Patrząc na dorobek artystyczny
Joego Satrianiego, trudno uwierzyć, że chłop nie ma jeszcze 60 lat. 15 albumów
solowych, wspólne koncerty z innymi wielkimi gitarzystami rockowymi pod szyldem
G3, płyty z Chickenfoot, epizod w Deep Purple, mnóstwo uczniów w CV, którzy
stali się gitarzystami światowej sławy, 15 nominacji do Grammy, ponad 10
milionów sprzedanych płyt (najwięcej spośród rockowych gitarzystów wydających
instrumentalne płyty). Nie da się słuchać rocka i nie wiedzieć, kim jest Joe
Satriani. Z drugiej strony – jeśli weźmiemy pod uwagę brzmienie jego gitary,
dynamikę jego muzyki, zacięcie i regularność, z jakimi tworzy kolejne płyty,
oraz bijącą od niego młodzieńczą energię, to trudno uwierzyć, że chłop ma
prawie 60 lat. Ot, taki paradoks, bo i postać nietuzinkowa. Do sklepów trafił
właśnie piętnasty solowy krążek Satrianiego – Shockwave Supernova. Płyta jest nowa,
ale czy jest też super?
Jest… chwilami. 15 kompozycji bez
wokalu, w których dominuje charakterystyczne brzmienie Satrianiego – to sporo. Nie
ma co się oszukiwać – nie każdy numer zapada w pamięć, nawet jeśli podczas
odsłuchu każdego z nich „chodzi nóżka”. Ale kilka kawałków rzuca się w uszy od
razu, a to przy tego typu płytach rzecz niesłychanie ważna. W przypadku moich
uszu tymi utworami są np.: On Peregrine
Wings, In My Pocket i If There Is No Heaven. Pierwszy z nich
to moja ulubiona kompozycja z albumu – dynamiczna, ze świetnym balansem ciężaru
i melodyjności, zaskakująca także znakomitą partią perkusji, przywodzącą na
myśl rytmy z Ameryki Południowej. Teoretycznie nie powinno to zaskakiwać, w
końcu w tej oraz w większości pozostałych kompozycji na płycie gary obija sam
Marco Minnemann, ale nie oszukujmy się – solowe płyty Satrianiego raczej nie
słynęły z wykwintnych partii sekcji rytmicznej, bo gwiazda tu jest jedna. Przyjemne
zaskoczenie. In My Pocket to taki
boogie rock à la Satriani – czyli połączenie sprawdzonego szkieletu, który
znajdziemy w nagraniach sprzed wielu dekad, z nowoczesną polewą gitarową. Takie
ZZ Top na speedzie. If There Is No Heaven
to z kolei interesująca mieszanka typowego brzmienia Satrianiego i
przebijających się od czasu do czasu (zwłaszcza na początku) dźwięków
nawiązujących klimatem to lat 80. i muzyki new wave. Swoją drogą nigdy nie
ogarniałem, jak twórcy instrumentalnej muzyki wpadają na tytuły kompozycji.
Wymyślają tytuł, a potem grają „pod niego” czy może odsłuchują gotowe nagranie
z zamkniętymi oczami i pierwsza fraza, która przyjdzie im do głowy, staje się
tytułem utworu? Dobranie „oznaczenia” do muzycznego klimatu tych kawałków to
też w pewnym sensie sztuka.
Mój największy problem w
przypadku tego albumu to jego długość oraz to, że charakterystyka tych
kompozycji sprawia, że ich kolejność na płycie wydaje się kompletnie
przypadkowa. Można by te numery odtwarzać na losowej kolejności i nikt by nie
zauważył różnicy. No i te 64 minuty. To sporo jak na instrumentalną, gitarową
muzykę. Muszę przyznać, że nie jestem w stanie utrzymać pełnej koncentracji
przez cały czas jej trwania. Pisałem to już kilka razy, ale powtórzę – jeśli
godzinna (nie mówiąc o tych osiemdziesięciominutowych) płyta ma mnie zachwycić
od początku do końca i sprawić, że ani na chwilę nie stracę nią
zainteresowania, to musi być absolutnie genialna, zwłaszcza jeśli jest
instrumentalna, bo taka muzyka z zasady wymaga trochę większej koncentracji. W
przypadku Shockwave Supernova nie
znajduję uzasadnienia dla aż 64 minut muzyki i po mniej więcej 40 tracę nią
zainteresowanie, a wcale nie oznacza to, że ostatnie ponad 20 jest gorsze niż
te pierwsze 40. Po prostu mój organizm zaczyna odczuwać potrzebę jakiejś
odmiany, a na tym albumie jej nie znajdzie. Ale w sumie nie jest to wielkie
zaskoczenie – sięgając po każdy kolejny krążek Satrianiego, trochę się z tym
liczę. Zwróćcie jednak uwagę, że Surfin’
with the Alien trwa 37 minut, a The
Extremist 48, a to dwa wydawnictwa Satrianiego, które najczęściej są
wymieniane jako jego szczytowe osiągnięcia.
Takie płyty to zawsze problem dla
recenzentów, którzy nie są jednocześnie wielkimi fanami artysty. Bo z jednej
strony naprawdę ciężko się tu do czegokolwiek przyczepić w sferze muzycznej –
zwarte, melodyjne numery grane są przez bardzo dobrych muzyków, a nawet
wirtuozów swoich instrumentów. A z drugiej – nie jest to płyta, która miałaby
wielkie szanse na czołówkę mojego rankingu albumów wydanych w tym roku.
Satriani niczym szczególnym nie zaskakuje, nie wymyśla tu koła, nie powala na
kolana przełomowymi pomysłami. Jest po prostu… Satrianim. Facet ma tak
charakterystyczny styl gry na gitarze, że siłą rzeczy jego kolejne płyty muszą
brzmieć podobnie, skoro nie chce wprowadzać na nich drastycznych nowości. I tu
pojawia się zasadniczy problem – dla osób nie będących fanami gitarzysty Shockwave Supernova będzie kolejnym
niezłym albumem, który raczej nie wprawi ich w zachwyt, ale od czasu do czasu
może zagościć w odtwarzaczu samochodowym, kiedy zabraknie pod ręką płyt
uwielbianych lub te zwyczajnie chwilowo się przejedzą. Z kolei fani tego
brzmienia po raz kolejny będą wniebowzięci. Mówiąc inaczej – stary dobry (choć
nie do końca powalający) Joe.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz