Niełatwe jest moje „życie z
Dżemem”. Z jednej strony nie potrafię zrozumieć, czemu nagle w ostatnich latach
grupa ta stała się dla wielu fanów rocka w tym kraju synonimem muzycznej siary,
skoro jeszcze kilka lat wcześniej cieszyła się wciąż olbrzymią popularnością
nie tylko wśród weteranów, ale i wśród rockowej młodzieży. Dzisiaj te same
osoby, które jeszcze 10 lat temu paradowały z naszywkami Dżemu na plecakach,
traktują grupę niemal jak kapelę disco polo i naśmiewają się z niej przy
okazji festiwali muzycznych czy koncertów, podczas których Dżem supportuje
zagraniczne gwiazdy. Z drugiej strony – sam czuję, że moje nastawienie do Dżemu w
ostatnich latach jest inne niż wcześniej. Tyle że nie ma to nic wspólnego z
moją opinią na temat muzyki grupy. Wciąż bardzo ją cenie. Może po prostu w
pewnym okresie trochę „przedawkowałem” Dżem. W ciągu czterech czy pięciu lat,
mniej więcej od połowy studiów, widziałem zespół na żywo ponad 20 razy w
różnych zakątkach Polski. A potem kilka spraw, które nałożyły się na siebie,
sprawiło, że jeździć przestałem. Może to częściowo kwestia zmęczenia, w końcu
„ile można”. Ale jeśli mam być szczery, spory w tym udział także tego, że
według mnie coś w tym zespole w ostatnich latach się skończyło. Siadła trochę
atmosfera, nie czuję jakiejś większej radości muzyków ze wspólnego grania. Mam
wrażenie, jakby niektórzy w Dżemie spędzali ze sobą czas już tylko z
konieczności. Co gorsza, podobne odczucia ma sporo znajomych osób, które są
dość blisko zespołu. A jednak pomimo tych zastrzeżeń, ci goście są w stanie
wejść razem na scenę i zagrać w pełni profesjonalny, niemal czterogodzinny
koncert. Tak, prawie cztery godziny! To zresztą nie nowość. Dżem przyzwyczaił
fanów, że koncerty jubileuszowe oraz występy na specjalne okazje, to imprezy
niezwykle długie. A przecież 35. urodziny to okazja niewątpliwie specjalna.
Nowe wydawnictwo koncertowe ma na pewno sporo pozytywów. Dobrze, że grupa zdecydowała się pogrzebać nieco głębiej w swoim dorobku. Podczas chorzowskiego koncertu zespół nie ograniczył się do hitów. Noc i rytm, Prokurator i ja czy Uwierz Mirando to bardzo ciekawe dodatki do koncertowej setlisty. Sporo tu również kompozycji dużo nowszych. Po kilku latach intensywnego ogrywania numerów z płyty 2004, tym razem znacznie liczniej reprezentowany jest ostatni jak na razie studyjny album Dżemu – Muza – gdyż słyszymy aż siedem kawałków z tego krążka. Nawet jeśli jest dość nierówny i nie należy do najlepszych w dyskografii zespołu, to dobrze, że Dżem chce grać „nowe” kawałki w takiej liczbie. Grupa nie zapomina też o okresie, gdy na jej czele stał Jacek Dewódzki. Na albumie 35 urodziny mamy trzy kompozycje z tych czasów i to także miła niespodzianka. Nie wszystkim muszą pasować w wykonaniu Maćka Balcara, bo trzeba przyznać, że trochę w nich miesza po swojemu. Z drugiej strony – fanom pewnie dużo łatwiej przełknąć takie spore zmiany w numerach „Jackowych”, niż gdyby miały pojawiać się w „Ryśkowych” hitach. Te dla wielu są nietykalne, ale nikt nie będzie specjalnie wykłócał się o inne od studyjnych aranże Być albo mieć czy Dwóch piw.
A wspomnianych hitów „Ryśkowych”
jest oczywiście całe mnóstwo, co akurat pozytywem dla mnie nie jest. W zasadzie trudno się dziwić, w końcu fani je
uwielbiają, ale gdybym nigdy więcej w życiu nie usłyszał Whisky, Cegły, Harleya, Autsajdera
czy Wehikułu, moje życie w żaden
sposób nie byłoby uboższe. A uwierzcie – byłem na koncertach Dżemu, na których Whisky czy Cegły nie grali, więc jednak się da. Ale miało być o plusach.
Pojawiają się goście. Dużo gości. To nic nowego. Ale tym razem nie są to
Sebastian Riedel i wspomniany Jacek Dewódzki. Absolutnie nic do obu panów nie
mam, zawsze miło ich się oglądało z Dżemem, ale ich gościnne występy przy
specjalnych okazjach były przewidywalne jak rozkład głosów w Eurowizji, więc miło,
że tym razem pojawili się inni. A ci inni to cenieni gitarzyści, Chris Duarte i
Coco Montoya, skrzypek Jan Gałach, stary znajomy Dżemu pARTyzant, a także big
band i orkiestra górnicza. Efekty są różne. Czasami utwory zyskują nowe,
ciekawe partie, innym razem są po prostu nieco sztucznie wydłużane, żeby każdy
mógł się odpowiednio „zaprezentować”, choć do niczego fascynującego to nie prowadzi. W jednym
przypadku zmiana jest bardziej drastyczna. Wykonany niemal na sam koniec
koncertu Autsajder został z pomocą
orkiestry górniczej zupełnie przearanżowany i zabrzmiał niemal jak melodia z parady
miejskiej z okazji święta strażaka lub jakiejś innej uroczystości. Na stałe
byłoby to trudne do zniesienia, ale jako ciekawostka na specjalną okazję –
całkiem niegłupio!
Jest też kilka numerów, które
uwielbiam i na które zawsze liczyłem, gdy bywałem jeszcze na koncertach Dżemu. Niewinni to moja ulubiona kompozycja w
dorobku tego zespołu i możliwość ponownego usłyszenia jej na wydawnictwie
koncertowym bardzo mnie cieszy. Równie mocno cieszy mnie Ostatnie widzenie. Długość koncertu sugeruje zresztą, że panowie
nie stronią od dłuższych numerów w koncertowym secie, bo dostajemy także Słodką czy Całą w trawie. Jakby tak jeszcze Jesiony, to byłoby idealnie… Nie brakuje też obowiązkowych „Maćkowych”
hitów. Partyzant i zwłaszcza Kołyska to już Dżemowe klasyki, numery,
które wśród fanów (oczywiście tych, dla których Dżem nie skończył się w 94
roku) są tak popularne, jak największe hity „ery Ryśkowej”. Wymarzonego świata pewnie się nigdy nie
doczekam, już się z tym pogodziłem.
Czyli w zasadzie wszystko jest w
porządku, ale ja cały czas mam wrażenie, że zespół Dżem znalazł na siebie
ostatnio sposób, który średnio mi się podoba. Co rok czy dwa potężna
koncertówka z masą gości, najlepiej jeszcze przynajmniej w części
„orkiestrowa”. Fani kupią. Pewnie tak, tylko to trochę już masówką trąci.
Zamiast kolejnych wielopłytowych wydawnictw koncertowych wolałbym chyba nową
płytę studyjną. Maciej Balcar jest w zespole od 15 lat, przez ten czas grupa
wydała zaledwie dwa krążki. Ja wiem, płyty się nie sprzedają, muzycy w Polsce
żyją z koncertów, więc nie ma czasu na nagrywanie, zresztą po co, skoro nikt
tego potem nie kupi. Może i tak, ale jakoś łatwiej mi pozytywnie nastawiać się
do zespołu, który mimo wielu lat na scenie, wciąż chce nagrywać coś nowego i
pokazywać fanom, że nie zamierza do końca kariery „jechać” na kilku wiekowych
hitach. A wydaje mi się, że Dżem już trochę zadowolił się tym, czego dokonał i
muzykom wystarcza to, że fani po raz kolejny odśpiewają, że „już nigdy się nie zmienią”, że „najgorsze w życiu to samotnym być” lub, że „ci wspaniali
ludzie nie powrócą już”. Oczywiście, to co robi Dżem, to i tak zdecydowanie
lepsza opcja niż pomysł zespołu Lynyrd Skynyrd, który na obecnej trasie nie gra
ani jednego numeru nagranego po 1977 roku. Dżem sięga w różne rejony swojej
dyskografii, tyle że cały czas wydaje mi się, że to już kiedyś było. Bo czy
ktoś, kto kupi 35. urodziny, będzie z
zakupu zadowolony? Zapewne tak. Dostanie bardzo długi koncert, profesjonalnie
zagrany przez jedną z najbardziej znanych grup w historii polskiej muzyki. Ale
czemu ten ktoś miałby kupić akurat 35
urodziny, a nie 30 urodziny, Pamięci Pawła Bergera lub Dżem Symfonicznie? Nie mam bladego
pojęcia.
---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz