środa, 19 sierpnia 2015

Joe Satriani - Shockwave Supernova [2015]


Patrząc na dorobek artystyczny Joego Satrianiego, trudno uwierzyć, że chłop nie ma jeszcze 60 lat. 15 albumów solowych, wspólne koncerty z innymi wielkimi gitarzystami rockowymi pod szyldem G3, płyty z Chickenfoot, epizod w Deep Purple, mnóstwo uczniów w CV, którzy stali się gitarzystami światowej sławy, 15 nominacji do Grammy, ponad 10 milionów sprzedanych płyt (najwięcej spośród rockowych gitarzystów wydających instrumentalne płyty). Nie da się słuchać rocka i nie wiedzieć, kim jest Joe Satriani. Z drugiej strony – jeśli weźmiemy pod uwagę brzmienie jego gitary, dynamikę jego muzyki, zacięcie i regularność, z jakimi tworzy kolejne płyty, oraz bijącą od niego młodzieńczą energię, to trudno uwierzyć, że chłop ma prawie 60 lat. Ot, taki paradoks, bo i postać nietuzinkowa. Do sklepów trafił właśnie piętnasty solowy krążek Satrianiego – Shockwave Supernova. Płyta jest nowa, ale czy jest też super?

Jest… chwilami. 15 kompozycji bez wokalu, w których dominuje charakterystyczne brzmienie Satrianiego – to sporo. Nie ma co się oszukiwać – nie każdy numer zapada w pamięć, nawet jeśli podczas odsłuchu każdego z nich „chodzi nóżka”. Ale kilka kawałków rzuca się w uszy od razu, a to przy tego typu płytach rzecz niesłychanie ważna. W przypadku moich uszu tymi utworami są np.: On Peregrine Wings, In My Pocket i If There Is No Heaven. Pierwszy z nich to moja ulubiona kompozycja z albumu – dynamiczna, ze świetnym balansem ciężaru i melodyjności, zaskakująca także znakomitą partią perkusji, przywodzącą na myśl rytmy z Ameryki Południowej. Teoretycznie nie powinno to zaskakiwać, w końcu w tej oraz w większości pozostałych kompozycji na płycie gary obija sam Marco Minnemann, ale nie oszukujmy się – solowe płyty Satrianiego raczej nie słynęły z wykwintnych partii sekcji rytmicznej, bo gwiazda tu jest jedna. Przyjemne zaskoczenie. In My Pocket to taki boogie rock à la Satriani – czyli połączenie sprawdzonego szkieletu, który znajdziemy w nagraniach sprzed wielu dekad, z nowoczesną polewą gitarową. Takie ZZ Top na speedzie. If There Is No Heaven to z kolei interesująca mieszanka typowego brzmienia Satrianiego i przebijających się od czasu do czasu (zwłaszcza na początku) dźwięków nawiązujących klimatem to lat 80. i muzyki new wave. Swoją drogą nigdy nie ogarniałem, jak twórcy instrumentalnej muzyki wpadają na tytuły kompozycji. Wymyślają tytuł, a potem grają „pod niego” czy może odsłuchują gotowe nagranie z zamkniętymi oczami i pierwsza fraza, która przyjdzie im do głowy, staje się tytułem utworu? Dobranie „oznaczenia” do muzycznego klimatu tych kawałków to też w pewnym sensie sztuka.

Mój największy problem w przypadku tego albumu to jego długość oraz to, że charakterystyka tych kompozycji sprawia, że ich kolejność na płycie wydaje się kompletnie przypadkowa. Można by te numery odtwarzać na losowej kolejności i nikt by nie zauważył różnicy. No i te 64 minuty. To sporo jak na instrumentalną, gitarową muzykę. Muszę przyznać, że nie jestem w stanie utrzymać pełnej koncentracji przez cały czas jej trwania. Pisałem to już kilka razy, ale powtórzę – jeśli godzinna (nie mówiąc o tych osiemdziesięciominutowych) płyta ma mnie zachwycić od początku do końca i sprawić, że ani na chwilę nie stracę nią zainteresowania, to musi być absolutnie genialna, zwłaszcza jeśli jest instrumentalna, bo taka muzyka z zasady wymaga trochę większej koncentracji. W przypadku Shockwave Supernova nie znajduję uzasadnienia dla aż 64 minut muzyki i po mniej więcej 40 tracę nią zainteresowanie, a wcale nie oznacza to, że ostatnie ponad 20 jest gorsze niż te pierwsze 40. Po prostu mój organizm zaczyna odczuwać potrzebę jakiejś odmiany, a na tym albumie jej nie znajdzie. Ale w sumie nie jest to wielkie zaskoczenie – sięgając po każdy kolejny krążek Satrianiego, trochę się z tym liczę. Zwróćcie jednak uwagę, że Surfin’ with the Alien trwa 37 minut, a The Extremist 48, a to dwa wydawnictwa Satrianiego, które najczęściej są wymieniane jako jego szczytowe osiągnięcia.

Takie płyty to zawsze problem dla recenzentów, którzy nie są jednocześnie wielkimi fanami artysty. Bo z jednej strony naprawdę ciężko się tu do czegokolwiek przyczepić w sferze muzycznej – zwarte, melodyjne numery grane są przez bardzo dobrych muzyków, a nawet wirtuozów swoich instrumentów. A z drugiej – nie jest to płyta, która miałaby wielkie szanse na czołówkę mojego rankingu albumów wydanych w tym roku. Satriani niczym szczególnym nie zaskakuje, nie wymyśla tu koła, nie powala na kolana przełomowymi pomysłami. Jest po prostu… Satrianim. Facet ma tak charakterystyczny styl gry na gitarze, że siłą rzeczy jego kolejne płyty muszą brzmieć podobnie, skoro nie chce wprowadzać na nich drastycznych nowości. I tu pojawia się zasadniczy problem – dla osób nie będących fanami gitarzysty Shockwave Supernova będzie kolejnym niezłym albumem, który raczej nie wprawi ich w zachwyt, ale od czasu do czasu może zagościć w odtwarzaczu samochodowym, kiedy zabraknie pod ręką płyt uwielbianych lub te zwyczajnie chwilowo się przejedzą. Z kolei fani tego brzmienia po raz kolejny będą wniebowzięci. Mówiąc inaczej – stary dobry (choć nie do końca powalający) Joe.


--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz