumentów klawiszowych, które tworzą dość tajemniczy klimat. I choć w połowie wszystko nagle się uspokaja, a na delikatnym tle słyszymy fantastyczną partię saksofonu, to utwór ani przez chwilę nie traci swojej intensywności. Ten psychodeliczny przerywnik sprawia, że zakończenie tego numeru i całej płyty brzmi jeszcze bardziej porywająco. Energia buzuje niczym lawa w wulkanie tuż przed erupcją, lecz do prawdziwego wybuchu nie dochodzi – zamiast efektownego i spodziewanego wybuchu mamy nagły koniec bez żadnych muzycznych fajerwerków. To dobrze – wzmaga apetyt na ciąg dalszy, na który pewnie znowu poczekamy kilka lat.

Muzyka Anekdoten na pewno nie należy do łatwych w odbiorze. Ci, którym niestraszne są długie kompozycje pozbawione efektownych zagrywek, ale bazujące w zamian na klimacie, z łatwością dadzą się porwać muzyce Szwedów. Lecz przeciętny słuchacz muzyki rockowej, który jest przywiązany do bardziej tradycyjnej struktury utworów i potrzebuje od czasu do czasu jakiejś chwytliwej melodii, może mieć problemy, żeby wgryźć się w twórczość Anekdoten. Ale warto spróbować, bo to piękne utwory, pozbawione pretensjonalności, nieprzekombinowane, z jednej strony nawiązujące do twórczości klasycznych progrockowych zespołów jak King Crimson (nic dziwnego, przecież męska część grupy zaczynała od grania coverów właśnie tego zespołu), lecz z drugiej oferujące świeżą jakość i charakterystyczne, nieco melancholijne brzmienie. To muzyka dla tych, którzy nie szukają w rocku oczywistości, chcą doświadczyć emocji niekoniecznie wyrażanych słowem, ale także – a może nawet przede wszystkim – dźwiękami wypływającymi z instrumentów. Anekdoten to obok Ånglagård jeden z najważniejszych zespołów szwedzkiej i europejskiej sceny progresywnej ostatniego ćwierćwiecza. Dobrze, że wrócili z nową płytą. Takie wydawnictwa warte są, by czekać na nie latami. Mam jednak nadzieję, że kolejne dostaniemy szybciej niż za osiem lat. Ja rozumiem dawkowanie przyjemności, ale to już zakrawa na sadyzm…


---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Zgodzę się w stu procentach. Płyta jest niezwykła, co zaskakujące, nic w niej nie jest nudne. Często mam do czynienia z utworami genialnymi zestawionymi z kompletną nudą na jednym krążku. A tutaj kompozycje są przełamane motywami tworzącymi kontrasty, niespodzianki,
    no i ciarki :) Właśnie się w nią "wgryzam" kolejny raz. Właściwie nie ma tu nic do wgryzania. Jestem całkowicie oddana tej muzyce :)
    Pozdrawiam,
    Ada

    OdpowiedzUsuń