Potrafią solidnie przyłożyć
mocnymi gitarami i dynamicznymi numerami, potrafią zagrać delikatniej,
zanurzając się spokojnie w klimaty bluesowe, potrafią z powodzeniem nawiązać do
klimatów muzyki amerykańskiego południa, potrafią wycinać solówki, które cudownie
uzupełniają się z mocnym instrumentalnym podkładem, nawiązującym czasami wręcz
do muzyki stonerowej, potrafią nawet dodać nieco klimatów etnicznych. O kim
mowa? O kwintecie z amerykańskiego stanu Arkansas – Shawn James & the
Shapeshifters. Co więc sprawia, że wyróżniają się spośród mnóstwa grup
muzycznych, które również są w stanie robić wszystko to, co wymieniłem powyżej?
Shawn James i jego ekipa do tej znakomitej rockowej mieszanki dodają jeszcze
skrzypce, altówkę, banjo i mandolinę, ale to wcale nie znaczy, że grupa traci
cokolwiek ze swojej rockowej siły. Instrumenty folkowe łączą się z
instrumentarium rockowym na albumie The
Gospel According to Shawn James & the Shapeshifters tak naturalnie, że
nie można mieć najmniejszych wątpliwości – to rockowa grupa pełną gębą! Tylko z
odrobinę nietypowym brzmieniem.
Prób włączania folkowego
instrumentarium do rockowej muzyki było już wiele. Czasami wychodzi to całkiem
naturalnie, innym razem można odnieść wrażenie, że dodatkowe partie są zupełnie
zbędne i w zasadzie jedyną ich rolą jest zwrócenie uwagi słuchacza – „Patrzcie
jacy jesteśmy nietypowi, mamy skrzypce obok gitar!”. Podczas odsłuchu The Gospel kompletnie nie zwraca się na
to uwagi, bo instrumenty smyczkowe oraz banjo brzmią obok klasycznych rockowych
sześciostrunowców grających mocne riffy niezwykle naturalnie, jakby takie
połączenie było najbardziej oczywistą mieszanką muzyczną świata. Do tej pory
grupa prezentowała cykl trzech EP-ek: The
Wolf, The Bear i The Hawk. The Gospel to ich pełnowymiarowy debiut pod tą nazwą. Większość
numerów na albumie to mocne strzały, pełne dynamiki i gęsto zaaranżowane.
Jednocześnie to kawałki dość krótkie, zdecydowana większość nie dobija nawet do
czterech minut. To oczywiście sprawia, że nie ma tu mowy o jakichś odważniejszych
wycieczkach improwizacyjnych. Panowie preferują zwarte konstrukcje i stawiają
raczej na piorunujący efekt w postaci mocnych, soczystych riffów oraz potężnego
brzmienia. Z jednej strony chciałoby się, żeby może czasem odpłynęli trochę
bardziej, zwłaszcza że co jakiś czas da się w ich muzyce usłyszeć inklinacje do
takich odjazdów opartych na budowaniu klimatu. Ale może tego się jeszcze
doczekamy na kolejnych krążkach. Inna sprawa, że to, co na The Gospel dostajemy, sprawdza się znakomicie i może odważniejsze
odejścia od tej formy zaburzyłyby dynamikę płyty.
Nie jest to może najbardziej
zróżnicowany album w historii muzyki – kolejne numery w większości zbudowane są
na dynamicznych, ciężkich zagrywkach gitarowych i solidnej pracy sekcji
rytmicznej oraz oczywiście wypełnieniach instrumentów folkowych. Pierwsza
kompozycja na albumie – No Gods –
atakuje od razu głośną gitarą i soczystym łomotem, a także świetnie
uzupełniającą całość partią skrzypiec i daje solidne pojęcie o tym, z czym
przyjdzie nam obcować przez te niemal 40 minut. No Gods to klasyczna konstrukcja, numer, który bardzo łatwo
wyobrazić sobie w wersji akustycznej, granej tylko na jedną gitarę przez
starego bluesmana w garniaku i kapeluszu, siedzącego na trawie nad rzeką
Missisipi w latach 20. poprzedniego stulecia. To właśnie tego typu kompozycje
dominują na The Gospel – szybkie,
ciężkie, ale jednocześnie atrakcyjne i wpadające w ucho, choć nie w oczywisty
sposób. Tak jest też w Like Father Like
Son i Strange Days, choć ten
pierwszy numer przyjemnie zaskakuje zwolnieniem w drugiej części, w której obok
gęstego, nieco nawiedzonego klimatu, pojawiają się żeńskie wokale. Z drugiej strony
zespół daje czasami chwilę wytchnienia, zapuszczając się bardziej w akustyczne
klimaty bluesowe czy folkowe, jak w świetnie bujającym Lost czy w Wild Man,
które jest chyba najbardziej chwytliwym numerem na całej płycie i w lepszej
rzeczywistości byłoby murowanym przebojem, gdyby tylko taka muzyka miała
jakiekolwiek szanse na szerszą popularność. Cudownie słucha się Lake of Fire – zdecydowanie
najspokojniejszego numeru, w którym tradycyjne balladowa konstrukcja jest
znakomicie uzupełniona wstawkami smyczkowymi, które – zwłaszcza w pierwszej
części – nadają całości lekko melancholijnego posmaku. Jedynym odejściem od
wspomnianej już wcześniej dość krótkiej formy muzycznej jest zamykający płytę
numer The Sandbox, który łączy
dynamikę z klimatem i pozwala przypuszczać, że jest w przyszłości szansa na
więcej kompozycji, w których muzycy zespołu nie będą koniecznie zmierzać do
szybkiego zwieńczenia. Potrafią zbudować dobry, dłuższy numer, który nie nudzi,
więc może warto, żeby częściej się na to porywali.
The Gospel to 38 minut znakomitej muzyki. Zdecydowana większość
kompozycji powala dynamiką, ciepłym brzmieniem, wręcz stonerową werwą przy
jednoczesnym zachowaniu klasycznie hardrockowej melodyki, a także świetnym
połączeniem tradycji starego grania rodem z południowych stanów USA z
nowoczesnymi, rockowymi aranżacjami. Wokalista i multiinstrumentalista Shawn
James jest obdarzony bardzo przyjemną barwą głosu, idealnie nadającą się do
muzyki z rejonów southern rocka. Wraz z sekcją rytmiczną zapewnia soczyste
rockowe brzmienie, któremu ciężko się oprzeć. Skrzypek Chris Overcash i grający
na mandolinie i banjo Baker dodają muzyce grupy interesujących odcieni, a w
kilku kompozycjach także pierwiastek melancholii. Dzięki temu muzyka Shawn James & the Shapeshifters to interesująca mikstura, w której coś dla siebie
odnajdą zarówno zwolennicy dynamicznych, ciężkich brzmień rockowych, jak i ci,
którzy poszukują w muzyce rockowej emocji i klimatu. To płyta zarówno dla fanów
Lynyrd Skynyrd czy Creedence Clearwater Revival, jak i dla tych, którzy
zasłuchują się w Black Label Society, oraz dla ceniących klimat muzyki
Graveyard czy Clutch, a może nawet… System of a Down? Stoner folk? Pewnie w
jakimś stopniu takie określenie przybliży potencjalnym słuchaczom muzykę grupy,
ale tę mieszankę trudno jednoznacznie określić słowami. Lepiej po prostu
posłuchać, zwłaszcza że jest czego. Warto wspomnieć także, że znakomita okładka
The Gospel to dzieło polskiego
artysty Karola Bąka.
---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Może nie na temat, ale podoba mi się nazwa Twojego projektu. Zastanawiam się tylko czy nawracasz, czy jednak zbawiasz :) Świetne teksty. Keep up the good work.
OdpowiedzUsuńnawracam, zbawiam, pełen serwis :P dzięki ;)
Usuń