poniedziałek, 22 czerwca 2015

Shawn James & the Shapeshifters - The Gospel According to Shawn James & the Shapeshifters [2015]


Potrafią solidnie przyłożyć mocnymi gitarami i dynamicznymi numerami, potrafią zagrać delikatniej, zanurzając się spokojnie w klimaty bluesowe, potrafią z powodzeniem nawiązać do klimatów muzyki amerykańskiego południa, potrafią wycinać solówki, które cudownie uzupełniają się z mocnym instrumentalnym podkładem, nawiązującym czasami wręcz do muzyki stonerowej, potrafią nawet dodać nieco klimatów etnicznych. O kim mowa? O kwintecie z amerykańskiego stanu Arkansas – Shawn James & the Shapeshifters. Co więc sprawia, że wyróżniają się spośród mnóstwa grup muzycznych, które również są w stanie robić wszystko to, co wymieniłem powyżej? Shawn James i jego ekipa do tej znakomitej rockowej mieszanki dodają jeszcze skrzypce, altówkę, banjo i mandolinę, ale to wcale nie znaczy, że grupa traci cokolwiek ze swojej rockowej siły. Instrumenty folkowe łączą się z instrumentarium rockowym na albumie The Gospel According to Shawn James & the Shapeshifters tak naturalnie, że nie można mieć najmniejszych wątpliwości – to rockowa grupa pełną gębą! Tylko z odrobinę nietypowym brzmieniem.

Prób włączania folkowego instrumentarium do rockowej muzyki było już wiele. Czasami wychodzi to całkiem naturalnie, innym razem można odnieść wrażenie, że dodatkowe partie są zupełnie zbędne i w zasadzie jedyną ich rolą jest zwrócenie uwagi słuchacza – „Patrzcie jacy jesteśmy nietypowi, mamy skrzypce obok gitar!”. Podczas odsłuchu The Gospel kompletnie nie zwraca się na to uwagi, bo instrumenty smyczkowe oraz banjo brzmią obok klasycznych rockowych sześciostrunowców grających mocne riffy niezwykle naturalnie, jakby takie połączenie było najbardziej oczywistą mieszanką muzyczną świata. Do tej pory grupa prezentowała cykl trzech EP-ek: The Wolf, The Bear i The Hawk. The Gospel to ich pełnowymiarowy debiut pod tą nazwą. Większość numerów na albumie to mocne strzały, pełne dynamiki i gęsto zaaranżowane. Jednocześnie to kawałki dość krótkie, zdecydowana większość nie dobija nawet do czterech minut. To oczywiście sprawia, że nie ma tu mowy o jakichś odważniejszych wycieczkach improwizacyjnych. Panowie preferują zwarte konstrukcje i stawiają raczej na piorunujący efekt w postaci mocnych, soczystych riffów oraz potężnego brzmienia. Z jednej strony chciałoby się, żeby może czasem odpłynęli trochę bardziej, zwłaszcza że co jakiś czas da się w ich muzyce usłyszeć inklinacje do takich odjazdów opartych na budowaniu klimatu. Ale może tego się jeszcze doczekamy na kolejnych krążkach. Inna sprawa, że to, co na The Gospel dostajemy, sprawdza się znakomicie i może odważniejsze odejścia od tej formy zaburzyłyby dynamikę płyty.

Nie jest to może najbardziej zróżnicowany album w historii muzyki – kolejne numery w większości zbudowane są na dynamicznych, ciężkich zagrywkach gitarowych i solidnej pracy sekcji rytmicznej oraz oczywiście wypełnieniach instrumentów folkowych. Pierwsza kompozycja na albumie – No Gods – atakuje od razu głośną gitarą i soczystym łomotem, a także świetnie uzupełniającą całość partią skrzypiec i daje solidne pojęcie o tym, z czym przyjdzie nam obcować przez te niemal 40 minut. No Gods to klasyczna konstrukcja, numer, który bardzo łatwo wyobrazić sobie w wersji akustycznej, granej tylko na jedną gitarę przez starego bluesmana w garniaku i kapeluszu, siedzącego na trawie nad rzeką Missisipi w latach 20. poprzedniego stulecia. To właśnie tego typu kompozycje dominują na The Gospel – szybkie, ciężkie, ale jednocześnie atrakcyjne i wpadające w ucho, choć nie w oczywisty sposób. Tak jest też w Like Father Like Son i Strange Days, choć ten pierwszy numer przyjemnie zaskakuje zwolnieniem w drugiej części, w której obok gęstego, nieco nawiedzonego klimatu, pojawiają się żeńskie wokale. Z drugiej strony zespół daje czasami chwilę wytchnienia, zapuszczając się bardziej w akustyczne klimaty bluesowe czy folkowe, jak w świetnie bujającym Lost czy w Wild Man, które jest chyba najbardziej chwytliwym numerem na całej płycie i w lepszej rzeczywistości byłoby murowanym przebojem, gdyby tylko taka muzyka miała jakiekolwiek szanse na szerszą popularność. Cudownie słucha się Lake of Fire – zdecydowanie najspokojniejszego numeru, w którym tradycyjne balladowa konstrukcja jest znakomicie uzupełniona wstawkami smyczkowymi, które – zwłaszcza w pierwszej części – nadają całości lekko melancholijnego posmaku. Jedynym odejściem od wspomnianej już wcześniej dość krótkiej formy muzycznej jest zamykający płytę numer The Sandbox, który łączy dynamikę z klimatem i pozwala przypuszczać, że jest w przyszłości szansa na więcej kompozycji, w których muzycy zespołu nie będą koniecznie zmierzać do szybkiego zwieńczenia. Potrafią zbudować dobry, dłuższy numer, który nie nudzi, więc może warto, żeby częściej się na to porywali.



The Gospel to 38 minut znakomitej muzyki. Zdecydowana większość kompozycji powala dynamiką, ciepłym brzmieniem, wręcz stonerową werwą przy jednoczesnym zachowaniu klasycznie hardrockowej melodyki, a także świetnym połączeniem tradycji starego grania rodem z południowych stanów USA z nowoczesnymi, rockowymi aranżacjami. Wokalista i multiinstrumentalista Shawn James jest obdarzony bardzo przyjemną barwą głosu, idealnie nadającą się do muzyki z rejonów southern rocka. Wraz z sekcją rytmiczną zapewnia soczyste rockowe brzmienie, któremu ciężko się oprzeć. Skrzypek Chris Overcash i grający na mandolinie i banjo Baker dodają muzyce grupy interesujących odcieni, a w kilku kompozycjach także pierwiastek melancholii. Dzięki temu muzyka Shawn James & the Shapeshifters to interesująca mikstura, w której coś dla siebie odnajdą zarówno zwolennicy dynamicznych, ciężkich brzmień rockowych, jak i ci, którzy poszukują w muzyce rockowej emocji i klimatu. To płyta zarówno dla fanów Lynyrd Skynyrd czy Creedence Clearwater Revival, jak i dla tych, którzy zasłuchują się w Black Label Society, oraz dla ceniących klimat muzyki Graveyard czy Clutch, a może nawet… System of a Down? Stoner folk? Pewnie w jakimś stopniu takie określenie przybliży potencjalnym słuchaczom muzykę grupy, ale tę mieszankę trudno jednoznacznie określić słowami. Lepiej po prostu posłuchać, zwłaszcza że jest czego. Warto wspomnieć także, że znakomita okładka The Gospel to dzieło polskiego artysty Karola Bąka.


---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Może nie na temat, ale podoba mi się nazwa Twojego projektu. Zastanawiam się tylko czy nawracasz, czy jednak zbawiasz :) Świetne teksty. Keep up the good work.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawracam, zbawiam, pełen serwis :P dzięki ;)

      Usuń