Trzeba przyznać, że szwedzkie
trio Kamchatka narzuciło sobie ostatnimi czasy całkiem niezłe tempo pracy.
Ledwie kilka miesięcy temu nadrabiałem zaległości, recenzując ich płytę The Search Goes On wydaną w lutym 2014
roku, a już w moje ręce wpadła mocno przedpremierowo najnowsza propozycja Szwedów – płyta Long Road Made of Gold, która oficjalnie
zostanie wydana 22 maja. Szósty krążek w podstawowej wersji ma trwać niecałe
trzy kwadranse, więc jeśli chodzi o długość jest bardzo klasycznie. Niespodzianką
może być zaangażowanie do prac nad brzmieniem płyty brytyjskiego producenta
Russa Russella, który znany jest ze współpracy głównie z zespołami nurtu
ekstremalnego metalu, jak Napalm Death czy Dimmu Borgir. Bez obaw – Kamchatka
nie zaczęła nagle grać mocnego metalu. To wciąż muzyka rockowa, chyba nawet o
nieco lżejszym zabarwieniu niż w przypadku poprzednich płyt.
Teoretycznie nagranie dwóch
albumów w tak krótkim odstępie czasu grozi pewnym zlaniem się pomysłów, ale już
na samym początku Szwedzi udowadniają, że wciąż dysponują świeżym podejściem do
swojej twórczości i nie zamierzają nagrywać kopii swoich wcześniejszych
wydawnictw. Utwór Take Me Back Home
rozpoczyna partia banjo, które zresztą pojawia się też w dalszej fazie
kompozycji, a całość odjeżdża chwilami nawet w nieco progresywne klimaty, choć
bez instrumentalnej przesady. Pierwszy singiel z płyty – Get Your Game On – to trzy i pół minuty cholernie chwytliwego
grania, które natychmiast podrywa na równe nogi mocno zaznaczonym rytmem i
lekkością brzmienia. To w zasadzie niemal taneczny numer, choć utrzymany w
rockowej stylistyce. Pierwszą wyraźną różnicą, jaką da się odczuć w porównaniu
z poprzednim krążkiem, jest właśnie pewna lekkość brzmienia. Styl Kamchatki
składa się z elementów hard rocka, blues rocka i stonera. Tego ostatniego na
ostatnim albumie było jakby nieco więcej, choć nie brakowało przy tym dobrych
melodii. Odnoszę wrażenie, że na Long
Road Made of Gold jest tego stonera dużo mniej, więcej za to brzmień
kojarzących się z południem Stanów. Może to dlatego tym razem na okładce mamy
muzyków grupy przemierzających na koniach tereny górskie kojarzące się dość
mocno właśnie z kontynentem amerykańskim? Płyta sprawia wrażenie lżejszej,
bardziej melodyjnej, nastawionej na motywy, które łatwo zostają w głowie.
Jednym z niewielu przykładów mocniejszego łomotu jest Human Dynamo, choć i tu jest mniej surowo niż bywało jeszcze choćby
na Thank You for Your Time z
poprzedniej płyty. Panowie zapuszczają się także odważniej w rejony
spokojniejsze. Rain to niesamowicie
klimatyczny kawałek, na pewno zbudowany na bluesowych podwalinach, ale
wychodzący daleko poza schemat prostego bluesowego kawałka.
W muzyce Kamchatki podoba mi się
między innymi to, że grupa nie musi zalewać słuchaczy kaskadą riffów, by
przyciągnąć uwagę. Jest ich trzech, słychać, że nagrywają na żywo z
ewentualnymi dogrywkami, ale ponieważ muszą potem wykonywać te numery w tym
samym składzie na żywo, nie kombinują z nasycaniem swoich utworów dodatkowymi
partiami instrumentów. Gitara pełni tu oczywiście ważną funkcję, ale często gra
bardzo oszczędnie, jedynie wzmacniając mocne bicie sekcji rytmicznej, jak w Mirror, gdzie oszczędna gra w zwrotkach
świetnie sprawdza się w zestawieniu odrobiną szaleństwa w instrumentalnych
przerywnikach. Klimat południa powraca w numerze Long Road. Tu muzycznych szaleństw nie ma – jest oszczędnie,
klimatycznie i „kowbojsko”. Długie płaszcze, kapelusze, rewolwer ukryty za
pasem, pocałunek rudej panny niezbyt ciężkich obyczajów z pobliskiego saloonu i
łyk flaszka whisky na pożegnanie przed wyruszeniem w dalszą drogę. To You to chyba jedyny kawałek, w którym
aranżacja jest nieco bardziej nasycona licznymi gitarowymi partiami, tak jakby
po dziewięciu dość oszczędnych i zwartych aranżacyjnie kompozycjach zespół
chciał nam pokazać, że tak całkiem nie zapomina, jak robi się nieco większy
hałas. Przez chwilę poczułem się, jakbym słuchał jakiegoś przebojowego singla Foo
Fighters i wcale nie zamierzam twierdzić, że te chwilowe skojarzenia mi
przeszkadzają.
Zespół Kamchatka odkryłem dość
niedawno, bo zaledwie kilkanaście miesięcy temu, i cieszę się, że muzycy tej
grupy są w stanie zaskakiwać mnie swoją nową muzyką. To nie jest takie
oczywiste. Czasami odkrywamy jakiś nowy dla nas zespół z kilkoma płytami w
dorobku, chłoniemy wszystko, co jest dostępne na rynku, a gdy wychodzi nowa
płyta – pierwsza za naszej „kadencji” jako fana – przychodzi lekki niedosyt, bo
w zasadzie nie ma tam nic nowego, czego nie byłoby na krążkach poprzednich. W
przypadku Kamchatki ciągle czuję, że muzycy próbują do każdego albumu podejść
nieco inaczej, zaprezentować się z nieco innej strony. Owszem, w ramach pewnego
gatunku i jakiejś ogólnej, niezmiennej stylistyki, ale jednak z różnie
rozłożonym balansem elementów, które stanowią składniki stylu grupy. Na The Search Goes On było bardziej
dynamicznie, na Long Road Made of Gold
dominują łagodniejsze klimaty i wpadające w ucho melodie, ale to wciąż charakterystyczne
brzmienie szwedzkiego tria, choć chyba z nieco głębszym ukłonem w stronę amerykańskiego rocka. Płyta trafi do sklepów w drugiej połowie maja i
jeśli tylko będzie ją można dostać na terenie naszego kraju, powinna być
obowiązkowym punktem na liście zakupów każdego fana dobrego rockowego grania.
---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz