czwartek, 30 kwietnia 2015

Weedpecker - II [2015]


I jak tu nie kochać muzyki? Człowiek przegląda sobie spis wykonawców na różnych letnich festiwalach i przypadkowo trafia na nagranie zespołu, którego nazwa nic mu nie mówi. Odpala utwór, potem drugi i trzeci – okazuje się, że kapela gra naprawdę świetną muzykę, a do tego jeszcze jest z Polski. A można by pomyśleć po ogłoszeniu zwycięzców różnych nagród muzycznych za rok miniony, że w tym kraju muzyka rockowa nie istnieje poza mainstreamem, który zresztą zazwyczaj w rockowej szufladce umieszcza wykonawców grających nieco dynamiczniejszy i wykonywany na „żywych” instrumentach pop. Ale to tylko taka mała dygresja, która ma zapełnić miejsce z braku lepszego pomysłu na wstęp. Warszawska kapela gra już od kilku lat, dwa lata temu wydała swoją pierwszą płytę zatytułowaną po prostu Weedpecker, a z końcem kwietnia raczy nas drugim wydawnictwem, niespodziewanie zatytułowanym II. Spokojnie – panowie są dużo bardziej kreatywni, niż można by sądzić po tytułach ich albumów. Uwagę zwraca już bardzo klimatyczna „ptasia” okładka, która dość mocno sugeruje, że na płycie będziemy mieli do czynienia z muzyką mroczną, niepokojącą i być może niełatwą w odbiorze. W dużej mierze wrażenia te okazują się trafne po odsłuchu albumu.

To, co najbardziej podoba mi się na II, to fantastyczne żonglowanie klimatem i ciężarem kompozycji. Początek jest ciężki – niby pierwsza kompozycja rozwija się dość niepozornie, ale z czasem przybiera na mocy. Pierwsze utwory wgniatają w fotel, suną niczym walec i atakują mocnym, obficie przesterowanym brzmieniem, choć doprawionym fantastycznymi melodiami i porywającymi motywami gitarowymi. Reality Fades to świetne, niemal ośmiominutowe wprowadzenie w klimat płyty z absolutnie fantastycznymi zagrywkami solowymi gitary przeplatającymi się z piekielnie ciężkim riffem, ale prawdziwą miazgę robi trzeci numer – Fat Karma. Powalające połączenie hipnotycznego motywu gitarowego i fantastycznej melodyki tych gitar. Z jednej strony przytłaczający ciężar doprawiony powolnym, ociężałym tempem kompozycji, z drugiej – melodia, świetne współbrzmienie gitar i kapitalny „kosmiczny” odjazd pod koniec. Mistrzostwo! Całość tych kompozycji znakomicie dopełniają nieco klaustrofobiczne wokale atakujące gdzieś z oddali. Ale kiedy już wydaje się, że będzie tak smoliście i przytłaczająco przez cały czas, panowie wyskakują w kolejnych numerach z innymi klimatami. Nothingness zaskakuje swego rodzaju lekkością, zaś ośmiominutowe In the Woods rozwija się niezwykle interesująco, przybiera na intensywności i fantastycznie nawiązuje do sceny rocka psychodelicznego. Tu i tam pojawiają się też echa muzyki z Seattle sprzed ćwierćwiecza. Na moje ucho panowie chyba lubią sobie posłuchać starego dobrego Alice in Chains – nie chodzi o żadne kalki czy zbyt bezpośrednie inspiracje, raczej o to połączenie melodii ze sporym ciężarem i potężnymi, ale wycofanymi tu w miksie wysokimi wokalami. Słychać to zwłaszcza w The Vibe, które jest zbudowane wokół powtarzającego się walcowatego motywu, przyozdobionego jednak w ciekawy sposób intrygującym tłem. Zamykający album utwór Already Gone brzmi niemal jak odrodzenie po muzycznej apokalipsie i twórczym jazgocie poprzedniej kompozycji. Unosi się subtelnie i zachwyca delikatnym tłem gitarowym oraz wokalami, które świetnie uzupełniają całość, ale nie narzucają się i nie wychodzą ani na chwilę na pierwszy plan. I znowu nie mogę nie wspomnieć o Alice in Chains, bo tu też jakby klimat z niektórych ich spokojniejszych kompozycji, choć więcej u „Zielciołów” (cudowna nazwa) muzycznej psychodelii niż u „Alicji”. Być może w środku płyty ta kompozycja straciłaby nieco ze swojej magii, ale po tych niemal 40 minutach przeważnie dość ciężkiego, ponurego łojenia, te pięć minut swobodnego unoszenia się w leniwym tempie i bez mocnych, przesterowanych riffów to cudowne uczucie.



II to bardzo ciekawa mieszanka stoner rocka, muzyki psychodelicznej i klimatów sceny Seattle. Utwory są misternie budowane, często opierają się przez dłuższy czas na danym motywie, wokół którego zespół tworzy całą otoczkę, rozwijając stopniowo aranżacje. Ciężkość i mocne przestery na szczęście idą w parze z melodiami i psychodelicznymi odjazdami, które sprawiają, że brzmienie płyty jest dobrze zbalansowane. Wokale pojawiają się dość sporadycznie i choć świetnie pasują do tej muzyki, dobrze, że członkowie grupy nie zdecydowali się na ich częstsze wykorzystanie. Wstawki wokalne ciekawie uzupełniają klimat kompozycji, ale są na tyle krótkie, że nie odciągają uwagi od bardzo udanych motywów instrumentalnych. Co prawda brzmienie partii wokalnych i nasycenie ich efektami sprawia, że w zasadzie mało rozumiem (pięć lat na filologii angielskiej o kant dupy…), ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Teoretycznie cały album jest utrzymany w dość ponurym, ciężkim klimacie, jednak muzycy oferują nam dość spory rozstrzał stylistyczny, co także sprawia, że płyty słucha się przyjemnie i bez znudzenia. Po mocnym przyłożeniu i gęstych, smolistych aranżach, przychodzą momenty oddechu i większej przestrzeni – mądry zabieg. II to ponad 42 minuty znakomitej rockowej roboty, to płyta wypełniona fantastycznym klimatem i ciężka jak jasna cholera, a jednocześnie przestrzenna, gdy trzeba dać organizmowi chwilę odpocząć. To nie jest łatwa muzyka. Nie znajdziemy tu efektownych zagrywek, wpadających w ucho refrenów i hardrockowej dynamiki. Jest za to mnóstwo klimatu. Jak widać u nas też da się nagrać świetną płytą w tych klimatach, która nie tylko jest dobrze skomponowana, ale także naprawdę profesjonalnie wyprodukowana i po prostu świetnie brzmi. Ja już tych gości z oczu nie stracę i myślę, że za czas jakiś to będzie licząca się siła na europejskiej scenie około-stonerowej. Ci goście właśnie pokazali, że z całą pewnością zasługują na to, żeby usłyszało o nich znacznie więcej osób. Zamierzam się do tego przyczynić.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


1 komentarz:

  1. Debiut chyba trochę bardziej mi podchodzi, co wcale nie oznacza, że II jest złym albumem. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie to, że tego Ghosta tyle razy poprzekładali, to bez wahania 30 maja gnałbym na Weedpeckera.

    OdpowiedzUsuń